[ Pobierz całość w formacie PDF ]

udało mu się coś przełknąć, a pod ręką miał kubek wina i kubek wody. Fidelis siedział na
niskim stołeczku koło łóżka, gotów natychmiast spełnić każde życzenie chorego, zwracając
uwagę na jego gesty czy spojrzenia. Na widok Cadfaela chory uśmiechnął się blado, policzki i
wargi miał sinawe, uśmiech zaś przejrzysty jak lód. Nie ulegało wątpliwości, że wkrótce
opuści ten świat. W ciągu kilku dni. Po prostu niknął w oczach. Jedynie siła ducha trzymała
go przy życiu.
Fidelis podniósł oczy i tak samo jak jego pan uśmiechnął się, a potem pochylił, by
zdjąć lekki koc z chudych nóg pacjenta, następnie wstał ze stołka, żeby ustąpić miejsca
Cadfaelowi, i czekał z boku, gotów w każdej chwili w czymś pomóc. Drobne posługi, które
wykonywał z tak wielką miłością, powtarzały się coraz częściej. W ogóle było cudem, że to
udręczone ciało mogło jeszcze funkcjonować, ale w pewnej mierze decydowała otym wola
chorego, który nie zamierzał poddać się słabości.
 Czy brat spał w nocy? - spytał Cadfael, poprawiając nowy opatrunek.
 Tak, spałem, i to nawet dobrze - odparł Humilis. - Zwłaszcza dzięki temu, że
miałem przy sobie Fidelisa. Nie zasłużyłem na taki przywilej, ale z wielką pokorą proszę,
żeby nadal mógł być przy mnie w nocy. Czy możesz w moim imieniu porozmawiać o tym z
opatem?
 Uczynię to w razie potrzeby - odparł serdecznie Cadfael. - Ale on już o tym
wie i zgadza się.
 I jeszcze jedno - rzekł Humilis. - Proszę, porozmawiaj z tym moim
pielęgniarzem, spowiednikiem i tyranem w jednej osobie, żeby dla siebie też był dobry.
Przynajmniej powinien teraz pójść na mszę, ponieważ ja nie mogę, a potem mógłby przejść
się trochę po ogrodzie, nim znów zamknie się tutaj wraz ze mną.
Fidelis wysłuchał długiego przemówienia z uśmiechem, a zarazem z wielkim
smutkiem. Chłopiec aż nazbyt dobrze wie, pomyślał Cadfael, że pozostało niewiele czasu i że
liczy się każda chwila. Miłość pełna ignorancji ulega zniszczeniu, za to świadoma rozkwita
pełna znamion wieczności.
 Twój pan ma rację - rzekł Cadfael. - Ty pójdziesz na mszę, a ja tu posiedzę,
dopóki nie wrócisz. Nie musisz się spieszyć, wydaje mi się, że spotkasz brata Rhuna.
Fidelis uznał to za wyrazne polecenie i wyszedł bez słowa, zostawiając ich
milczących, jak on sam, dopóki nie znalazł się na wielkim dziedzińcu.
Humilis leżał na swych wyżej ułożonych poduszkach i odetchnął tak głęboko, że jego
drobne ciało mogłoby ulecieć w górę jak dmuchawiec.
 Czy Rhun naprawdę na niego czeka?
 Na pewno czeka.
 To dobrze, on potrzebuje kogoś takiego. Niewinnego i obdarzonego wrodzoną
siłą ducha. Cadfaelu, Rhun ma prostotę i mądrość gołębia! Pragnąłbym, żeby Fidelis był taki
właśnie, ale on jest inny, jest uzupełnieniem mnie, moim wewnętrznym ja. Musiałem go
oddalić, żeby z tobą porozmawiać. Bardzo się martwię o Fidelisa.
Nie było to nic nowego. Cadfael przytaknął skinieniem głowy, nic nie mówiąc.
 Cadfaelu - powiedział spokojnie chory człowiek, uwolniony od napięcia,
ponieważ zostali sami. - Poznałem cię trochę przez ten czas, kiedy mnie pielęgnujesz. Równie
dobrze jak ja wiesz, że umieram. I wcale się tym nie martwię! Czemuż miałbym się martwić?
Zmierci sobie przeznaczonej spoglądałem w oczy już ze sto razy. Nie o siebie jednak martwię
się teraz, lecz o Fidelisa. Boję się, że zostawiam go tu samego w pułapce życia.
 On nie będzie sam - odrzekł Cadfael. - Jest bratem w tym domu zakonnym.
Będzie tu służył i zyska życzliwe wsparcie wszystkich zakonników. - Smutny uśmiech
Humilisa nie zdziwił go. - I moje - dodał - a jeśli dla ciebie coś to znaczy, to i wsparcie
Rhuna. Sam powiedziałeś, że nie należy nie doceniać jego lojalności.
 Nie, na pewno nie. Wszyscy pełni prostoty święci są wykuci ze szlachetnego
metalu. Ale ty, bracie Cadfaelu, nie jesteś prosty. Jesteś czasem przerażająco subtelny, i to
także jest bardzo ważne. Poza tym wierzę, że mnie rozumiesz. Rozumiesz istotę tego, co
konieczne. Czy przejmiesz zamiast mnie opiekę nad Fidelisem, będziesz jego przyjacielem,
będziesz w niego wierzył, będziesz jego tarczą i mieczem w razie potrzeby, kiedy mnie już
zabraknie na tym świecie?
 Będzie tak wedle mej najlepszej woli i siły. - Mówiąc to, Cadfael pochylił się,
żeby zetrzeć strużkę śliny w kąciku ust
Humilisa, tak bardzo zmęczonego tą przemową, że aż mu zwiotczały wargi. Chory
westchnął, dając się obsłużyć, bardzo spokojny podczas tego zabiegu. - Dobrze wiesz, bracie,
to, czego ja się tylko domyślam. Jeśli zaś dobrze się domyślam, jest to sprawa, której
rozwiązanie znajduje się poza moim albo twoim rozumem. Obiecuję, że postaram się coś
uczynić. Rozstrzygnięcie nie należy jednak do mnie, lecz do Boga. Mimo to zrobię wszystko,
co w mej mocy.
 Umarłbym z radością - rzekł Humilis - gdyby moja śmierć mogła uratować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl