[ Pobierz całość w formacie PDF ]

straszne!
- Niech pan z tego powodu nie rozpacza, doszłoby do tego tak czy inaczej.
No cóż, muszę zadzwonić do Londynu.
26
Poirot odbył długą rozmowę telefoniczną i wrócił zamyślony. Po południu
wyszedł sam, ale dopiero o siódmej oświadczył, że nie może tego dłużej odkładać,
musi przekazać nowiny młodej wdowie. Współczułem jej bardzo. Zostać bez grosza,
wiedząc, że mąż się zabił, aby zapewnić jej przyszłość, to brzemię trudne do
udzwignięcia dla każdej kobiety. %7ływiłem jednak cichą nadzieję, że może Black
będzie mógł ją pocieszyć, gdy minie już jej pierwszy smutek. Najwyrazniej był
nią zachwycony.
Nasza rozmowa z panią Maltravers była bolesna. Nie chciała wierzyć
faktom, które przedstawił Poirot, a kiedy w końcu przyjęła je do wiadomości,
wybuchnęła gorzkim płaczem. Oględziny zwłok potwierdziły nasze podejrzenia.
Poirot bardzo współczuł biednej kobiecie, ale przecież został zatrudniony przez
towarzystwo ubezpieczeniowe, więc cóż mógł zrobić? Przed odejściem powiedział
łagodnie do pani Maltravers:
- Madame, pani najlepiej powinna wiedzieć, że nikt tak naprawdę nie
umiera!
- Co pan ma na myśli? - zapytała drżącym głosem, szeroko otwierając oczy.
- Nigdy nie brała pani udziału w żadnym seansie spirytystycznym? Ma pani
zdolności mediumiczne.
- Mówiono mi o tym. Ale pan chyba nie wierzy w spirytyzm?
- Madame, widziałem dziwne rzeczy. Czy pani wie, iż ludzie we wsi mówią,
że w tym domu straszy?
Skinęła głową, w tej samej chwili pokojówka oznajmiła, że podano do
stołu.
- Może zostaniecie panowie na obiedzie?
Przyjęliśmy zaproszenie z wdzięcznością. Czułem, że nasza obecność może
nieco rozproszyć jej smutek. Akurat skończyliśmy zupę, gdy zza drzwi dobiegł nas
krzyk i dzwięk tłuczonych talerzy. Zerwaliśmy się na równe nogi. Pojawiła się
pokojówka, przyciskając rękę do serca.
- Jakiś mężczyzna stoi w korytarzu.
Poirot wypadł z pokoju, ale wkrótce wrócił.
- Nikogo tam nie ma.
- Naprawdę, proszę pana? - nieśmiało powiedziała pokojówka. - Och, tak
się przestraszyłam!
- Ale czego?
Zniżyła głos do szeptu;
- Myślałam... myślałam, że to nasz pan, wyglądał zupełnie jak on.
Zobaczyłem, jak pani Maltravers drży z przerażenia, i przyszedł mi na
myśl stary przesąd, że samobójcy nie zaznają po śmierci spokoju. Jestem pewien,
że też o tym pomyślała, gdyż chwilę pózniej, krzycząc, schwyciła Poirota za
rękę.
27
- Słyszał pan? Te trzy uderzenia w okno? Zawsze tak stukał gdy był blisko
domu.
- To bluszcz! - zawołałem. - Bluszcz uderza o szybę.
Ale przerażenie udzieliło się nam wszystkim. Pokojówka najwyrazniej była
wytrącona z równowagi i gdy posiłek dobiegł końca, pani Maltravers zaczęła
błagać Poirota, aby jeszcze nie odchodził. Widać było, że boi się zostać sama.
Usiedliśmy w małym saloniku. Wiatr się wzmagał, a wraz z nim niesamowite
zawodzenie wokół domu. Dwukrotnie klamka od drzwi w saloniku odskoczyła i drzwi
otworzyły się, i za każdym razem przerażona kobieta przysuwała się bliżej mnie.
- Och, te drzwi są chyba zaczarowane! - zawołał w końcu rozgniewany
Poirot. - Zamknę je! - Wstał i zamknął je jeszcze raz, a potem przekręcił w
zamku klucz.
- Niech pan tego nie robi - wyszeptała. - Gdyby i teraz się otworzyły...
Nim skończyła mówić, niemożliwe stało się faktem. Zamknięte na klucz
drzwi z wolna otworzyły się na oścież. Z miejsca, gdzie siedziałem, nie widać
było korytarza, ale ona i Poirot znajdowali się naprzeciw niego. Z jej piersi
wyrwał się przeciągły krzyk, gdy odwróciła się w jego kierunku.
- Widział go pan, tam, w korytarzu? - zawołała.
Wpatrywał się w nią zakłopotany, potem przecząco pokręcił głową.
- Widziałam go, mego męża... Pan również musiał go widzieć.
- Madame, niczego nie widziałem. Nie czuje się pani dobrze, to rozstrój
nerwowy.
- Czuję się doskonale. Ja... och, Boże!
Nagle, zupełnie niespodziewanie, światła zadrgały i zgasły. Z ciemności
doszedł nas trzykrotny głośny stuk. Usłyszałem jęk pani Maltravers.
A potem... zobaczyłem go!
Mężczyzna, którego wcześniej widziałem leżącego na piętrze, stał tam,
twarzą zwrócony ku nam, jarząc się słabym upiornym światłem. Na wargach miał
krew, prawą rękę wyciągnął, wskazując przed siebie. Nagle zaczęło się z niej
wydobywać oślepiające światło. Minęło Poirota i mnie i padło na panią
Maltravers. Zobaczyłem jej bladą przerażoną twarz i coś jeszcze!
- Mój Boże, Poirot! - zawołałem. - Spójrz na jej rękę, prawą rękę. Jest
cała czerwona!
Ona także przeniosła tam swój wzrok i jak kłoda upadła na podłogę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl