[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Mój lud.
Wielka, zimna dłoń czarownicy leżała jak wiązka chrustu w dłoni dziewczynki.
Trzymała ją mocno. Na zewnątrz chaty było teraz równie ciemno jak wewnątrz niej.
Hatha, którą nazywano Moss, spała; i wkrótce dziecko siedzące na podłodze przy jej
łóżku, z kurą usadowioną nie opodal, również spało.
Mężczyzni przyszli o świcie. Powiedział:
 Wstawaj, Suko! Wstawaj!
Wsparła się na rękach i kolanach. Zaśmiał się, mówiąc:
 Całą drogę na nogach! Jesteś mądrą suką, potrafisz chodzić na tylnych łapach,
prawda? O to chodzi. Udajesz człowieka! Mamy teraz sposób na chodzenie. Dalejże!
Rzemień otaczał wciąż jej szyję i mężczyzna szarpnął go. Poszła zanim.
 Masz, ty ją prowadz  powiedział i teraz właśnie ten, którego kochała, lecz nie
znała już jego imienia, trzymał pasek.
Wyszli z mroku. Kamień rozstąpił się, by ich przepuścić, i zawarł się za nimi. Był
zawsze tuż obok niej i tego, który trzymał rzemień. Inni szli z tyłu, trzech lub czterech
mężczyzn.
Pola były szare od rosy. Góra odcinała się ciemną plamą na tle bladego nieba. Ptaki
zaczynały coraz głośniej śpiewać w sadach i żywopłotach. Dotarli do krawędzi świata
i szli przez chwilę wzdłuż niej, dopóki nie doszli do miejsca, gdzie jedyny grunt
stanowiła skała, a krawędz była bardzo wąska. W skale była jakaś linia i kobieta
przyjrzała się jej.
 Może ją zepchnąć  powiedział.  A potem może pofrunąć sokół, zupełnie sam.
Odwiązał rzemień z jej szyi.
 Idz i stań na brzegu  rozkazał. Podążyła za znakiem w skale aż do krawędzi. Pod
nią było morze i nic innego. Poza nią było powietrze.
 Teraz Krogulec ją zepchnie  odezwał się.  Ale przedtem być może chciałaby coś
powiedzieć. Ma tak wiele do powiedzenia. Kobiety zawsze mają. Czy chciałabyś nam
coś powiedzieć, pani Tenar?
Nie mogła mówić, ale wskazała na niebo ponad morzem.
 Albatros  powiedział.
Zaśmiała się głośno.
W otchłaniach światła, od bramy nieba, nadlatywał smok, a za wijącym się,
opancerzonym cielskiem ciągnęła się smuga ognia. Wtedy Tenar przemówiła.
 Kalessin!  krzyknęła, po czym, odwróciwszy się, chwyciła Geda za rękę i
pociągnęła go w dół, na skałę. Przetoczył się nad nimi ryk ognia. Zagrzechotała
kolczuga i wiatr zagwizdał w uniesionych skrzydłach. Przypominające ostrza kos
pazury zaszczekały o skałę.
Wiatr wiał od morza. Maleńki oset, rosnący w szczelinie skały obok jej dłoni,
poruszał się na wietrze. Przy niej był Ged. Kulili się ramię przy ramieniu, mając za
sobą morze, a przed sobą  smoka. Ged przemówił ochrypłym, drżącym głosem, w
smoczym języku. Tenar zrozumiała słowa, które brzmiały:
 Dziękujemy ci, Najstarszy.
Patrząc na Tenar Kalessin odezwał się potężnym głosem przypominającym dzwięk,
jaki wydaje gong pocierany metalową miotłą:
 Aro Tehanu?
 Dziecko  rzekła Tenar.  Therru!  Zerwała się na nogi, aby biec, szukać swojego
dziecka. Ujrzała, jak nadchodzi wzdłuż krawędzi skały, między górą a morzem, w
kierunku smoka.
 Nie biegnij, Therru!  krzyknęła, lecz dziewczynka dostrzegła ją i biegła wprost do
niej. Przylgnęły do siebie.
Smok odwrócił swoją ogromną, ciemnordzawą głowę, by przyjrzeć się im obydwoma
oczyma. Jamy nozdrzy, wielkie jak kotły, jarzyły się od ognia i unosiły się z nich
wstęgi dymu. %7łar smoczego cielska przebijał się przez zimny morski wiatr.
 Tehanu  powiedział smok.
Dziecko odwróciło się, żeby na niego spojrzeć.
 Kalessin  rzekło.
Wówczas Ged, który pozostawał na klęczkach, wstał, aczkolwiek na drżących
nogach, chwytając ramię Tenar, by odzyskać równowagę. Roześmiał się.
 Teraz wiem, kto cię wezwał, Najstarszy!  zawołał.
 Ja  powiedziała dziewczynka.  Nie wiedziałam, co innego mogę zrobić, Segoyu.
Wciąż spoglądała na smoka i przemawiała w języku smoków, słowami Tworzenia.
 To dobrze, dziecko  odrzekł smok.  Długo cię szukałem.
 Czy polecimy tam teraz?  zapytało dziecko.  Tam, gdzie są inni, na inny wiatr.
 Porzuciłabyś ich?
 Nie  odparła dziewczynka.  Czy oni nie mogą polecieć?
 Nie mogą polecieć. Ich życie jest tutaj.
 Zostanę z nimi  oświadczyło dziecko z nieco zapartym tchem. Kalessin odwrócił
łeb, by wydać ogromny, gorący podmuch śmiechu, lekceważenia, radości czy też
gniewu.
 Hah!  Po czym, ponownie spoglądając na dziecko, rzekł:  To dobrze. Masz tu
coś do zrobienia.
 Wiem  odparło dziecko.
 Wrócę po ciebie  powiedział Kalessin.  W swoim czasie.  A do Geda i Tenar: 
Oddaję wam swoje dziecko, jak wy oddacie mi swoje.
 W swoim czasie  rzekła Tenar.
Kalessin nieznacznie skinął swoją olbrzymią głową i długa paszcza o szablastych
zębach wykrzywiła się nieco.
Ged i Tenar odsunęli się na bok wraz z Therru, gdy smok odwrócił się, wlokąc swój
pancerz po skalnej półce, ostrożnie stawiając szponiaste stopy, zbierając swój
czarny zad niczym kot, aż wzbił się w powietrze. Skrzydła strzeliły w górę,
karmazynowe w nowym świetle, kolczasty ogon zadzwięczał na skalistej powierzchni
urwiska i stwór odleciał, zniknął  mewa, jaskółka, myśl.
Na jego miejscu leżały przypalone strzępy materiału i skóry i inne rzeczy.
 Chodzmy stąd  powiedział Ged.
Ale kobieta i dziecko stały i przyglądały się tym rzeczom.
 To kościani ludzie  rzekła Therru. Po czym odwróciła się i wyruszyła w drogę.
Szła wąską ścieżką przed mężczyzną i kobietą.
 Jej mowa ojczysta  powiedział Ged  Język jej matki.
 Tehanu  odrzekła Tenar.  Ma na imię Tehanu.
 Chodzcie!  zawołało dziecko, oglądając się na nich.  Cioteczka Moss jest chora.
Zdołali wynieść Moss na światło i powietrze, obmyć jej rany i spalić cuchnące
prześcieradła z jej łóżka, podczas gdy Therru przyniosła czystą pościel z domu
Ogiona. Przyprowadziła także ze sobą Heather, dziewczynę od kóz. Z pomocą
Heather ułożyli starą kobietę wygodnie w jej łóżku, z jej kurczętami; i Heather
obiecała wrócić do nich z czymś do jedzenia.
 Ktoś musi zejść do Portu Gont  powiedział Ged  po tamtejszego czarodzieja.
%7łeby zaopiekować się Moss; można ją uzdrowić. Ktoś musi również pójść do dwom.
Teraz starzec umrze. Wnuk mógłby żyć, jeżeli oczyści się dom&  Siedział na progu
chaty Moss. Oparł głowę o framugę drzwi, w blasku słońca, i zamknął oczy. 
Dlaczego robimy to, co robimy?  zapytał.
Tenar myła twarz, dłonie i ręce w miednicy czystej wody, której nabrała z pompy.
Skończywszy toaletę, obejrzała się za siebie. Krańcowo wyczerpany Ged zapadł w
sen z twarzą lekko podniesioną do światła poranka. Usiadła obok niego na progu i
położyła głowę na jego ramieniu. "Zostaliśmy oszczędzeni?  pomyślała -Jak to się
stało, że zostaliśmy oszczędzeni?"
Opuściła wzrok na dłoń Geda, rozluznioną i otwartą na glinianym stopniu.
Pomyślała o oście poruszającym się na wietrze i szponiastych stopach smoka o
czerwonych i złotych łuskach. Była na wpół pogrążona we śnie, kiedy usiadło obok
niej dziecko.
 Tehanu  mruknęła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl