[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to coś ważnego?
- Akt przerywany to nie jest akurat to, co tygrysy lubiÄ… najbardziej. - Skrzywiony
wychylił się po słuchawkę.
Gdy tylko usłyszał znajomy głos, wiedział, że popełnił błąd.
Mięśnie policzków napięły się, a twarz spochmurniała. Cassie patrzyła na niego
zaniepokojona. OdpowiadaÅ‚ niechÄ™t¬nie, monosylabami. ByÅ‚ wyraznie rozdrażniony.
Usiadł, odsuwając się od niej, jakby chciał pozostawać w stanie czujnej gotowości. Cassie
nie zamierzaÅ‚a być mimo¬wolnym Å›wiadkiem wyraznie przykrej dla niego rozmowy, zsunęła
się więc z tapczanu i ruszyła do kuchni przygotować coś zimnego do picia. Mówił jednak
podniesionym głosem i, chcąc nie chcąc, słyszała.
- Uhm. Przecież mówię: byłem zajęty... Po prostu zajęty
i tyle... A co się stało, że nagle się tym zainteresowałaś?
Gdzie? Kiedy?... Nie jestem pewien, czy mi się uda... Pózniej
zadzwoniÄ™... PowiedziaÅ‚em: pózniej... Do widzenia! -UsÅ‚y¬
szała trzask odkładanej słuchawki.
Cassie weszÅ‚a z powrotem i spojrzaÅ‚a naÅ„ pytajÄ…co. Umie¬raÅ‚a z niepokoju, ale wolaÅ‚a,
żeby to on pierwszy się odezwał. Charlie jednak siedział w milczeniu, patrząc ponuro w
prze¬strzeÅ„. Już chciaÅ‚a wrócić do kuchni, gdy wreszcie przemówiÅ‚.
- Sylvia! - rzucił krótko.
W pierwszej chwili nie pojęła, o kogo chodzi, ale zaraz uświadomiła sobie, że to imię jego
matki.
- Twoja matka?
- Tak przynajmniej opiewa mój akt urodzenia - powie¬
dział z cierpkim przekąsem. - Ale czasami wydaje mi się to
niemożliwe.
Cassie wiedziaÅ‚a, że nie ma dobrego kontaktu z matkÄ…, mi¬mo to wzdrygnęła siÄ™, sÅ‚yszÄ…c
jego słowa. Wspomniał o niej ledwie dwa albo trzy razy. Za każdym razem zle. Nigdy też
przy niej do matki nie dzwonił ani nie odbierał telefonów od niej. Cassie wszystko to dziwiło
- nie chciaÅ‚a siÄ™ wtrÄ…cać, ale przyzwyczajona byÅ‚a do czegoÅ› zupeÅ‚nie innego. Ona sa¬ma
pozostawaÅ‚a w staÅ‚ym, prawie codziennym kontakcie z ro¬dzicami.
Widząc jej zakłopotanie, Charlie zdobył się na uśmiech, a nawet siląc się na lekki ton,
powiedział:
- Co to myśmy robili, zanim nam przerwano?
Nie zabrzmiaÅ‚o to jednak zbyt przekonujÄ…co. Nieoczekiwa¬ny telefon wyraznie popsuÅ‚ mu
humor.
- Charlie, nie chcę ci niczego narzucać, ale może chciałbyś ze mną o czymś
porozmawiać? - spytała.
- Nie ma o czym - skrzywił się. - To są ludzie, którzy nie powinni mieć dzieci. A tu
akurat ja im się przydarzyłem. Mieli pecha. Koniec. Kropka. Nie bądz taka smutna! W końcu
nic takiego się nie stało - powiedział zmęczonym głosem.
Wiedziała, że nie mówi prawdy. Wyraznie to go bolało. A jego zmartwienia były jej
zmartwieniami. Przecież był mężczyzną, którego kochała. Poza tym miała dobre serce: nie
mogła znieść, kiedy ktoś cierpiał. Gdyby mogła za pomocą czarodziejskiego zaklęcia uczynić
wszystkich ludzi szczęśli¬wymi, zrobiÅ‚aby to bez wahania.
- Zapraszają mnie, żebym przyjechał do nich na weekend.
Masz pojęcie? - roześmiał się nerwowo. - Matka mówi, że
ojciec kiepsko się czuje. Jasne, a jak ma się czuć ktoś, kto
ma takÄ… żonÄ™? %7Å‚aden normalny czÅ‚owiek już by tego nie wy¬
trzymał.
Cassie postanowiła zaryzykować.
- Może jednak powinieneś jechać?
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Jechać tam? A po co? To nie ma sensu: z góry wiem, czym to się skończy... Awanturą.
- Ale jeśli twój ojciec zachorował... A poza tym, skąd wiesz, może tym razem będzie
inaczej?
Charlie pokiwał głową.
- Może tym razem siÄ™ wzajemnie pozabijamy - powie¬
dział szyderczo.
W głębi ducha jednak czuł, że Cassie ma rację. W końcu to był jego ojciec. Miał do nich
żal, i było o co, ale rodziców się nie wybiera.
- Pojedziesz ze mnÄ…?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Ale przecież oni wcale mnie nie zapraszają.
- ProszÄ™ ciÄ™.
Nie mogła mu odmówić. Podeszła i usiadła tuż obok. Wzięła jego dłoń i uścisnęła mocno.
- OczywiÅ›cie, że pojadÄ™, Charlie. I nie martw siÄ™, na pew¬
no nie będzie tak zle.
ROZDZIAA
10
Za oknem krajobraz zmieniał się: przeszklone wieżowce Manhattanu ustąpiły miejsca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl