X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zdumiewające, ile ty masz w sobie optymizmu - powiedziała Mali szyderczo i wtedy Andre
uśmiechnął się do swoich towarzyszek podróży.
Stopy Mali bolały coraz bardziej, o czym nieustannie mówiła. Cierpienie w cichości ducha
nie należało do jej cnót. Było natomiast cnotą Nette. Nie doszła jeszcze do siebie po
napadzie, całe ciało ją bolało, a już najbardziej tył głowy. Każdy krok odczuwała dotkliwie, a
poza tym nie była przyzwyczajona do wędrówek po górach i lasach, w nierównym terenie,
ale nie skarżyła się ani słowem. Starała się nie zostawać z tyłu, choć chciało jej się krzyczeć
ze zmęczenia i udręki.
Andre rozejrzał się wokół.
135
- Czy nie powinniśmy już być przy tej drodze wiodącej z północy na południe? - zapytał
zdenerwowany.
- Powinniśmy, i to dawno temu - odparła Mali ponuro.
- Zdaje mi się, że poszliśmy za daleko na wschód - rzekła Nette. - Ale przecież trzymaliśmy
się ścieżki.
- Nie. Chyba tylko zle oceniamy czas i odległość - uspokajał Andre. - Musimy się
pospieszyć, bo dzień wyraznie ma się ku końcowi. Czy wy też wyczuwacie tę atmosferę
zbliżającego się końca?
Las stawał się coraz gęstszy. Wyszli już z sosnowego boru i znajdowali się w mieszanym
lesie. Zwiatła też było mniej, widzieli drogę, ale nastrój był nieprzyjemny, zimny dreszcz
przenikał od czasu do czasu podróżnych. Wiatr szumiał głucho w koronach drzew nad ich
głowami, czasami tak głośno, że przypominał grzmot. Na dole, pod osłoną drzew, było
ciszej, ale niesamowicie.
Nagle Mali przystanęła.
- O, do licha... - zaczęła. - Gdzie się podziała ścieżka?
Wszyscy wpatrywali się w ziemię. Andre szeptał cicho:
 Tam, gdzie dolina porasta lasem, a łąki się kończą, główny szlak drogi zamazuje się i w
końcu schodzi na manowce. Jeśli mimo to chcesz tym szlakiem podążać dalej, duch twój
traci wszelkie oparcie w... Nie!
- Owszem - powiedziała Mali bezdzwięcznie.
Andre mówił dalej:
 Droga, którą, jak ci się zdawało, szedłeś, zanika, rozpada się na wiele wątłych ścieżek...
lecz biada ci, jeśli którejś z tych dróżek zaufasz... A być może też jedna z tych błędnych
dróżek doprowadzi cię do najciemniejszej głuszy, do samego jądra boru, do tego miejsca,
które wspominane bywa tylko... Nie, do licha, nie chcę ciągnąć tego dalej !
- Nie chcesz dalej cytować? Czy dalej iść? - zapytała Nette.
Mali jednak poszła przodem.
- Tu! Tu znowu jest ścieżka!
Z wahaniem, z uczuciem, że dzieje się coś nieprzyjemnego, ruszyli dalej.
136
- Zcieżka prowadzi dziwnie daleko od nas - powie. działa Nette cicho, jakby się bała, że
echo, odbite od skał zechce jej odpowiedzieć.
 - Nikt dokładnie nie wie, gdzie to Vargaby leżało - zacytował znowu Andre. - Nawet stara
Britta-Stina tego nie wiedziała. Nikt żywy tam nie chodzi.
- Osada zniknęła z powierzchni ziemi - dodała Mali. - Możemy przejść to miejsce tam i z
powrotem i niczego nie zauważymy.
- W każdym razie to i tak nie było tutaj - ucięła Nette. - Skierujmy się bardziej na południe, to
prędzej czy pózniej dojdziemy do Osterdalen, a tam już leży Alvdalen i mieszkają ludzie, i...
Co to było?
- Puchacz - odparł Andre. - Krzyk brzmi okropnie, ale ptak jest niegrozny.
Porzucili wijącą się, niepewną ścieżkę, którą coraz trudniej było się posuwać, i ruszyli na
przełaj w kierunku południowym. Uważali, że teraz zabłądzić już nie mogą.
Nie zauważyli, kiedy dokonała się odmiana. Ale szli teraz bardzo ostrożnie, niemal na
palcach, nasłuchiwali, choć niczego słychać nie było, i trwali w przekonaniu, że nie wszystko
jest tak jak powinno.
Otworzyło się przed nimi coś na kształt polanki. Choć może polanka to zbyt duże słowo, po
prostu kilka niezbyt wysokich wzgórków porośniętych niższą niż w głębi lasu trawą.
Krajobraz jak z dziwnego snu, który pociągał, a zarazem przerażał.
- No, myślę, żeśmy tu mimo wszystko dotarli - mruknęła Mali.
- Jakim sposobem, na Boga, mogłoby się to stać? - zapytał Andre.
- A dlaczego nie? Nikt przecież nie wiedział, gdzie...
- No dobrze, dobrze - przerwał zirytowany. - W każdym razie musimy przejść przez to
miejsce i iść dalej.
Weszli do niskiego lasu, czy może raczej w zarośla, gdzie drzewa stały rzadko niczym
zabłąkane olbrzymy. Gdy trójka wędrowców dotarła mniej więcej do centrum tego dziwnego
terenu, Nette przystanęła i wpatrywała się w ziemię. Andre i Mali podeszli do niej. Było już
prawie szaro.
- Czy to nie jest kamienny fundament? - zapytała Nette ochryple.
- W dawnych czasach w Dalarna nie budowało się takich fundamentów - wtrącił Andre. -
Domy stawiano na czterech narożnych słupach dla ochrony przed gryzoniami.
Mali kopnęła kopczyk ziemi, na którym stała.
137
- Zwęglone - oświadczyła lakonicznie. - Możesz sobie mówić, co chcesz, Andre, ale ja stoję
pośrodku Vargaby!
138
ROZDZIAA XI
Zapach tamtej krwi.
Zapach tej samej krwi. Ten ram ród.
Czekanie. Czekanie, sowicie wynagrodzone. �w znienawidzony, tak długo wyczekiwany
zapach właśnie tej krwi!
Rok za rokiem. Cierpliwie. Pewność, że któregoś dnia to się musi zdarzyć. I oto czas się
dopełnił.
Zapach. Zapach tej samej krwi.
Wszystkich troje przeniknął zimny dreszcz. I nie miało to nic wspólnego z gwałtownymi
porywami wiatru.
Andre rozejrzał się wokół. Patrzył na falujący, przyginany do ziemi las, słuchał, jak wicher
zawodzi swoją żałosną, głuchą pieśń. Patrzył na niebo, które przywdziało wieczorną szatę w
mrocznych barwach, i na ziemię pod nim, opustoszałą i wymarłą, i zdjął go strach przed
nadchodzącą ciemnością. Patrzył na nieskończoną miękkość tego, co kiedyś było kwitnącą
łąką.
Poczuł skurcz w sercu i głęboki smutek na myśl o tych, którzy tu kiedyś żyli, a którzy teraz
są już tylko niejasnymi cieniami we wspomnieniach zaledwie garstki ludzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl