[ Pobierz całość w formacie PDF ]

łóżka dopiero na lunch, potem siadała na werandzie, poza zasięgiem głosu
męża, który gościł miejscowych dostojników. Cieszyła się samą jego
obecnością.
Brucena robiła przejażdżki w eskorcie dwóch kawalerzystów, jeśli wuj nie
mógł dotrzymać jej towarzystwa. W chłodniejsze dni chodziła na spacery
wzdłuż drogi koło budynku poczty, patrząc zawsze w kierunku Gwalior i
zastanawiając się, co wydarzyło się podczas minionych dni. Od Iaina wciąż nie
było żadnych wieści.
Z pewnością, powiedziała do siebie w złości, wuj powinien był zostawić mu
przynajmniej dwóch sipajów.
Wiedziała już teraz, że Iain pracował w przebraniu.
Zdawała sobie sprawę, że przyjęcie zaproszenia na polowanie było tylko
pretekstem. Nie mogła znieść myśli, że w przebraniu Hindusa przebywał wśród
tłumów starego miasta w Gwalior.
Co się stanie, gdyby został odkryty?
Prawie była chora ze zmartwienia. Nie potrafiła jednak stłumić w sobie
natrętnych myśli i przestać się modlić za niego w każdej minucie dnia i nocy.
Postanowiła ufać w jego bezpieczny powrót, tak jak to z pewnością czynił
wuj.
Było jednak tyle spraw, które mogły ułożyć się zle! Jakie to miało znaczenie,
pytała siebie, że thagowie działali i po tysiąckroć się pomnażali, skoro Iain się
tak narażał?
Wuj William może sobie poświęcać życie w walce z thagami, ale ją
obchodziło bezpieczeństwo jednego mężczyzny - tego, którego kochała.
* * *
Już cztery dni trwał ich pobyt w domku stacji pocztowej, ale ani wuj, ani
Amelia nie wykazywali najmniejszej chęci do dalszej podróży. Pogrążona w
bezczynności Brucena czuła, że jest bliska obłędu, kiedy machinalnie zaczęła
iść w stronę drogi.
- Dokąd się wybierasz, kochanie? - spytała Amelia siedzącą w cieniu
werandy.
- Na spacer.
- Nie wolno ci się oddalać.
- Muszę się gdzieś ruszyć - odparła Brucena. - Czuję się tu jak w klatce.
Ciągłe rozmyślania i obawa o niego doprowadzają mnie do szaleństwa!
- Tak mi przykro, kochanie. Gwarantuję ci jednak, że nic mu się nie stanie.
- Skąd możesz wiedzieć, że nic mu nie jest? Jeśli nie przyjedzie wkrótce,
sama zacznę go szukać.
- Sądzisz, że go rozpoznasz? - spytała łagodnie Amelia.
- Poznałabym go wszędzie. Instynktownie wiedziałabym, gdzie się znajduje
- odparła.
Poczuła napływające do oczu łzy. Trochę tym zawstydzona zaczęła iść po
spalonej skwarem drodze.
- Nie oddalaj się zbytnio - ostrzegła ją Amelia - bo będę musiała wysłać za
tobą eskortę.
Ogarnięta złością nie odezwała się. Kiwnęła tylko głową i odeszła.
Nie zatroszczyła się nawet, by założyć kapelusz.
I tak nikt jej nie widział. Wzięła tylko parasolkę przeciw słońcu, którego żar
o tej porze dnia zaczynał wygasać.
Patrzyła na wyschniętą, długą drogę niknącą gdzieś za horyzontem.
Pomyślała, że może Iain jest w tej chwili w więzieniu w Gwalior. A może
torturują go, by zdradził poznane tajemnice thagów?
Jeśli tak było, czy ktoś potrafi mu pomóc? Skoro go nikt nie uratuje, umrze,
tak samo jak wielu ludzi w służbie dla Indii.
- To nie jest tego warte! Nie jest! - krzyczało jej serce.
A jednocześnie zdawała sobie sprawę, że dla mężczyzn takich jak wuj
William i Iain, Indie warte były każdej ofiary, jakiej zażądały; nawet gdy
stawką było własne życie. - I ja nie mam na to żadnego wpływu - pomyślała.
Głęboko zamyślona coraz bardziej oddalała się od domu. Nie chcąc jednak
martwić Amelii, postanowiła wracać.
Patrząc w stronę Gwalior zaczęła modlić się o ocalenie Iaina.
- Miej go Boże w swej opiece i sprowadz do mnie. Kocham go. Bez niego
moje życie utraci wszelki sens. Ocal go, Boże, ocal!
Pod wpływem napięcia łzy znowu stanęły jej w oczach.
Wtem, gdy już pewnym krokiem szła z powrotem w kierunku poczty,
dostrzegła mężczyznę z małym dzieckiem. Wyłonili się zza kępy rozłożystych
drzew rosnących na niewielkim wzniesieniu. Pędzili przed sobą jakieś zwierzę.
Była to duża koza z wymionami pełnymi mleka. Poruszała się wolno i z
oporem, jakby nie miała ochoty do dalszej drogi.
Brucena spojrzała na nią przelotnie, a potem na mężczyznę ubranego w
brudne, podarte dhoti, a w końcu na dziecko.
Nagle stanęła jak skamieniała.
Mały chłopiec był w łachmanach. Nie miała jednak wątpliwości: ta sama
mała, śliczna twarzyczka i wielkie oczy z drugimi rzęsami.
Przez chwilę myślała, że zapewne śni, a jej wyobraznia przesłania
rzeczywistość. Potem znowu przyjrzała się mężczyznie w podartym dhoti, a z
jej krtani, w zapadającą ciemność wyrwał się cichy okrzyk radości.
Zaczęła ku nim biec.
Rozdział szósty
Wróciłeś! Wróciłeś! Nic ci się nie stało!
Tego wieczora Brucena powtarzała ciągle te same słowa, które wymówiła
podbiegając do Iaina. Nie bacząc na jego wygląd, rzuciła mu się na szyję.
Patrzył w jej oczy, a ona nie zważała na jego zabrudzoną skórę ani
łachmany, które miał na sobie.
Wiedziała tylko, że do niej wrócił. Reszta była nieważna.
- Wszystko w porządku - odparł łagodnie. - Prosiłem, byś mi zaufała.
- Lękałam się..., tak bardzo się lękałam! Przyprowadziłeś ze sobą chłopca.
Jak tego dokonałeś?
Mówiąc to spojrzała na swego małego przyjaciela. Na ustach miał ten sam
uśmiech, którym obdarzył ją podczas pierwszego spotkania.
- Na imię mu Azim - powiedział Iain. - Jest bardzo zmęczony. Przeszliśmy
długą drogę w krótkim czasie.
- Ocaliła was koza - odparła Brucena przyciszonym głosem.
- Widzę, że sporo się nauczyłaś - zauważył. - Teraz jak najszybciej
powinniśmy schronić się w bezpiecznym miejscu i...
Brucena przerwała:
- To znaczy, że... oni za wami idą?
- Nie sądzę. Wolę jednak nie ryzykować.
- Wuj William i Amelia są w budynku poczty - wyjaśniła. - Chodzmy tam
prędko.
Tworzyli razem śmieszną gromadkę: Brucena ubrana była w gustowną,
letnią suknię. Iain i chłopiec wyglądali jak najbiedniejsi z biednych, a koza
pędzona bez litości naprzód, wyglądała jakby za chwilę miała rozłożyć się na
drodze.
Azima oddano pod opiekę osobistego służącego wuja, Nasira, który
pracował u niego do wielu lat. A kiedy Iain zniknął, by umyć się i przebrać,
Brucena usiadła obok Amelii, by zwierzyć się jej ze swojego lęku.
- To jest rzeczywiście przerażające, ma pauvre petite - zgodziła się Amelia. -
William bardzo się smuci, gdy okazuję swój niepokój o niego. I ty będziesz
musiała ukrywać swe emocje. Ja uczę się tego od pierwszego dnia małżeństwa.
- Udręką jest świadomość, że ktoś, kogo kochasz znajduje się w
niebezpieczeństwie, a ty w żaden sposób nie możesz temu zaradzić - odezwała
się Brucena ściszonym głosem.
- Cest l'amour - odparła Amelia uśmiechając się. - Miłość jest cudowna, ale
może stać się także męką.
- To właśnie odkryłam - wyznała Brucena. Ciekawe, ile jeszcze cierpień
czeka ją w przyszłości, jeśli nie nauczy się opanowywać lęku za każdym razem,
gdy Iaina przy niej nie będzie.
Wszedł na werandę ubrany w angielski mundur. Wyglądał teraz jak typowy
Anglik i wydawało się jej nieprawdopodobne, że przed chwilą miał na sobie
ubiór Hindusa z najniższej kasty. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl