[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to okrzyk radości i triumfującego orgazmu.
Rozsupłała splątane wokół mnie nogi i ręce, wtuliła się w moje ramiona i powtarzała:
 Kocham cię, kocham cię... Jesteś moją miłością.
Odgłos klucza w zamku zmroził nam krew w żyłach. Na szczęście drzwi były jeszcze
zablokowane od wewnątrz łańcuchem.
 Uciekaj! Zabierz swoje rzeczy... jeszcze buty! Niczego nie zapomniałeś?
Miguel, mąż Beluczi naciskał dzwonek i wołał przez uchylone drzwi:
 Otwórz, to ja!
Postanowiła udać, że spała. Narzuciła szlafrok, poprawiła łóżko i zaspanym głosem
zapytała:
 Kto tam? Kto się dobija do moich drzwi? Proszę odejść, bo zawołam sąsiadów!
 Beluczi, to ja, Miguel! Otwórz! Zapomniałem portfela!
 Aha, już otwieram, tylko wstanę z łóżka, bo spałam.
Wypchnęła mnie do kuchni, skąd było drugie wyjście na klatkę schodową i powiedziała,
co mam zrobić. Jak usłyszę trzask głównych drzwi, natychmiast wyskoczę na schody,
pognam na ostatnie piętro i tam spokojnie ubiorę się, a potem zejdę na ulicę jakby nic się
nie stało.
Tak zrobiłem. Wybiegłem nagi, trzęsąc się ze strachu i trzymając przed sobą ubranie,
popędziłem na trzecie piętro, wpadając po drodze na jakąś staruszkę, najprawdopodobniej
żebraczkę, która chodziła po prośbie od mieszkania do mieszkania. Omal jej nie
przewróciłem z rozpędu. Przerażenie odebrało jej mowę.
Przeżegnała się parę razy i otworzyła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu, tylko
trzęsła głową, podczas gdy ja czym prędzej wciągałem na siebie ubranie. Wszystko to
trwało zaledwie parę sekund i kiedy staruszka zamierzyła się na mnie kijem, ochłonąwszy
z pierwszego zdumienia, byłem już na dole i wychodziłem na ulicę.
Ponownie znalazłem się na studiach, tym razem w innym mieście, w nowym środowisku,
gdzie znowu dopadła mnie samotność, ponieważ nie znałem nikogo i nie miałem
pieniędzy.
Rodzice nie mogli dłużej utrzymywać mnie, musiałem zacząć sam zarabiać na życie, co
wcale nie
było takie łatwe, jak początkowo sądziłem. Codziennie przeglądałem ogłoszenia w
gazetach, szukając czegoś, co odpowiadałoby moim kwalifikacjom. Wreszcie znalazłem
niejasno sformułowaną ofertę pracy w nowo powstającej agencji reklamowej. Potrzebny
młody, utalentowany organizator z pomysłami.
Zadzwoniłem pod podany numer. Była dziewiąta rano. Kobiecy dyszkant odpowiedział:
 Panienka jeszcze nie wstała, proszę zadzwonić pózniej.
 O której godzinie?
 Może około jedenastej.
 Proszę przekazać, że dzwonię z ogłoszenia.
Nazywam się Jorge..... Nie chciałbym, żeby ktoś
mnie ubiegł w otrzymaniu tej pracy.
Punktualnie o jedenastej znowu rozmawiałem przez telefon z piskliwym dyszkancikiem.
 Ja w sprawie ogłoszenia. Czy mogę rozmawiać z właścicielką agencji?
 Chwileczkę, już proszę... Panienko!
 Pani wybaczy, nazywam się Jorge.... To ja dzwoniłem dwie godziny temu...
 Wiem, przekazano mi.
 Interesuje mnie praca w agencji reklamowej. Czy mógłbym dowiedzieć się czegoś
więcej? Jakie warunki musi spełnić kandydat na pracownika?
 Wie pan, sama nie jestem dobrze zorientowana. Mój szwagier ma sieć sal kinowych i
zlecił mi zorganizowanie reklamy.
 Rozumiem.
 Właśnie dlatego szukam do pomocy kogoś z pomysłami i talentem organizacyjnym.
 Sądzę, że mógłbym się przydać. Jeśli pani nie ma nic przeciwko temu, powinniśmy
omówić szczegóły.
 Oczywiście.
 Nie ma głowy do interesów ta dziewczyna!  pomyślałem.
 Kiedy możemy się spotkać?
 Zaraz, zaraz... muszę się zastanowić...
 Proszę mi powiedzieć o jakie kina chodzi. Wymieniła cztery najlepsze sale w mieście,
które
z pewnością nie potrzebowały wielkiej reklamy, żeby nadal dobrze prosperować. Ale nie
powiedziałem jej tego. Na pewno nie umie liczyć, jest bogata i nie wie, na co wydać
pieniądze...
 To kiedy i gdzie możemy się zobaczyć?
 Może dziś po południu w kawiarni Savoy, jeśli panu odpowiada.
 Oczywiście. O której mam się stawić, piękna pani?  zaryzykowałem lekko
uwodzicielski ton.  Dzięki za komplement, ale nie jestem piękna. Proszę być o piątej.
Hm, nienajlepiej mi idzie na początku...
 Będę czekać. A jak panią poznam? Jest pani blondynką, czy brunetką?
 Szatynką.
 Piękny kolor!
 Owszem, nie narzekam.
 Wiek: dziewiętnaście albo dwadzieścia lat, prawda?
W słuchawce rozległo się krótkie parsknięcie.
 Lubi pan żartować, ja wolę ludzi poważnych. Zatkało mnie na chwilę i pomyślałem:
przyhamuj!
 Pani wybaczy, ale ten młodzieńczy głos i dzwięczny śmiech...
Szczerze mówiąc, wcale nie był taki młodzieńczy ani dzwięczny.
 Jest pan niepoprawny, ale może lepiej nie umawiać się ze mną, jeśli woli pan uniknąć
rozczarowania.
 Ależ skądże! Niezależnie od tego, ile ma pani lat, założę się, że wygląda pani młodo i
uroczo  ciągnąłem bez przekonania.
 Dobrze, zostawmy już ten temat. Będę miała na stoliku  Rymy" Becąuera.
 Widzę, że lubi pani poezję.
 Bardzo, mam romantyczne usposobienie.
Ta informacja wyszła chyba w sposób niekontrolowany, bo zabrzmiała jakoś ciepło i
nieporadnie. Dziwna osoba z tej bogaczki!
Wszedłem do kawiarni dokładnie pięć po piątej; spóznienie było celowe. Rozejrzałem się
dookoła, ale nie znalazłem żadnej dziewczyny. Przeszedłem między stolikami i na jednym
z nich zobaczyłem różową okładkę  Rymów" Becąuera. Nie zatrzymałem się od razu,
tylko wróciłem do wyjścia, żeby lepiej obejrzeć z ukrycia siedzącą przy stole kobietę.
Wyglądała na czterdzieści kilka lat i byłaby całkiem ładna, gdyby nie starała się ukryć
swego wieku. Jasnoniebieska sukienka z okrągłym dekol-
tem, wykończonym falbaną nadawała się dla dziewczynki, a nie dla dojrzałej kobiety.
Miała twarz lalki, co podkreślał przesadnie ostry makijaż. Niepotrzebnie ściskała piersi
obcisłym stanikiem. Więcej nie zdołałem zaobserwować w tak krótkim czasie.
 Dzień dobry!
 A, to pan. Wyobrażałam sobie pana nieco starszego.
Zaczerwieniłbym się, ale nie wypadało w moim wieku.
 Jak mam się do pani zwracać? A może woli pani zachować incognito? Ja się
przedstawiłem przez telefon.
 Mam na imię Maria.
Zakręciła się kokieteryjnie na krzesełku, podając mi wąską, białą dłoń o
wypielęgnowanych i pomalowanych na czerwono paznokciach. Skłoniłem się z
wyszukaną galanterią i pocałowałem czubek palców.
 Proszę, niech pan siada.
Najwyrazniej czuła się nieswojo, bo nerwowo mrużyła duże, zielone oczy z ciężkimi od
tuszu powiekami. Policzki pokrywał leciutki rumieniec. Pomyślałem przelotnie, że już
mam angaż w kieszeni.
Przystąpiliśmy do zasadniczej rozmowy; wyłożyłem moje poglądy i plany na temat
reklamy i długo rozprawialiśmy o filmie. Nasze kolana parę razy zetknęły się pod stołem;
wierciła się niespokojnie na krześle, ale nie cofnęła nogi. Stwierdziłem, że zaczyna się
rozklejać.
Spojrzałem jej prosto w oczy, spuściła powieki i wtedy przyszła mi do głowy szczęśliwa
myśl.  Nie dziwię się, że lubi pani Becąuera.
 Dlaczego?
 Bo to są wiersze pisane jakby z myślą o pani.
 Nie rozumiem.
 No to proszę posłuchać:
 Nie narzekaj, dziewczyno, że masz zielone oczy.
Zieleń to kolor morza. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl