[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uśmiechem: - Chociaż już trochę odtajał.
- Odkąd cię poznał?
- Uhm. Może...
- To nie wypuść go z ręki, moja droga - radziła Glenda - a na jego
udział w akcjach ratunkowych postaraj się spojrzeć mniej
emocjonalnie.
- Już to zrobiłam - przyznała Jemima i wzdrygnęła się.
Zaproszenie otrzymane od Glendy Jemima nosiła w torebce
jeszcze na tydzień przed balem. Wiedziała, że jest tylko jedna
osoba na świecie, z którą chciałaby spędzić ten wieczór i noc,
gdyby zdecydowała się pójść.
To dlaczego z nim nie porozmawiasz, mówiła sobie w duchu.
Przecież to nic złego. On zaprosił cię na elegancką kolację, więc
powinnaś się zrewanżować. I w końcu pewnego dnia, po
porannym dyżurze, zaczepiła Jacka.
- Glenda Goodall dała mi w prezencie zaproszenie na bal w
ratuszu - oznajmiła, jak gdyby to była najzwyklejsza rzecz pod
słońcem. - Czy miałbyś ochotę mi towarzyszyć?
Przyglądał się jej zaskoczony i pomyślała, że chociaż raz to ona
jest panią sytuacji. Przyjemne uczucie.
- Kiedy to wypada?
- W przyszłą sobotę. Jack zachmurzył się.
- Czy mam rozumieć, że zapraszałaś już wszystkich znajomych i
tylko ja ci zostałem jako ostatnia deska ratunku?
Masz babo placek! I kto tu teraz jest panem sytuacji?
- Nie! Oczywiście że nie! Poza wszystkim, kogo innego
mogłabym zaprosić?
- Sądziłem, że masz znajomych na pęczki. To przecież twoje
rodzinne miasto.
Zignorowała tę uwagę. Tylko spokojnie.
- Zwracam się do ciebie tak pózno - tłumaczyła najbardziej
cierpliwym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć - ponieważ bałam
się, że się nie zgodzisz.
- A to dlaczego?
- Nie wiem. Bo z tobą nigdy nic nie wiadomo.
- Aha.
Co go ugryzło, zastanawiała się. Dlaczego nie może powiedzieć
po prostu tak albo nie?
- O której mam po ciebie przyjechać? - spytał krótko.
- O siódmej - odparła równie lakonicznie. %7łałowała, że w ogóle
go zaprosiła.
Ale w sobotę była już w innym nastroju. Bal w ratuszu w
Rockhaven był największą imprezą towarzyską sezonu, a w
obecnej sytuacji nie zanosiło się na to, że w tym karnawale będzie
miała jeszcze sposobność, by się zabawić.
Specjalnie na tę okazję kupiła suknię z czarnego, dość sztywnego
jedwabiu, na staniczku i u dołu ozdobioną złotymi koralikami.
Była to najwytworniejsza kreacja, jaką w życiu miała, z
marszczoną spódnicą i górą bez ramion eksponującą jej
młodzieńczą urodę.
Włosy zaczesała tym razem do tyłu. Opadały falami na ramiona i
plecy, kontrastując z mlecznobiałą skórą. Włożyła złotą biżuterię
pasującą do ozdób na sukni. Ostateczny efekt zadowolił ją.
Prostota, umiar i wyszukana elegancja.
Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, niespodziewanie dla samej
siebie wpadła w panikę. Miała ochotę pobiec do sypialni i
przebrać się w coś innego, prostszego, bardziej w jej stylu, ale
było już za pózno. Dzwonek rozległ się ponownie.
Mina Jacka, kiedy ją ujrzał, potwierdziła jej najgorsze obawy. Na
jego twarzy malowało się rozczarowanie.
- Myślałem, że ubierzesz się jak nimfa morska -powiedział,
przekraczając próg.
- Jak co? - spytała, nie rozumiejąc, o czym mówi.
- Ze włożysz tę zieloną suknię. Przełknęła ślinę i spytała:
- A ta suknia ci się nie podoba?
- Podoba - odrzekł zdecydowanym tonem. - Wyglądasz
olśniewająco. Ale dwukrotnie widziałem cię w tamtej zielonej i
zapamiętałem, że bardzo jest ci w niej do twarzy.
Serce podskoczyło jej w piersi. Zapamiętał ją w tej zielonej
jedwabnej sukni, którą miała na sobie w dniu przyjazdu do
Rockhaven, kiedy spotkali się na cyplu. I porównał ją do nimfy
morskiej!
- Chodzmy! - ponaglił, jak gdyby uznał temat za wyczerpany, ujął
ją pod rękę i zaprowadził do samochodu.
Ze względu na stan zdrowia Glenda Goodall witała gości, siedząc
w pięknym fotelu. Obok stał jej osobisty sekretarz.
Na widok Jemimy i towarzyszącego jej Jacka pani burmistrz
uśmiechnęła się promiennie. Co za piękna para, pomyślała. Czy
coś z tego będzie? Oboje byli wolni. Miała nadzieję, że dzisiejszy
wieczór popchnie ich ku sobie.
Jemima była zadowolona. Stworzyła okazję do ponownego
wspólnego spędzenia wieczoru i zastanawiała się, jak się
wszystko potoczy.
Podano wyśmienitą kolację, a następnie zagrała orkiestra i goście
przeszli do sali balowej. Krążąc po parkiecie w ramionach Jacka,
Jemima pomyślała, że to wspaniały początek świąt, a co będzie
dalej, to już nieważne.
Kiedy w przerwie do Jacka podszedł jeden z jego pacjentów,
Jemima skorzystała z okazji, żeby zamienić kilka słów z
gospodynią balu.
- Wyobraz sobie, że rozmawiałam niedawno o tobie z kimś, kto
cię zna - oznajmiła Glenda. - Pewien młody człowiek z Bristolu
zamierza otworzyć w naszej okolicy dom spokojnej starości. Jego
wuj zasiada w radzie miejskiej i chyba będzie miał finansowy
udział w tym przedsięwzięciu.
Jemima wpatrywała się w nią ze zdziwieniem.
- Naprawdę? Znam go? Jak się nazywa?
- Mark Emmerson - usłyszała w tym momencie za swoimi
plecami. Obróciła się na pięcie i stanęła oko w oko z promiennie
uśmiechniętym zastępcą dyrektora .administracyjnego szpitala z
Bristolu.
- Wyglądasz bajecznie! - Mark zaczął od komplementu. -
Przyjechałem zaledwie wczoraj. Miałem zamiar cię odszukać
natychmiast po przyjezdzie, a tu taka niespodzianka.
Kiedy ją objął i wycałował, Jemima siłą się powstrzymała, by go
nie odepchnąć. Ale Mark to przecież stary znajomy i nie mogła
tak postąpić. Pocałowała go więc w policzek i właśnie wtedy
ponad jego ramieniem dostrzegła Jacka, który skończył rozmowę
z pacjentem i z daleka obserwował całą tę scenę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl