[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Halkatli niczego nie brakowało, ona także przejmowała ich sygnały.
- Rozumiem - powiedziała. - Nie warto chyba mówić głośno, ale myślimy o tym samym. Z
pewnością obronimy tyły.
Rune i Marco pokiwali głowami.
- Pozwólmy im jeszcze pospać - rzekł Marco.
- Nie ma na to czasu - zaoponował Rune. - Wróg nadciąga. I, niestety, potrzebna nam twoja
pomoc, Marco.
37
- Tovie dodaliśmy już porcję wytrzymałości i siły w napoju, który wypiła w Górze Demonów -
przypomniał im Marco. - Ale Morahan jest całkiem nieodporny.
- Możemy mu co nieco dać - stwierdziła Halkatla. - Przynajmniej tyle, aby zdołał dotrzeć do
ludzi.
- Do Dombas - pokiwał głową Marco. - Mają tam pewnie lekarza. Chodzcie, nie mamy czasu
do stracenia!
Poszli do samochodu.
- Teraz? - zdumiała się Tova, usłyszawszy wiadomość.
- Natychmiast! Jeśli, rzecz jasna, potrafisz prowadzić motocykl.
- Tego ciężkiego potwora? Oszalałeś, nie radzę sobie nawet z motorowerem!
I wtedy Morahan jeszcze raz zdołał ich zaskoczyć:
- Ja mogę jechać motocyklem, jeśli Tova nie będzie się bała usiąść z tyłu.
- Ale ty przecież musisz iść do lekarza, Morahan! - sprzeciwił się Rune. - Podczas tej jazdy
śmierć będzie deptała ci po piętach.
- I co z tego?
No tak, na to nie mieli żadnej odpowiedzi.
- Niech dobre moce nad tobą czuwają - ciepło powiedziała Halkatla. - A więc jedzcie już, my
postaramy się zatrzymać ich przy samochodzie. Ruszymy im na spotkanie, na południe.
- I co będzie z wami? - spytał Morahan.
Roześmieli się serdecznie.
- Na pewno jakoś sobie poradzimy!
- Butelki... - zaczęła Tova. - Ty masz dwie, prawda, Marco? A Nataniela...? No tak, pewnie
ma ją przy sobie.
- Strzeż swojej niczym oka w głowie, Tovo, a my zajmiemy się pozostałymi - uśmiechnął się
do niej Marco. - Wiesz, że w tobie teraz cała nadzieja. Musisz tam dotrzeć pierwsza!
Westchnęła drżąco i powiedziała:
- T-tak, w-wiem o tym.
38
Marco delikatnie ucałował ją w policzek. Tova spłonęła rumieńcem i rozgniewana zawołała z
płaczem:
- Nie wolno wam tak robić! Ani tobie, ani Morahanowi, nie możecie...
Reszta zdania zamieniła się w niezrozumiałe dzwięki.
Tova rzuciła się do motocykla.
- Jedzmy, do cholery!
Marco poszedł za nią.
- To nie było przyjemne pożegnanie. Mogłabyś przynajmniej powiedzieć  do widzenia
innym.
- Oczywiście, przepraszam - mruknęła Tova, żałując swego wybuchu. - Uważaj na siebie,
Halkatlo! I ty także, Rune! Jesteście moimi przyjaciółmi i tak cholernie was lubię. Niech Bóg
się nad wami zmiłuje, jeśli będę musiała was stracić!
Uśmiechnęli się do niej mówiąc, że i im bardzo na niej zależy, a potem po kolei podchodzili
do Morahana i dłońmi przesuwali po jego zewnętrznym niewidzialnym ciele, tak zwanej
aurze, dając mu tym samym pewną ochronę, nie tak silną, jak miała Tova, ale na jakiś czas
wystarczającą.
Tova nieco zakłopotana odwróciła się ze swego miejsca za Morahanem i popatrzyła na
stojących w mroku nocy. Halkatla, zostaw moich chłopców, chciała jeszcze szepnąć, ale
tylko pomachała na pożegnanie.
Silnik maszyny ryknął i wyjechali na szosę prowadzącą na północ.
Dombas minęli nocą, ale mimo wszystko udało im się kupić benzynę, zabezpieczyli się więc
odpowiednio na długą przeprawę przez góry.
Droga wiodła ich ku Dovre, wkrótce potem mieli już przed sobą bagniska Fokstua. Wielkie
połacie ziemi ciągle przykrywał szarawy śnieg.
Dovre, pomyślała Tova ze smutkiem. Góry Dovre... Tak wielkie znaczenie miało to pasmo
dla Ludzi Lodu!
Tędy właśnie kilkaset lat temu Charlotta Meiden jechała na południe wraz z Tengelem, Silje i
dziećmi: Sol, Dagiem i Liv! Pragnęła ofiarować im dom w podzięce za to, że zajęli się
Dagiem.
Tamta podróż musiała przebiegać całkiem inaczej niż jazda szybkim, hałaśliwym
motocyklem. Jakąż męką zapewne było przedzieranie się przez bezdroża na koniu lub
39
piechotą! Zmierzali wówczas ku nowemu, nieznanemu życiu, zostawiając za sobą
dotychczasowe, paląc wszystkie mosty. Zrobiła tak również Charlotta Meiden.
Tędy pędził na północ, ku Dolinie Ludzi Lodu, Kolgrim, gnany żądzą zdobycia skarbu i
wątpliwej wartości pochwały Tengela Złego. Za nim przyjechali Tarjei i Kaleb ze swymi
ludzmi.
Kolgrim nigdy nie wrócił. Powrotna podróż Tarjeia była konduktem żałobnym. Wrócił do
domu na marach.
Gdzieś tu, w górach, Ulvhedina - który także wyprawił się na poszukiwanie Doliny - i jego
konia przysypał śnieg. Czy mogło to być przy tym zboczu? Czy też zdołał dotrzeć dalej?
Ulvhedin wtedy zawrócił. Dzikie dziecko natury pognała z powrotem tęsknota za Elisą.
Ale wiele lat pózniej Ulvhedin i Ingrid znów mknęli przez Dovre, tocząc między sobą walkę o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl