[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie miałeś prawa zaglądać do tekstu!
- Czyżby? Sądziłem, że mam prawo przeczytać, co pisałaś w godzinach, które powinnaś poświęcić
na pracę dla pisma. Gdyby nie fakt, że nareszcie udało się usadzić cię za biurkiem, już dawno bym się
zainteresował, co cię tak zajęło.
- Zwrócę ci każdy cent zarobiony w piśmie, odkąd zostałeś jego właścicielem! Powtarzam: nie
miałeś prawa czytać!
- Przestań się denerwować. Już przeczytałem i nie zmienię tego faktu. Pomyśl o pozytywnych
stronach sytuacji! W twojej powieści drzemią wielkie możliwości, ale wymaga ona gruntownego
doszlifowania. Potrzebujesz czasu i spokoju. No i, oczywiście, nie możesz martwić się o pieniądze na
czynsz czy jedzenie.
- Dlaczego? - mruknęła niezadowolona. - Tysiące pisarzy zmaga się na co dzień z prozą
rzeczywistości.
- Ale ty nie jesteś do tego przyzwyczajona. Oświadczam ci, że wczoraj straciłaś stałą pracę.
Koniec z comiesięczną pensją. Twoje oszczędności wkrótce stopnieją. Dokończenie książki i
wprowadzenie jej na rynek księgarski trochę potrwa. Za co będziesz żyła do tego czasu?
- Nie jestem bezbronnym dzieckiem i nie boję się
- Wiem, ale możesz uniknąć trosk i kłopotów. Możesz zamieszkać tutaj, spokojnie pracować nad
powieścią i nie uszczuplić swoich oszczędności.
Sallie zdała sobie sprawę, że wpadła w pułapkę. Było już za pózno na odzyskanie wolności. Zgubiła ją
beznadziejna, niedorzeczna miłość do męża, który pożądał tylko jej ciała. A jeśli znów mu się znudzi?
Czy odejdzie tak jak przed siedmiu laty? Zwiadoma, że skazuje się na kolejną niechybną klęskę
uczuciową, ze wzrokiem utkwionym w sałatce, drewnianym głosem przypieczętowała wyrok na samą
siebie.
- Zgoda.
- I na tym koniec? Bez dyskusji, bez żadnych warunków? Nawet bez jednego pytania?
- Nie interesują mnie twoje odpowiedzi. - Wzruszyła ramionami. - Jestem zmęczona tą wojną
podjazdową. Chcę skończyć książkę. Reszta jest mi obojętna.
- Cóż za komplement dla prawdziwego mężczyzny! - skwitował ironicznie.
- Stłamsiłeś moją osobowość! - wybuchnęła rozżalona. - Osiągnąłeś to, do czego dążyłeś. Nie mam
p r a c y i muszę z tobą zamieszkać, ale nie oczekuj z mojej strony ślepego uwielbienia tylko dlatego,
że jestem zdana na twoją łaskę!
- Nigdy nie prosiłem o uwielbienie. Nawiasem mówiąc, wcale nie próbuję cię stłamsić.
Sprzeciwiałem się tylko niebezpiecznym wyjazdom. Dobrze wiesz, z jakiego powodu. Tym razem
proszę, abyś dała nam czas. Spróbujmy dojść do porozumienia. Jeśli nie wytrzymamy ze sobą przez
sześć miesięcy, zastanowię się nad rozwodem, lecz najpierw dajmy sobie szansę.
- Więc jeśli nam się nie uda, wystąpimy o rozwód? - spytała ostrożnie, pragnąc się upewnić.
- Wtedy pogadamy.
- Dobrze, sześć miesięcy. Pod warunkiem, że spędzę je na pisaniu książki, nie zaś na gotowaniu dla
ciebie, praniu twoich koszul i sprzątaniu mieszkania. Jeśli szukasz pomocy domowej, srodze się
rozczarujesz.
- Może nie zauważyłaś, ale jestem zamożnym człowiekiem - oświadczył sarkastycznie. - Nie
zamierzam robić z mojej żony sprzątaczki.
Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Więc co będziesz z tego miał? Poza partnerką do łóżka, oczywiście. Możesz mieć wszystko, czego
dusza zapragnie, i nie pakować się na pół roku w ten kłopotliwy układ.
- Pragnę cię. I na tym poprzestańmy.
Ku zdumieniu Sallie szybko weszli w rutynowy rytm domowych zajęć. Rhydon wstawał
pierwszy i przygotowywał sobie śniadanie, a tuż przed wyjściem budził żonę pocałunkiem. Sallie
niespiesznie robiła coś do jedzenia i całe przedpołudnie spędzała w gabinecie, przy maszynie do
pisania. Pani Hermann, pracowita jak mrówka, wykonywała wszystkie obowiązki, które należały do
niej przed pojawieniem się Sallie. Gotowała obiad, przyrządzała ciepłe dania na kolację i wychodziła
tuż przed powrotem pana domu.
Sallie sama podawała kolację. Podczas posiłku Rhydon opowiadał, co tego dnia działo się w
redakcji, Zawsze pytał też o postępy w pracy nad powieścią. Sallie spostrzegła, że dobrze im się
rozmawia. Czuła jednak, iż coś ich powstrzymuje, blokuje emocje i naturalne reakcje. Może tak
właśnie wygląda życie pod jednym dachem par, w których oboje partnerzy mają silne osobowości,
nieskore do kompromisów? I mąż, i żona obawiają się wtedy, że jakiekolwiek odstępstwo od
dobrych manier, od codziennego rytuału bezlitośnie przetnie wątłą nić porozumienia.
Mijały dni i tygodnie, a w miarę jak na biurku rósł stos zapisanych kartek, Sallie coraz
życzliwiej przyjmowała uwagi Rhydona, znacznie sprawniej niż ona posługującego się językiem
literackim. Miała prosty, bezpośredni styl, natomiast Rhydon posiadał dar wyłuskiwania sedna
treści. Pojmował w lot, o co chodziło autorce. Stało się zwyczajem, że po kolacji czytał fragment
napisany przez Sallie danego dnia i wygłaszał swoją opinię. Jeśli coś mu się nie podobało, mówił bez
ogródek, ale zawsze podkreślał, iż akceptuje bez zastrzeżeń główne pomysły żony: temat, zarys fabuły,
sylwetki bohaterów. Czasem Sallie pod wpływem sugestii Rhydona wyrzucała cały fragment i kierując
się wskazówkami męża, pisała go na nowo. Innym razem uparcie trzymała się przelanych na papier
słów, jak gdyby czuła, że najpełniej wyrażają to, co myśli.
Najlepiej pracowało jej się wieczorami, kiedy Rhydon siadał obok niej w gabinecie, aby czytać
artykuły i dokumenty przyniesione z redakcji lub przygotowywać materiały do filmu dokumentalnego,
który miał kręcić w Europie za trzy miesiące. Sprawiał wrażenie człowieka zadowolonego. Nie był tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl