[ Pobierz całość w formacie PDF ]

indiańską drewnianą maskę, nie zmieniła się ani na jotę, więc mówiłem dalej: - Nie wiem, czy tak
jest w istocie i nic mnie to nie obchodzi. Mówię ci tylko, co, moim zdaniem, myśli Vyland i
dlaczego to go skłoni do zgody na jej propozycję... to, a także fakt, że on ci nie ufa i będzie wolał,
żebyś był na wyspie, gdzie może mieć cię na oku.
- Doskonale. - Można by pomyśleć, że proponowałem mu pójście na przechadzkę!
Flegmatyczny facet, ani słowa. - Powiem jej i ustawię się tak, jak sobie życzysz. - Zastanowił się
chwilę, a potem dodał: - Mówisz, że nadstawiam karku. Możliwe. Może to robię z własnej,
nieprzymuszonej woli. Ale jednocześnie wydaje mi się, że sam fakt, że się na to zdecydowałem,
upoważnia mnie do nieco większej szczerości z twojej strony.
- Czy byłem nieszczery? - Nie byłem nawet poirytowany, zaczynałem tylko naprawdę
odczuwać ogromne zmęczenie.
- Tylko jeśli idzie o to, czego nie powiedziałeś. Mówisz, że ci jestem potrzebny, żeby
czuwać nad córką generała. W porównaniu z tym, o co ty, Talbot, wojujesz, bezpieczeństwo Mary
nie może cię obchodzić nawet tyle co zeszłoroczny śnieg. Gdyby cię obchodziło, mógłbyś ją gdzieś
ukryć, kiedy z nią byłeś przedwczoraj. Ale tego nie zrobiłeś. Sprowadziłeś ją z powrotem.
Powiadasz, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. To ty właśnie, Talbot, ją w to wplątałeś. Dobra,
no więc chcesz, żebym ją miał na oku. Ale jestem ci potrzebny jeszcze do czegoś więcej.
Kiwnąłem głową: - Owszem. Ja w to włażę ze związanymi rękami. Dosłownie. Idę jak
więzień. Muszę mieć kogoś, komu mogę ufać. Zaufam tobie.
- Możesz ufać Jablonsky'emu - powiedział spokojnie.
- Jablonsky nie żyje.
Patrzył na mnie bez słowa. Po paru chwilach sięgnął po butelkę i nalał whisky do obu
szklanek. Jego usta wyglądały jak biała cienka kreska pośrodku smagłej twarzy.
- Widzisz? - wskazałem moje przemoczone buty. - To jest ziemia z grobu Jablonsky'ego.
Zasypałem go, nim tu przyszedłem, niespełna kwadrans temu. Trafili go w głowę z
samopowtarzalnego pistoletu małokalibrowego. Między oczy. On się uśmiechał, Kennedy.
Człowiek się nie uśmiecha, kiedy widzi, że nadciąga śmierć. Jablonsky tego nie wiedział.
Zamordowano go podczas snu.
Zrelacjonowałem mu pokrótce, co się zdarzyło od czasu, kiedy wyszedłem z domu, nie
omijając wycieczki łodzią do połowu gąbki z Tarpon Springs na X 13, aż do chwili, kiedy
wszedłem do portierni. Kiedy skończyłem, zapytał: - Rogaye?
- Rogaye.
- Nigdy tego nie udowodnisz.
- Wcale nie muszę - odpowiedziałem, nawet nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co
mówię. - Niewykluczone, że Royale nigdy nie stanie przed sądem. Jablonsky był moim najlepszym
przyjacielem.
Zrozumiał, co miałem na myśli, to jasne. Cicho powiedział:
- Wolałbym raczej nie mieć ciebie na karku, Talbot.
Wypiłem whisky, ale teraz już alkohol zupełnie nie działał. Czułem się stary, zmęczony,
pusty, nieżywy. Kennedy znów się odezwał: - A teraz, co zrobisz?
- Zrobię? Mam zamiar pożyczyć od ciebie jakieś suche pantofle, skarpetki i bieliznę. Potem
wrócę do domu generała, pójdę do mojego pokoju, wysuszę ubranie, przykuję się do łóżka i
wyrzucę kluczyki. Rano po mnie przyjdą.
- Oszalałeś! - wyszeptał. - Dlaczego, twoim zdaniem, zamordowali Jablonsky'ego?
- Nie mam pojęcia - odparłem znużony.
- Musisz wiedzieć - nalegał. - Po co mieliby go zabijać, jeśli nie wykryli, kim był i co robił
naprawdę? Zabili go, bo wykryli jego podwójną grę. A jeżeli dowiedzieli się o nim, musieli się też
dowiedzieć o tobie. Będą na ciebie czekać w twoim pokoju, Talbot. Będą wiedzieli, że wrócisz, bo
nie wiedzą, żeś znalazł Jablonsky'ego. Jak tylko przekroczysz próg, dostaniesz kulę w łeb. Czy nie
możesz tego zrozumieć, Talbot? Na miłość boską, człowieku, czy ty naprawdę tego nie rozumiesz?
- Dawno już to zrozumiałem. Może wiedzą o mnie wszystko. Może nie. Ja sam nie wiem o
bardzo wielu rzeczach, Kennedy. Ale może mnie nie zabiją. Może na razie jeszcze nie. -
Podniosłem się. - A teraz wracam na górę.
Przez chwilę myślałem, że użyje siły fizycznej, żeby mnie powstrzymać, ale pewnie wyraz
mojej twarzy sprawił, że zmienił zdanie. Położył mi dłoń na ramieniu.
- Ile ci za to płacą, Talbot?
- Grosze.
- Premia?
- %7ładna.
- Więc, na miłość boską, z jakiego powodu może się człowiek tak idiotycznie narażać, jak
ty? - Jego przystojną, smagłą twarz wykrzywiał teraz grymas niepokoju i zakłopotania. Nie potrafił
mnie zrozumieć.
Ja sam siebie nie rozumiałem. Powiedziałem. - Nie wiem... Chociaż nie, ja wiem. Kiedyś ci
wytłumaczę.
- Nigdy nie będziesz miał okazji, by to wytłumaczyć - odpowiedział posępnie.
Zabrałem suche pantofle i ubranie, powiedziałem mu dobranoc i wyszedłem.
Rozdział VII
W moim pokoju nikt na mnie nie czekał. Drzwi od korytarza otworzyłem podrobionym
kluczem, który otrzymałem od Jablonsky'ego, prawie bezszmerowo rozwarłem je na oścież i
wśliznąłem się do środka. Nikt mi głowy nie rozwalił. Pokój był pusty.
Ciężkie story ciągle jeszcze były zasunięte, tak jak je pozostawiłem wychodząc, ale
przełącznika światła wolałem nie ruszać. Nie mogłem wykluczyć możliwości, że nie wiedzieli o
tym, że tej nocy opuściłem pokój, ale gdyby ktoś dostrzegł światło w pokoju człowieka przykutego
za ręce do poręczy łóżka, w mgnieniu oka przybiegłby sprawdzić, co się dzieje. Tylko Jablonsky
mógłby zapalić światło, ale Jablonsky już nie żył.
Latarką omiotłem każdy centymetr kwadratowy podłogi i ścian. Nie brakowało niczego, nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl