[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niezależność. Nie chciała być niczyją utrzymanką.
Po południu trafiła do sklepu firmowego Coco Chanel i znalazła małą czarną
za siedemdziesiąt dwa dolary. Dawniej uznałaby, że to wygórowana cena, ale w
porównaniu z kreacjami wystawionymi w innych sklepach, była to prawdziwa oka-
zja. Natychmiast kupiła sukienkę i zaniosła ją do samochodu.
Póznym popołudniem wróciła do posiadłości Landonów. Cicho wślizgnęła się
do domu. Wolała unikać przypadkowych spotkań i zdawkowych rozmów. Nie
miała do tego głowy. Wkrótce powróci Carl, myślała z nadzieją, pojedziemy razem
na bal u gubernatora i udowodnimy wszystkim, że jesteśmy dobraną parą.
S
R
Kiedy stanęła przed drzwiami swego pokoju, zobaczyła przyczepioną do nich
kartkę.
- Co znowu? - mruknęła półgłosem. - Pewnie chcą mnie zawiadomić, że nie
dostanę obiadu.
Zerwała kartkę, otworzyła drzwi i weszła do środka. Postawiła torbę z zaku-
pami na podłodze, podeszła do stolika, zapaliła lampę i przeczytała krótką notatkę:
Droga Joleen!
Dzwonił Carl. Zostawił wiadomość, że wróci dopiero na początku przyszłego
tygodnia.
Jake
%7ładnego wyjaśnienia, adresu, telefonu. Lakoniczna informacja, która ozna-
czała, że Joleen znów będzie przesiadywać samotnie w swoim pokoju. Z drugiej
strony jednak wcale nie była zawiedziona. Poczuła... ulgę, a nawet zadowolenie.
Usiadła na łóżku i zamyśliła się głęboko. Powinna tęsknić za Carlem, liczyć
dni do jego powrotu, zacząć przygotowania do ślubu, a tymczasem wciąż się za-
stanawiała, czy chce wyjść za mąż. Nadzieja, że wreszcie ułoży sobie życie, z każ-
dą chwilą stawała się wątlejsza.
- Nie powinnam o tym myśleć - skarciła się głośno, lecz mimo woli nadal
roztrząsała nurtujący ją od dawna problem. Daremnie próbowała sobie wmówić, że
będzie z Carlem szczęśliwa. Azy napłynęły jej do oczu. Szkoda, że nie może stąd
wyjechać. Jutro wieczorem trzeba się pokazać na balu u gubernatora. Nie mogła
zawieść Carla w takiej chwili, choć najchętniej opuściłaby posiadłość Landonów.
Nie wyjdę za niego, postanowiła nagle. Ta decyzja przyniosła ukojenie, a
także uwolniła ją od zgryzot i zmartwień oraz złagodziła smutek. Muszę jak naj-
szybciej powiadomić go o swoim postanowieniu, myślała gorączkowo. Przedtem
nie wolno się zdradzić. Biedny Carl byłby niepocieszony, gdyby dowiedział się od
S
R
kogoś innego.
Spojrzała na notatkę, która przesądziła o jej decyzji. Carl również miał w tym
swój udział, chociaż wiadomość zostawił Jake. Czy należą mu się podziękowania?
Nie przesadzajmy, był przecież tylko posłańcem. Ciekawe, co o mnie pomyśli,
kiedy się dowie, że zmieniłam zdanie. To zresztą już nie ma znaczenia.
Zmięła kartkę i wyrzuciła ją do kosza.
Jake był świadomy, że niesprawiedliwie potraktował Joleen. Zachował się jak
ostatni gbur. Ruszył w stronę pokoju gościnnego. Zapukał cicho, ale drzwi otwo-
rzyły się natychmiast.
- Znalazłaś kartkę? - spytał, chociaż zauważył, że na drzwiach nie było jego
notatki.
- Tak - odparła cicho.
- Dobrze. - Niezdarnie wsunął ręce w kieszenie i zaczął się kołysać w przód i
w tył. - Musiałem się upewnić. Przecież jutro wieczorem jest bal u gubernatora. Nie
chciałem, żebyś czekała na Carla, skoro i tak się nie zjawi.
- Musiałeś o tym wspomnieć, co? - spytała zaczepnie, opierając się o framugę
drzwi.
- Nie rozumiem. - Zdziwiony uniósł brwi.
- Wiesz doskonale, o co mi chodzi. Chciałeś dokuczyć Carlowi.
- Dlaczego miałbym to robić?
- Nie udawaj. Przez cały czas wyrażasz się o nim pogardliwie. Nie jest złym
człowiekiem. Ma tylko dużo pracy. Popełnia błędy jak wszyscy śmiertelnicy.
- Moim zdaniem to celowe działanie - odparł z goryczą Jake. - Ma na sumie-
niu sporo rozmaitych grzeszków. Jeśli je zsumujesz, powstanie ciekawy akt oskar-
żenia.
- Chcesz, żebym go rzuciła? - spytała ponuro.
- Nie, chciałem się tylko upewnić, czy znalazłaś kartkę.
- Znalazłam i przeczytałam.
S
R
- To dobrze.
- Dziękuję za troskę. - Chciała zamknąć drzwi, ale Jake powstrzymał ją ru-
chem ręki.
- Joleen...
- Słucham?
- Nieważne - odparł, cofając się w głąb korytarza. Ruszył przed siebie, rzuca-
jąc na odchodnym: - Nic ważnego.
- Jake!
Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. Serce waliło mu jak młotem. Był prze-
konany, że Joleen słyszy rytmiczne pulsowanie.
- Coś jeszcze?
- Ja... - Joleen nie wiedziała od czego zacząć.
- Proszę? - dopytywał się natarczywie.
Mimo woli patrzył na nią z zachwytem.
- Chciałam ci...
- Zamieniam się w słuch.
- Doszłam do wniosku... - Nerwowo oblizała wargi. Jake był u kresu wytrzy-
małości. - Miałeś rację.
- Czy możesz wyrażać się jaśniej?
- Chodzi o mnie. Rzeczywiście do was nie pasuję.
- Co masz na myśli?
- Nie potrafię dostosować się do waszego stylu życia. - Jej głos był cichy i
spokojny, pozbawiony emocji.
- yle mnie...
Podniosła rękę, bo nie chciała, żeby się przed nią tłumaczył.
- Miałeś słuszność. Nie będę jedną z was. Różnię się bardzo od tych wszyst-
kich kobiet, które jutro przyjdą na bal. Nie potrafię ani ładnie mówić, ani zacho-
wywać się tak jak one.
S
R
Od dawna czekał na taką sposobność. Mógł teraz wybić jej z głowy bezsen-
sowny pomysł poślubienia Carla. Od chwili gdy ją poznał, miał nadzieję, że sama
zrozumie, jaki to błąd. Z drugiej strony jednak nie chciał, żeby się z tego powodu
zadręczała. Skąd to poczucie niższości? Nie mógł pozwolić, żeby się tak obwiniała.
- To nieprawda - powiedział stanowczo. - Jesteś mądra, urodziwa, pełna
wdzięku.
- Dziękuję, że mnie pocieszasz, choć wiesz, że to nieprawda. Wśród was
trzeba się po prostu urodzić. Zalet, które posiadacie, nie można sobie przyswoić.
- Bzdura! Moi rodzice byli prostymi ludzmi, nim zdobyli fortunę.
- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem.
- Ojciec dorobił się majątku długo po ślubie. Zapewniam cię, że dobrych ma-
nier każdy się nauczy, a odpowiedni strój można kupić. To jedynie kwestia ceny.
Ważniejsze jest, co sobą reprezentujesz.
- Właśnie o tym mówię - roześmiała się gorzko.
- Przesadzasz! To bez znaczenia, w jakiej rodzinie przyszłaś na świat.
- Oczywiście. Mam dość klasy, by podawać obiady w tanim barze.
- Mówię poważnie, Joleen. Troszczysz się o innych ludzi, a to oznacza, że
będziesz dla Carla idealną żoną. - Jake sam sobie nie wierzył. - Jeśli zostanie gu-
bernatorem, przypomnisz mu o biednych i chorych, którymi także będzie musiał się
zająć.
Patrzyła na niego w milczeniu. Nie kryła podziwu. Dzięki jego zapewnieniom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl