[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przestał drżeć. Starał się nie utopić w bagnie swojego zawiniątka z malutkim człowiekiem w
środku, na siebie samego przestał już zwracać uwagę. Doszedł w końcu do skraju trzęsawiska. Z
przodu, na pagórku, zieleniał gęsty sośniak i znaczyło to, że tam już zaczyna się brzeg. Tylko co go
czekało na tej sosnowej górce?
Przebrnąwszy wreszcie przez bagno wbiegł po mokrym, ale nie chyboczącym się już torfowisku na
zarośnięty czarcikęsem i wrzosem, piaszczysty pagórek. Buty, wydając cmokające dzwięki,
zatupały po suchym. Lewczuk wyglądał chyba strasznie  nie dość, że mokry od stóp do głów, był
do tego cały oblepiony błotem. Do ramion i rękawów poprzyczepiały mu się jakieś włókniste
wodorosty; rzęsa i wszelki zielony drobiazg oblepiły odzież. Wydawało się jednak, że zawinięte w
marynarkę dziecko nie za bardzo zmokło i jeżeli nawet wierciło się niespokojnie i płakało, to chyba
główinie z głodu. Płacz niemowlęcia poganiał Lewczuika. Strzałów, które ciągle jeszcze
potrzaskiwały gdzieś daleko, nie bał się zbytnio, już, się wydobył spod ich groznej władzy. Poganiał
go nowy kłopot.
Biegł. Chociaż w tym stanie biec było trudno (trzeba by chociaż wykręcić odzież i wylać z butów
wodę), to jednak wygramolił się na pagórek, przedarł przez gąszcz sosenek i nagle znalazł się na
wąziutkiej, ale wyjeżdżonej leśnej dróżce. A skoro była dróżka, to w pobliżu powinna być również
wieś  z ulgą pomyślał Lewczuk. Byle tylko nie napotkać Niemców.
Nie za szybko pobiegł dróżką. W lewym bucie ciągle mu chlupało. Mały przycichł trochę, a potem
umilkł zupełnie  zasnął pewnie na rękach, ukołysany tym biegiem. Lewczuk ruszył jeszcze
wolniej 
158
rozgrzał się już i zaczął się rozglądać po lesie, szukając miejsca, w którym mógłby przysiąść na
chwilę i wykręcić odzież. Niemców chyba tu nie było, a Lewczuk nie wiedział jak długo jeszcze
będzie musiał iść, toteż bał się, że w mokrych butach pokaleczy sobie nogi. Onuce całkiem się
pozsuwały.
Ledwie tylko pomyślał o tym, przyglądając się wysoko wybujałym paprociom przy drodze, kiedy
usłyszał bliskie głosy i tupot końskich kopyt. Szybciutko zeskoczył z drogi, ale było już chyba za
pózno i jezdzcy zdążyli go zauważyć. Czekał w napięciu, zgarbiony za krzakiem jałowca. Miał
nadzieję, że być może tamci przejadą, ale oni zatrzymali się. Tupot na drodze ucichł i prawie nad
jego głową zabrzmiał grozny głos:
 Hej, ty tam, wyłaz!
Lewczuk zaklął w myślach ze złością  na jakich to diabłów wlazł znowu? Z głosu niby to nasi,
ale kto ich tam wie  może to Niemcy albo policaje? Nie wypuszczając z rąk małego, ostrożnie
wyciągnął z kabury parabellum i wychylił się zza krzaika, żeby wyjrzeć na drogę. I nieoczekiwanie
zobaczył jezdzców tuż obok siebie. Oni, oczywiście, też zobaczyli Lewczuka; było ich trzech, na
koniach. Ubrani byli co prawda po partyzancku, kto tam w co miał. Patrzyli teraz w paprotnik,
kierując nań automaty  radzieckie pepesze.
 Ręce do góry!
Widać było, że to chyba partyzanci, chociaż całkowitej pewności Lewczuk nie miał. Niespiesznie
podniósł się z zarośli, ułożywszy na ziemi małego i chowając za sobą parabelluim. Ale jego
niezdecydowanie nie spodobało się widocznie jezdzcom. Jeden z nich, ubrany w starą bluzę, w
czarnej, zsuniętej na tył głowy kubance, skierował konia w paprocie.
 Rzucaj pistolet! No! I ręce do góry!
159
 Dobra  pojednawczo powiedział Lewczuk.  Jestem swój! O co chodzi...
 Zobaczy się jeszcze, dla kogo żeś swój! Lewczuk przekonał się już, że, to partyzanci. Nie
chciało mu się rzucać pistoletu, bo nie był pewien, czy mu go potem oddadzą. Toteż starał się
zyskać na czasie, licząc nie wiadomo na co. Teraz już wszyscy jezdzcy pozjeżdżali z drogi i zaczęli
niezauważalnie okrążać Lewczuka. Chyba rzeczywiście trzeba było rzucać parabellum i podnosić
ręce do góry.
 Popatrz, on przecież wylazł z bagna!  domyślił się drugi z jezdzców, młodziutki chłopiec z
zaostrzoną twarzyczką.
 Z bagna, to fakt. Przyszedł z tamtego brzegu  mając na uwadze coś tam swojego
powiedział pierwszy i zeskoczył z konia w paprocie.
Równocześnie z boku podjechał do Lewczuka trzeci  wyraznie starszy od pozostałych mężczyzna
w szarym, rozpiętym waciaku. Jego wygolona, chu-derlawa twarz z czarnymi wąsikami wydała się
Lew-czukowi znajoma. Jakby coś sobie przypominając, partyzant wpatrywał się w napotkanego w
lesie w niezwykłych okolicznościach.
 Poczekaj! Ty przecież jesteś z  Herojskiego"! Nazywasz się Lewczuk, co?
 Lewczuk.
 Przecież myśmy razem wysadzali kiedyś zwrotnicę, pamiętasz? Drezyna łupnęła do nas wtedy.
Lewczuk nagle, wszystko sobie przypomniał. To było zeszłej zimy, na rozjezdzie, gdzie to razem z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl