[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W porządku - stwierdził Causton. - Ale powinniście omówić to jeszcze
z Rawsthorne em, kiedy się tu zjawi.
- A pan? - zapytała Julie. - Dokąd pan się wybiera?
- Ktoś musi zrobić rekonesans - odparł Causton. - Trzeba sprawdzić, czy tą trasą da się
przejść. Pokręcę się trochę po wschodniej części miasta. W pojedynkę nic mi nie grozi.
Wstał z kolan i podszedł do okna.
- Wszędzie jest teraz pełno cywilnej ludności. Policja nie była w stanie zatrzymać
wszystkich w domach. Powinno mi się udać.
- Pomimo białej skóry?
- Hm - mruknął Causton. - To jest myśl. - Podszedł do swej torby i rozpiął zamek
błyskawiczny. - Odrobina tej substancji powinna wystarczyć - rzekł, spoglądając z niechęcią
na trzymane w rękach metalowe pudełko z brązową pastą do butów. - Może mnie pani tym
wysmarować, Julie? Tylko trochę. W okolicy jest wielu Murzynów o jasnej karnacji, a nie
chcę wyglądać jak przebieraniec z kabaretu.
Julie posmarowała mu twarz odrobiną pasty.
- Proszę pamiętać o karku - przypomniał. - To bardzo ważne. Chodzi nie tyle
o zamaskowanie się, co o wprowadzenie ludzi w błąd. Skóra ma być dostatecznie ciemna, by
nikt mi się nie przyglądał i nie mówił  Zobaczcie, blanc! .
Natarł sobie pastą dłonie i przeguby rąk, po czym oznajmił:
- A teraz potrzebny mi jest jakiś rekwizyt.
- Co takiego? - Julie wpatrywała się w niego ze zdziwieniem.
- Teatralny rekwizyt. Przechadzałem się po korytarzach najwyższych urzędów na
Whitehall i uszło mi to na sucho, bo niosłem plik papierów, sprawiając wrażenie, że dokądś
idę. W pewnym szpitalu zdobyłem sensacyjny materiał, chodząc w białym fartuchu, ze
zwisającym z kieszeni stetoskopem. Rzecz w tym, żeby wkomponować się w otoczenie.
Stetoskop daje człowiekowi prawo do przebywania w szpitalu. A co czyniłoby ze mnie
uczestnika wojny domowej?
- Broń - powiedział Eumenides, uśmiechając się złowieszczo.
- Niestety tak - stwierdził z ubolewaniem Causton. - Cóż, nie powinno być o nią trudno.
Chyba uda mi się zdobyć jakiś karabin a może i kawałek munduru, żeby wyglądać
przekonywująco. A póki co, gdzie jest ta twoja pukawka, Eumenidesie?
- W bazie, tam  zie jom zo tawi em.
- W porządku. No to lecę - oznajmił Causton. Gdzieś niedaleko rozległa się potężna
eksplozja i w oknach zadrżały szyby. - Robi się gorąco. Szkoda, że nie ma tu piwnic. Myślę,
Eumenidesie, że powinniście wszyscy zejść na dół. Byłoby właściwie najlepiej ukryć się pod
schodami. A gdyby pani Warmington wpadła w histerię, możesz ją lekko stuknąć.
Eumenides skinął głową.
- Powinienem zaraz wrócić - dodał Causton, przystając w drzwiach - ale gdyby nie było
mnie do jedenastej, będzie to znaczyło, że już nie przyjdę i wtedy szybko stąd uciekajcie.
Wszyscy mieszkańcy zaczną teraz wychodzić z domów i mogę nie móc się przedostać, więc
nie czekajcie na mnie.
Wyszedł, nie czekając na odpowiedz i zbiegł po schodach do baru. Na ladzie stały
butelki z wodą sodową, ale nie było śladu broni. Szukał jej przez kilka minut, lecz szybko
zrezygnował, zastanawiając się tylko, co się z nią stało. Nie miał jednak czasu do stracenia,
minął więc foyer i wyjrzawszy ostrożnie na zewnątrz wyszedł śmiałym krokiem na ulicę.
II
Pani Warmington była wciąż na wpół uśpiona, za co Julie dziękowała Bogu.
Otworzywszy jedno oko zapytała sennie:
- Która godzina?
- Jest jeszcze wcześnie - odparła Julie. - Ale musimy zejść na dół.
- Chce mi się spać - powiedziała niewyraznie pani Warmington. - Niech pokojówka
przyniesie herbatę za godzinę.
- Musimy już iść - powtórzyła stanowczo Julie. - Wkrótce opuszczamy hotel. - Zaczęła
zbierać potrzebne rzeczy.
- Co to za zgiełk? - zapytała gniewnie pani Warmington. - Oświadczam, że nigdy
w życiu nie nocowałam w tak hałaśliwym hotelu. - Oświadczenie to najwyrazniej zupełnie ją
wyczerpało. Zamknęła oczy i od strony łóżka zaczął dobiegać delikatny gwizd, zbyt kobiecy,
by nazwać go chrapaniem.
- No, pani Warmington - nalegała Julie, potrząsając ją za ramię.
Pani Warmington podniosła się i wsparła na łokciu.
- Och, moja głowa! Czy mieliśmy jakieś przyjęcie? - Stopniowo jej oczy nabrały znów
myślącego wyrazu. Uniosła gwałtownie głowę, rozpoznając łoskot dział. - O, mój Boże! -
jęknęła. - Co się dzieje?
- Rebelianci zaczęli bombardować miasto - wyjaśniła Julie.
Pani Warmington wyskoczyła z łóżka. Jej senność zniknęła gdzieś bez śladu.
- Musimy stąd wyjechać - powiedziała pospiesznie. - Natychmiast.
- Nie mamy na razie samochodu - wyjaśniła Julie. - Pan Rawsthorne jeszcze nie
przyjechał. - Odwróciwszy się zobaczyła, jak pani Warmington usiłuje wbić swe opasłe
kształty w ciasny gorset. - Wielkie nieba! - zawołała. - Niechże pani tego nie zakłada!
Możliwe, że będziemy musieli szybko się poruszać. Ma pani jakieś spodnie?
- Uważam, że kobiety... mojego pokroju nie powinny ich nosić. Julie zmierzyła ją
wzrokiem, uśmiechając się szelmowsko.
- Może i ma pani rację - przyznała. - No cóż, proszę włożyć coś sensownego. Na
przykład kostium, jeśli spódnica nie jest za wąska.
Zdjęła z łóżek koce, związując je w tobołek.
- Mówiłam, że trzeba było pojechać wczoraj do bazy - oświadczyła pani Warmington,
wpychając stopy do obcisłych butów.
- Dobrze pani wie, że nie mieliśmy możliwości - odparła krótko Julie.
- Nie mam pojęcia, co wyobraża sobie komandor Brooks; żeby zostawiać nas tutaj na
łasce tych dzikusów! No już, wynośmy się stąd! - Otworzyła drzwi i wyszła, pozostawiając
Julie wielki tobół z kocami.
U szczytu schodów stał Eumenides. Spojrzał na koce i mówiąc  ba zo dobra zieć
odebrał je od Julie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl