[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy to nastąpi? spytała.
Odepchnął się od blatu. Wcisnął ręce do kieszeni i zaczął spacerować.
Nie wiem odparł. Jake był gdzieś w Hiszpanii, startował w jakimś rajdzie, kiedy
staruszek po niego posłał. A Cooper... Kiedy pracuje, kryje się gdzieś na odludziu. Bóg jeden
wie, czy w ogóle odebrał wiadomość.
Czytałam kilka jego książek powiedziała Maggie.
Co o nich myślisz?
Są przerażające. Uśmiechnęła się leciutko. Gdy przeczytała ostatni thriller Coopera
Lonergana, tak się bała, że przez tydzień na całą noc zostawiała włączone światło w sypialni.
Wizje, które stworzył, były tak realistyczne, że zastanawiała się, w jaki sposób mógł w ogóle
spokojnie sypiać. On musi być przerażającym człowiekiem... Ma naprawdę pokręconą
wyobraznię.
Sam smutno się uśmiechnął.
Nic bardziej mylnego powiedział. Cooper zawsze był najweselszy z nas wszystkich.
Nie przejmował się niczym. Przynajmniej do czasu, kiedy... głos mu się załamał. ...
wszystko się zmieniło.
Serce Maggie ścisnęło się. Naprawdę współczuła im wszystkim.
Chciało jej się krzyczeć, że przecież minęło już piętnaście lat. Wystarczająco długo, by
pogodzić się z tragedią.
Powiedziała tylko:
Może powinieneś spróbować raz jeszcze porozmawiać z doktorem Evansem...
Sam parsknął śmiechem.
O, tak. To na pewne wiele da. Wciąż będzie mruczał o tajemnicy lekarskiej. Nie.
Cokolwiek tu się dzieje, Jeremiasz i doktor są w zmowie. I obaj są zbyt uparci, by to
przerwać.
Upór to zdaje się wasza cecha rodzinna.
Tak? Sam wysoko uniósł brwi.
No cóż powiedziała ostrożnie. Mówiłeś, że obaj nie mają zamiaru nic ci powiedzieć,
a mimo to nie przestajesz próbować. Czy to nie jest upór?
A może poświęcenie?
Maggie roześmiała się. I zobaczyła w jego oczach iskierki zadowolenia. To sprawiło, że
zrobiło się jej ciepło na sercu. Ręce zaczęły drżeć. Prędko ściągnęła wiszącą na ramieniu
ściereczkę do naczyń i wplotła ją między palce. Wykonała kilka krótkich, urywanych
wdechów. Spróbowała wziąć się w garść.
Co to? spytał niespodziewanie Sam. Serce Maggie na moment stanęło.
Wyjrzała przez okno i zobaczyła sąsiadkę, Susan Bateman, pędzącą przez podwórze. W
ramionach trzymała swoją czteroletnią córeczkę Kathleen.
To Susan powiedziała Maggie, idąc spiesznie do kuchennych drzwi. Mieszka razem
z rodziną na sąsiednim ranczu. Musiało stać się coś złego.
Otworzyła drzwi i po chwili Susan wpadła do kuchni. Miała bladą twarz i wielkie z
przerażenia oczy. Jej biała spódnica była poplamiona krwią. A dziewczynka na jej rękach
przerazliwie szlochała. Susan minęła Maggie i zwróciła się do Sama.
Pan jest lekarzem, prawda?
Susan zaczęła Maggie co...
Słyszałam w mieście ciągnęła kobieta że jest pan lekarzem. Jest pan, prawda?
Sam wpatrywał się w nią w napięciu. Wyglądał, jakby chciał zaprzeczyć. Dostrzegł
jednak w jej oczach tyle desperacji... I ten przerazliwy płacz dziecka...
Taaak wydusił. Jestem.
Dzięki Bogu powiedziała Susan. Katie bawiła się przy płocie i zraniła się w rękę.
Do was jest dużo bliżej niż do miasta, więc natychmiast przybiegłam.
W tym momencie dziewczynka uniosła główkę i popatrzyła na Sama i Maggie pełnymi
łez oczami.
Mam tu kuku i leci mi krew wyszlochała. Ach, kochanie. Maggie odgarnęła jej
włosy z czoła. Wszystko będzie dobrze. Sam na pewno coś poradzi. Zobaczysz. Mała
spojrzała na Sama. Usta jej drżały.
Czy będzie bolało? spytała.
Sam zagryzł wargi. Przeciągnął dłonią po twarzy i burknął:
Powinna pani pojechać z nią do miasta. Trzeba zrobić jej zastrzyk przeciw tężcowi.
Nie chcę zastrzyków, mamusiu! Dziewczynka krzyknęła przerazliwie.
Susan zaś zdawała się nie słyszeć krzyku. Nie odrywała oczu od doktora.
Tym zajmiemy się pózniej powiedziała. Ona cierpi. Potrzebuje natychmiast
pomocy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]