[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Słuchaj! Zaraz ci powiem. Matka twoja jest chora. Trzeba jej zrobić małą operację...
Pójdz, to ci opowiem to wszystko! I pociągnął go za sobą.
Nie! odrzekł chłopiec opierając się. Ja chcę tu być. Tu niech mi pan opowie.
43
Wtedy inżynier, opowiadając bezładnymi słowy niebywałe jakieś rzeczy, wprost ciągnąć
go zaczął.
Chłopiec przeraził się i drżał cały.
Naraz krzyk przenikliwy, jak gdyby krzyk śmiertelnie ranionej osoby, rozległ się po całym
domu.
Odpowiedział mu krzyk chłopca jak echo boleści:
Umarła matka moja! Lekarz stanął we drzwiach:
Twoja matka ocalona, chłopcze!
Marek patrzył na niego przez chwilę, a potem do nóg mu się rzucił z głośnym łkaniem:
Dziękuję, panie doktorze, dziękuję! dziękuję... Ale doktor podniósł go i rzekł:
Wstań, dziecko! To nie ja, to ty, mały bohaterze, ocaliłeś matkę!
44
ROZBICIE OKRTU
Przed kilku laty, pewnego grudniowego ranka, wypłynął z Liverpoolu wielki okręt paro-
wy, na którego pokładzie znajdowało się więcej nizli dwieście osób, między którymi było
siedemdziesięciu ludzi załogi. Tak kapitan, jak i wszyscy prawie marynarze byli Anglikami.
Wśród pasażerów zaś było nieco Włochów: trzy panie, ksiądz i kilku muzykantów. Okręt
udawał się do wyspy Malty. Czas był pochmurny.
Wśród podróżnych trzeciej klasy, zebranych na przodzie pokładu, znajdował się dwuna-
stoletni chłopiec, Włoch rodem, mały na swój wiek, ale silny, piękny typ sycyliański, z suro-
wą i odważną twarzą.
Chłopiec siedział sam, nie opodal przedniego masztu, na kupie lin okrętowych, obok małej
wyszarzanej walizki, w której miał swoje rzeczy i na której trzymał rękę. Był śniady, włosy
miał czarne, wijące się i tak długie, że mu prawie na ramiona spadały. Odziany był ubogo, w
jakąś obdartą kurtkę, a na szyi miał starą torbę skórzaną. Siedząc tak patrzył zamyślony na
pasażerów, na okręt, na marynarzy przebiegających obok niego z pośpiechem i na morze,
które coraz niespokojniejszym się stawało. A wyglądał ów chłopiec tak, jakby świeżo przebył
jakieś wielkie nieszczęście rodzinne; twarz dziecka miała wyraz dojrzałego człowieka.
Wkrótce po wypłynięciu z portu jeden z majtków okrętowych, Włoch z siwą już głową,
ukazał się na przedzie okrętu prowadząc małą dziewczynkę za rękę i zatrzymawszy się przed
Sycylijczykiem rzekł:
Masz tutaj towarzyszkę podróży, Manio! Po czym odszedł. Dziewczynka siadła na ku-
pie lin, obok chłopca, i oboje na siebie patrzyli. Mały Sycylijczyk zapytał:
Gdzie ty jedziesz?
A dziewczynka:
Do Malty, a stamtąd do Neapolu. I dodała: Do ojca jadę i do matki, bo oni tam są i
czekają na mnie. A ja jestem Julieta Faggiani.
Chłopiec nic nie odpowiedział. Po jakimś czasie wydobył z torby chleb i suszone owoce,
dziewczynka miała biszkopty, więc jedli.
Baczność! krzyknął włoski marynarz przechodząc z pośpiechem. Zaraz się tu taniec
zacznie!
Jakoż istotnie wiatr się wzmógł, a okręt kołysał się gwałtownie. Ale siedzące na linach
dzieci nie bardzo na to zważały. Dziewczynka uśmiechała się. Była ona prawie w tym samym
wieku co i jej towarzysz, ale znacznie od niego wyższa. Była smagła, brunetka, szczupła, wą-
tła i mniej niż skromnie ubrana. Włosy miała kędzierzawe, krótko obcięte, czerwoną chus-
teczką związane dokoła głowy, i srebrne duże koła w uszach.
Jedząc opowiadali sobie swoje losy.
Chłopiec nie miał już ani ojca, ani matki! Ojciec, robotnik, umarł niedawno w Liverpoolu,
zostawiając go samego na świecie, a konsul włoski odsyłał go właśnie do Palermo, gdzie
mały sierota miał dalekich krewnych.
Dziewczynkę zabrała z sobą do Londynu przed rokiem ciotka, wdowa, która ją bardzo ko-
chała i której rodzice oddali ją na jakiś czas licząc na obiecaną sukcesję, ale w kilka miesięcy
potem przejechał ciotkę omnibus i umarła nie pozostawiwszy po sobie ani szeląga. Dziew-
czynce poradzono także udać cię do konsula. Konsul się nią zaopiekował i oto ją do rodziców
odsyła.
Oboje poleceni zostali owemu Włochowi, który do załogi okrętu należał.
Więc tam ojciec i matka kończyła dziewczynka myślą, że ja z majątkiem wrócę, a ja
nie mam nic. Ale i tak będą mnie kochali. A moi bracia! Czterech braci mam, takich małych,
45
malutkich... Ja najstarsza w domu. Ubieram ich, myję. Okropnie się ucieszą! A ja po cichutku
na palcach wejdę...
Jakie morze brzydkie!... Potem nagle do chłopca: A ty będziesz tam u tych krewnych?
Będę... Jeśli mnie zechcą trzymać odrzekł.
A oni cię nie kochają?
Czy ja wiem?
Ja na Boże Narodzenie zacznę trzynasty rok przemówiła dziewczynka.
I zaraz zaczęli mówić o morzu, o podróżnych, którzy ich otaczali. Tak przesiedzieli przy
sobie dzień cały gawędząc od czasu do czasu. Pasażerowie myśleli, że to brat i siostra.
Dziewczynka robiła pończochę, chłopiec rozmyślał, morze stawało się burzliwszym coraz.
Kiedy się rozchodzili wieczorem, dziewczynka rzekła:
Zpij spokojnie!
Nikt tu, moje dzieci, nie będzie spokojnie spał! rzekł przebiegając ów włoski marynarz,
którego wzywał kapitan.
Chciał właśnie chłopiec odpowiedzieć małej towarzyszce: Dobranoc! kiedy gwałtow-
ny strumień wody chlusnął na niego znienacka i powalił go na ławkę.
Jezus Maria! Krew leci! krzyknęła dziewczynka rzucając się do malca.
Pasażerowie schodzący spiesznie pod pokład nie zauważyli tego. Dziewczynka uklękła
przy chłopcu, który był ogłuszony tym nagłym upadkiem, obtarła mu zakrwawione czoło i
zdjąwszy prędko swoją czerwoną chusteczkę usiłowała jak najmocniej obwiązać mu głowę.
Gdy ją wszakże przycisnęła do piersi, aby ścisnąć lepiej oba końce chustki, na żółtej jej su-
kienczynie, nad paskiem, została krwawa plama. Manio ocknął się i podniósł się po chwili.
Czy cię boli? zapytała Julieta.
Nic mnie nie boli!
Dobranoc ci!
Dobranoc odpowiedział Manio.
I zeszli po dwojgu obocznych schodkach do swoich sypialni.
Stary marynarz dobrze przepowiedział. Jeszcze dzieci nie posnęły, kiedy się rozpętała
straszliwa burza. Ogromne bałwany tak gwałtownie natarły na okręt, że w parę minut jeden z
wielkich masztów powalony został, trzy łodzie ratunkowe, z tych które były uczepione w tyle
okrętu, fale uniosły jak liście, a szturmujące okręt morze zmiotło cztery woły z przedniego
pokładu.
Pomiędzy pasażerami zrobił się okrutny zamęt. Krzyki przerażenia, rozpacz, płacz, mo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]