[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rozumnych. Był przecie\ jednym z nich.
Myślał tak jeszcze zdą\ając długim, przestronnym korytarzem  pustym i cichym o tej porze  w
stronę największej auli Elitarnej Wszechnicy, gdzie wkrótce miał rozpocząć dawno zapowiedziany
ostatni w tym erbi-thani wykład, mający stać się pierwszym publicznym wygłoszeniem jego nowej
teorii, próbą siły posiadanych dowodów. Tak zdecydował i z tej decyzji był dumny:
pierwszymi słuchaczami odkrytej przez niego prawdy mieli stać się właśnie jego uczniowie, d,
którym w ciągu ostatnich erbi-thani przekazywał swą wiedzę, całą swoją naukę, doświadczenia i
mądrość. Ufał im bardziej, ni\ mógłby ufać innym Wtajemniczonym, tym nawet, którzy  jak
ThOReN  uwa\ali się za jego przyjaciół. Z bocznego przejścia wysunęło się trzech Posługaczy;
przygięci pod nazbyt du\ym cię\arem popychali przed sobą wielki emitor prądów ReNThOTa.
Pochylili się bardziej jeszcze, skulili i zamarli, jak zawsze na widok któregoś z Wtajemniczonych.
FeLiXe minął ich nie reagując na to pokorne struchlenie; nie traci się przecie\ czasu dla \adnej z
tych ni\szych Istot, z którymi tak czy owak \aden Wtajemniczony nie mógłby się porozumieć, a
gdyby nawet
próbował, i tak by nic nie pojęli  zbyt wielka była między nimi przepaść. Mo\na im tylko wydawać
określone i nieskomplikowane rozkazy. Tym razem nie miał im nic do rozkazania, więc zdziwiło go
trochę, gdy poczuł, \e ich napięta uwaga nie słabnie, choć ju\ ich minął, \e towarzyszy mu dalej, tak
samo czujna, napięta i skupiona, jak gdyby zwrócił się do nich z poleceniem. Ale to w końcu nie było
takie istotne  miał znacznie wa\niejsze sprawy od niepojętych zachowań tych pół-Istot, stojących
przecie\ tylko o jeden szczebel wy\ej od Niezliczonych. Wirujący okrąg wielkiego chronometru
wskazał mu, \e upłynęły al-thani, jakie dzieliły go od rozpoczęcia wykładu;
był ju\ przed aulą, dziwnie milczącą za przymkniętymi osłonami. Teraz  dopiero teraz  poczuł
nagły niepokój. Znieruchomiał  napięta, czujna uwaga trzech Posługaczy, którzy trwali
niezmiennie w tym samym miejscu, w jakim ich pozostawił, towarzyszyła mu ciągle, było w niej coś
nieznośnie męczącego, coś, co dra\niło go bardziej od obserwujących go ze wszystkich ścian tarcz
inwigilatorów;
i dra\niło to tak\e, \e nie potrafił tego określić, sprecyzować. A potem, nagle, zrozumiał: to była ich
ciekawość.
Zdecydowanie wysłał rozkaz osłonom: rozsunęły się z cichym szelestem  aula za nimi była
zupełnie pusta. Nic jeszcze nie rozumiał. Nie zdołał nawet powstrzymać się od wejścia i w chwilę
pózniej tkwił ju\ samotnie w środku wielkiej sali, wcią\ jeszcze bojąc się do końca zrozumieć, co
mo\e znaczyć owa zupełna pustka, nieruchomy pod skupionym, oczekującym śledzeniem
inwigilatorów  innych, a jednocześnie tych samych, skoro zmieniały się tylko tarcze zawieszone na
ścianach, podczas gdy ka\dy impuls odebrany ich opalizującą powierzchnią przenikał do tej samej
aparatury centralnej. A potem, bardzo wolno, do jego świadomości zaczęła docierać prawda. To
było jedyne, z czym się nie liczył, czego nie przewidywał i z czym  teraz właśnie  przychodziło
się zmierzyć. Milczenie. Obojętność. Kiedy się decydował na walkę ze swoim światem, kiedy podjął
ryzyko głoszenia odkrytej prawdy, nie przypuszczał na chwilę, \e będzie to właśnie to.
Niczego nie musiał udowadniać, nikogo przekonywać, bo nikt nie chciał podjąć dialogu. I ThOReN
nie miał racji:
nikt nie zamierzał go zniszczyć, zabić czy torturować. Istoty Rozumne (czy te\ ich Przywódcy  ale
to w końcu znaczyło tyle samo) postanowiły po prostu go nie wysłuchać.
Nie przyjąć jego prawdy  nie przyjąć jej nawet na tyle, aby ją zwalczać.
Nie wiedział, jak znalazł się znów w korytarzu, kiedy opuścił aulę. Posługaczy nie było  pozostało
tylko wspomnienie ich uwagi, skupionej ciekawości idącej za nim jak światła inwigilatora; oni
wiedzieli ju\ wtedy, wyczuwali to, co się stanie, w ten swój prymitywny sposób półrozwiniętych Istot, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl