[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nigdy nie jest za pózno, \eby nauczyć się kochać kogoś
- powiedziała z pasją. - Nigdy.
- Ty, wcześniej czy pózniej, nauczysz się kochać kogoś
innego, prawda? Ja jestem nieosiągalny. Czy mo\esz wbić to
sobie do głowy?
- Nie chcÄ™ nikogo innego. PragnÄ™ ciebie.
- To jesteś głupia. - Zbyt był wściekły, \eby zwa\ać na
słowa. - Mam ju\ tego dość. Jeśli o mnie chodzi, straciłaś
swoje następne trzy dni... Wracam prosto na lotnisko. Mo\esz
lecieć ze mną do San Francisco, jeśli sobie \yczysz. Jeśli taki
będzie twój wybór, umieszczę cię na uczelni. Ale nie
zakocham siÄ™ w tobie ani nie o\eniÄ™ siÄ™ z tobÄ….
- I nie będziesz zabierał mnie w podró\e słu\bowe, nie
zapomnij i o tym - rzuciła gwałtownie. - Jedzmy. Im prędzej
dojedziemy na lotnisko, tym lepiej.
Ruszyła przed siebie pełną kurzu drogą. Biodra w
bawełnianych spodniach kołysały się miarowo. Jedną ręką
odganiała się od komarów. Luke ruszył za nią. Wyprzedził ją,
stanął twarzą w twarz. Pocałował ją gorąco i powiedział:
- Teraz ja będę prowadził. Dosyć miałem niespodzianek,
jak na jeden dzień.
- Mo\esz robić wszystko, co ci się tylko podoba!
Jej oczy ciskały błyskawice. Wyglądała z tym tak pięknie,
\e nie zadał jeszcze jednego pytania. Czy zamierzała polecieć
z nim do San Francisco?
Jeśli naprawdę kochała go, to lepiej by było, gdyby nie
leciała.
- Coś ci powiem... - wyrzucił z wściekłością. - Nie
wyglÄ…dasz na zakochanÄ… we mnie. WyglÄ…da raczej na to, \e
mnie nienawidzisz.
- Skąd mo\esz wiedzieć, jak wygląda miłość?
Rzeczywiście, skąd?
- Daj mi kluczyki - rozkazał. Podała mu je, nie dotykając
jego palców.
Nie chciał patrzeć na domy ani na piękno bladego nieba.
Nie chciał nawet patrzeć na Katrin. Po raz pierwszy w \yciu
był szczęśliwy, \e siedzi za kierownicą.
Po dwóch godzinach podró\y w całkowitym milczeniu
dojechali na lotnisko.
- Mo\esz od razu zatrzymać przy odlotach - powiedziała
lodowato. - Ja zostajÄ™.
To była jej decyzja. Ale za największe skarby nie
przyznałby się, jak bardzo go zabolała.
- W porządku - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Zatrzymał auto i otworzył baga\nik. Nie wyłączył silnika.
- Do widzenia, Katrin.
Có\ innego mógł powiedzieć?
- Odezwiesz się do mnie, jeśli zmienisz zdanie? - spytała
z nieskrywanÄ… nadziejÄ….
- Nie rób sobie nadziei. - Zacisnął szczęki.
- Na dłu\szą metę to ty na tym tracisz.
- To tylko twoje zdanie. - Wysiadł z furgonetki. Wyjął
torbę, z hukiem zatrzasnął baga\nik i, nie oglądając się, ruszył
ku szklanym drzwiom dworca. Dopiero kiedy stał ju\ przy
kontuarze, spojrzał przez ramię. Furgonetki ju\ nie było.
Katrin ju\ nie było. Katrin, która go kochała.
Po powrocie Luke przebiegł cały dom, starannie usuwając
ka\dy ślad Katrin. Wszystkie jej ubrania, w tym tak\e suknię z
piórami, kosmetyki i ksią\ki zapakował do pudła. Z twarzą jak
maska wrzucił do pudła tak\e czarną atłasową pościel.
Powiesił w łazience świe\e ręczniki. Stare wło\ył do pralki.
Na koniec wyczyścił lodówkę, a przywiędłe czerwone ró\e i
ogarki świec wyrzucił do śmieci.
Gdyby\ jeszcze potrafił tak łatwo wyrzucić Katrin ze
swego serca.
Wcią\ zdawało mu się, \e Katrin za chwilę pojawi się na
schodach. Uśmiechnięta ciepło. Dlaczego była tak głupia,
\eby się w nim zakochać? Gdyby wszystko nadal mogło być,
jak było...
Klnąc pod nosem, zakleił pudło i napisał na wierzchu jej
adres w Askja. Nie wło\ył do środka \adnego listu. Có\ było
jeszcze do powiedzenia?
Oboje powiedzieli zbyt wiele. Słowa, których nie da się
ju\ cofnąć.
Następnego dnia, w drodze do pracy, zawiózł pudło na
pocztę. Poczuł ulgę. W biurze z zapałem rzucił się do roboty.
Jeśli nawet ktoś z jego współpracowników ciekaw był,
dlaczego skrócił wakacje, spojrzawszy na jego twarz
rezygnował z zadawania pytań.
Wyglądał strasznie.
To z nadmiaru prze\yć i niewyspania. To minie.
Lecz po tygodniu wyglądał jeszcze gorzej. Pod oczami
miał głębokie cienie, usta zaciśnięte w cienką linię. Nocami
dręczyły go sny. Sny erotyczne. Sny, w których jasnowłosa
kobieta ginęła w oddali. Ale najgorsze były te, w których
pojawiał się ojciec.
We dnie Luke tłumaczył sobie, \e to tylko sny. Lecz gdy
nadchodziła kolejna noc, nie mógł od nich uciec.
Nie odezwał się te\ do Ramona. Wcią\ czuł się zdradzony.
Ósmego dnia po powrocie to Ramon do niego zatelefonowaÅ‚.
Zaproponował wspólny lunch. Po krótkim wahaniu Luke
zgodził się. Spotkali się w ulubionej tajskiej restauracji.
Ramon podniósł szklankę z piwem.
- Wybierałem się zadzwonić do ciebie ju\ od kilku dni,
Luke. Ale wcią\ jakieś sprawy zabierały mi czas. - Pociągnął
spory łyk. - Muszę powiedzieć ci to prosto w oczy. Nie
powiedziałem Katrin niczego, prócz nazwy Teal Lake i tego,
\e obaj mieliśmy dzieciństwo dalekie od ideału.
- Trafnie to ujÄ…Å‚eÅ›.
- JesteÅ› moim przyjacielem. - Ramon wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™. - A
\ycie jest krótkie. Zbyt krótkie na nieporozumienia. Kilka
tygodni temu Katrin zadzwoniła do mnie i spytała, czy
moglibyśmy zjeść razem lunch. To wtedy spytała, czy wiem
coś o twoim dzieciństwie. Powinienem był nie mówić nic. Ale
widząc, jak fatalnie grałeś w tenisa, uznałem, \e jednak
powinienem opowiedzieć jej, choćby absolutne minimum. Ale
widzę, \e zrobiłem zle.
- Byliśmy w Teal Lake - powiedział Luke. - Ona i ja. To
był koszmar. Od tamtej pory nie widziałem jej. I ju\ nie
zobaczÄ™.
Ramon wysoko uniósł brwi.
- Powtarzam. śycie jest krótkie, zbyt krótkie na
nieporozumienia.
- Powiedziała, \e mnie kocha. Nie zniosłem tego. I
uciekłem. Nie nazwałbym tego nieporozumieniem.
Kelner przyniósł zamówione potrawy. Ramon w
zamyśleniu zaczął jeść.
- Ceny złota i metali szlachetnych spadły - powiedział. -
Czy dlatego wyglÄ…dasz jak obity kundel?
- A znasz jakiś inny powód?
- Rosita chciała, \ebyś przyszedł do nas dziś wieczorem.
Przygotowuje tamales (tamales - potrawa meksykańska;
kukurydziane ciasto z pikantnym nadzieniem mięsnym
podawane zawinięte w bananowe liście (bywa te\
przyrządzane na słodko).).
- Przecie\ wiesz, \e takiego zaproszenia nie mogÄ™
odrzucić.
- Zwietnie. O szóstej? Drogę znasz. - I Ramon zaczął
opowiadać o najnowszych osiągnięciach w technikach
wykrywania kłamstwa. Ku wielkiej radości Luke'a nie było
ju\ mowy o Teal Lake.
Punktualnie o szóstej Luke zastukał do domu Ramona.
Zawsze bardzo lubił te wizyty. Otwarła mu uśmiechnięta
Rosita.
- Wejdz, Luke.
Kiedy podał jej butelkę czerwonego wina, powiedziała:
- Gracias. Zaraz będziemy jedli. Dzieci muszą pójść ju\
do łó\ek. Jutro idą do szkoły.
Poprowadziła go do kuchni. Wisiały tam mosię\ne
naczynia i woreczki z egzotycznymi przyprawami. Na
dębowym stole le\ały meksykańskie maty. Siedmioletni
Felipe w skupieniu zapalał białe świece. O rok młodsza
Constancia układała na środku stołu bukiecik ze stokrotek.
Trzyletnia Maria podbiegła do Luke'a i objęła go za kolana.
- Podnieś mnie, podnieś mnie - wołała.
Bawili się tak ju\ nie raz. Ale od ostatniego razu minęły
ju\ trzy miesiące i Luke był zdziwiony, \e dziewczynka to
zapamiętała. Uniósł ją wysoko, prawie pod powałę i opuścił
gwałtownie.
- Jeszcze, jeszcze - zapiszczała z uciechy.
Nigdy nie dopuszczał do siebie myśli o tym, \e mógłby
zostać ojcem. Ale tego dnia brak Katrin dręczył go jak otwarta
rana. I po raz pierwszy w \yciu pomyślał, \e mo\e stać się tak,
\e nigdy \adne dziecko nie przywita go tak, jak Maria.
- Jeszcze raz! - krzyczała Maria.
Luke wrócił do rzeczywistości. Czy naprawdę rozwa\ał
kwestiÄ™ swojego ojcostwa? Co, zgodnie z jego przekonaniami,
wiązało się z mał\eństwem. Potrząsnął głową. Nie widział, \e
z przeciwległego kąta, z zadowoloną miną, przygląda mu się
Ramon. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl