[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Emigranci, byli więzniowie, pacjenci stanowego szpitala, wszyscy oni tworzyli miasto
w mieście tak wielkie, że miejscowa społeczność nie dawała sobie z nimi rady. Brakowało
pracowników opieki społecznej, rodzin zastępczych i funduszy, by zaradzić nieszczęściom i
naprawić szkody. Tylko najbardziej poniewierane dzieci opuszczały swoje domy. Mimo to
czułam, że muszę zapytać ojca Sheili, czy ze względu na swoją sytuację rozważał dobrowolne
oddanie córki do rodziny zastępczej.
I to był mój błąd. Azy zamieniły się w eksplozję wściekłości. Ojciec zerwał się na
nogi, wymachując przede mną rękoma. Kim ja jestem, żeby sugerować coś podobnego? On
nigdy nie przyjął od nikogo pomocy. Był na tyle mężczyzną, żeby samemu rozwiązywać
swoje problemy bez niczyjej pomocy. Potem zażądał, żebyśmy opuścili jego dom.
Wychodziliśmy przepełnieni gniewem i smutkiem, licząc na to, że nasza wizyta nie zaszkodzi
Sheili. %7łałowałam, że tam poszliśmy.
Pózniej pojechałam na drugi koniec obozu do Antona. On mieszkał w niewiele
większym domu. Miał trzy pokoje, które dzielił z żoną i dwoma małymi synami. Komuś
takiemu jak ja, kto pochodzi z klasy średniej, wydawało się to żałosne, ale dom był czysty i
zadbany. Bardzo skromne meble przykrywały ręcznie robione narzuty i wyszywane poduszki.
Duży krzyż zdobił ścianę w głównym pokoju. %7łona Antona przyjęła nas bardzo ciepło i
życzliwie, chociaż nie mówiła po angielsku, a ja nie znałam hiszpańskiego. Jego synowie,
weseli, rozszczebiotani malcy, wspinali mi się na kolana, wypytując o klasę, o której
opowiadał im tato. Wydawali mi się ogromnie elokwentni i ożywieni pomimo swojego
młodego wieku, pewnie dlatego, że przyzwyczaiłam się traktować swoje dzieci jako normal-
ne. W piątkę uraczyliśmy się trzema butelkami coli i miską kukurydzy. Anton zaczął mnie
wypytywać o możliwości powrotu do szkoły i kształcenia się w zawodzie nauczyciela. Nie
skończył nawet szkoły średniej, chociaż zapewnił mnie, że nie porzucił całkiem nauki. Po raz
pierwszy wyjawił przede mną swoje marzenia. Pomimo początkowej niechęci bardzo polubił
dzieci z naszej klasy i marzył, aby kiedyś poprowadzić własną. Wzruszyły mnie jego słowa,
chociaż obawiałam się, że były to tylko marzenia. Nie miałam pewności, czy zdawał sobie
sprawę z tego, ile czasu i pieniędzy musiałby zainwestowac w swoje wykształcenie. Kiedy
jednak zobaczyłam rozpromienioną twarz jego żony, gdy opowiadał o swoich planach, i
roztańczonych chłopców, którzy uradowali się na mys'l o tym, że ich tata zostanie kiedyś
nauczycielem, zamieszkają w prawdziwym domu i będą mieli swoje rowery, powstrzymałam
się przed wyrażeniem wątpliwości. Poza tym nie otrząsnęłam się jeszcze w pełni po prze-
życiach na drugim końcu obozu. Zastanawiałam się, co się dzieje po tamtej stronie torów.
10
Podczas dwóch godzin, które spędziłyśmy razem, zaczęłam czytać Sheili na głos.
Potrafiła sama przeczytać; większość książek, lecz postanowiłam uprzyjemnić jej wspólnie
spędzony czas, jak również pokazać jej moje ulubione książki. Zamierzałam też porozmawiać
z nią o pewnych sprawach, które opisywano w tych książkach, ponieważ zorientowałam się,
że z powodu swojego wypaczonego dzieciństwa nie rozumie wielu rzeczy. Znała znaczenie
poszczególnych słów, lecz nie miała pojęcia, jak się one mają do prawdziwego życia.
Na przykład po przeczytaniu Charlotte's Web Sheila długo zastanawiała się nad tym,
dlaczego mała dziewczynka chciała zatrzymać karłowatą świnkę o imieniu Wilbur.
Prosiaczek był najmniejszy z całego miotu. Sheila nie dziwiła się wcale, że ojciec nie chce go
zatrzymać. Wyjaśniłam jej, że Fern kochała go, ponieważ był taki malutki i nic nie mógł
poradzić na to, że jest karłem. Sheila wciąż nie mogła tego pojąć. W jej dotychczasowym
życiu obowiązywało przede wszystkim prawo przetrwania najsilniejszych.
Tak więc sadzałam ją sobie na kolanach w kąciku czytelniczym i czytałam jej. Kiedy
nie rozumiała jakiegoś słowa czy fragmentu, rozmawiałyśmy o tym, a nasze krótkie dygresje
przeradzały się często w długie dyskusje. Fascynowała mnie ta mała dziewczynka, obdarzona
dziecięcą niewinnością rozumowania, która potrafiła patrzeć oczyma dorosłych. Jej czyste,
klarowne spojrzenie na wiele rzeczy czasem aż mnie przerażało, ponieważ było tak
bezlitośnie prawdziwe. Z drugiej strony, śmiać mi się chciało, kiedy wyrażała niektóre myśli
w tak dziecinny sposób.
Któregoś popołudnia przyniosłam Małego Księcia.
- Hej, Sheil, mam nową książkę - zawołałam do niej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl