[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wskazywało na to, że sprawiedliwość klanowa została wymierzona. Istniało duże
prawdopodobieństwo, że wśród kosmicznych śmieci niechętnie pozostających w tyle za wciąż
zwiększającym prędkość statkiem również ciało niedawnego szefa tej rodziny spokojnie unosiło się
w kierunku odległych wybrzeży nieskończoności.
Nic nie wydarzyło się aż do połowy trzeciej wachty, kiedy to ktoś zastukał do drzwi i
zaprosił ich na wspólny posiłek. Wildheit w nadziei, że niedawna sztuczka poskutkowała, przyjął
zaproszenie. Zastali całą rodzinę niezwykle spokojną, ale wyczuwało się atmosferę milczącego
oczekiwania, która zmusiła Wildheita do podjęcia wędrówki ku pasowi z bronią. Napięcie znacznie
spadło, kiedy podano alkohol, jednak Wildheit stał się jeszcze bardziej czujny.
Atak był szybki i zdradziecki. Znienacka ktoś cisnął nad-inspektorowi wypełniony bimbrem
dzbanek prosto w twarz. W tej samej chwili nieduży i zwinny Rhaqui, którego poprzednio nie było
przy stole, rzucił się na Wildheita z tyłu. W każdej dłoni ściskał nóż. Wyciągnął ręce do przodu w
ten sposób, by nie dostrzec w porę niebezpieczeństwa. Oślepłby na dobre, gdyby nie to, że ktoś
inny próbował wbić mu sztylet w żebra. Coul nie był w stanie dłużej znieść grozby
natychmiastowej śmierci swego żywiciela. Zatrzymał na chwilę całą tę scenę w zastoju czasowym,
tylko Wildheitowi pozwalając poruszać się w dalszym ciągu. Nad-inspektor, zdając sobie sprawę,
że ma do dyspozycji zaledwie kilka podarowanych mu przez Coula sekund, zrzucił napastnika z
pleców wprost na nieruchomy sztylet. Zanim bóstwo wycofało swoją czasową integrację, mógł
chwycić z powrotem za broń.
Odwet Wildheita był błyskawiczny. Trzech spośród atakujących Rhaqui przeciął
promieniem lasera, a w sam koniec pomieszczenia rzucił ładunek obezwładniający. Jego działanie
było bolesne dla wszystkich, ale ci, którzy znalezli się w bezpośrednim sąsiedztwie eksplozji, padli
na podłogę tracąc przytomność. Jeden z Cyganów wyciągnął i wymierzył w nad-inspektora
staroświecki pistolet. Wildheit skierował promień lasera nie w mężczyznę, lecz w jego broń, która
eksplodowała z hukiem. Jej odłamki wyrządziły Cyganowi i jego wspólnikom tyle obrażeń, że atak
przemienił się w druzgocącą, podkreśloną przerazliwymi krzykami klęskę. Wildheit z premedytacją
zabił jeszcze trzech, próbujących ratować się ucieczką, po czym okazało się, że jest jedyną istotą w
sterowni, która zdolna jest poruszać się i działać normalnie.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie było przy nim Różdżki. Dobiegający z tyłu,
stłumiony hałas wskazał mu drzwi, przez które ją wciągnięto. Przeciął zamek i zawiasy, gdyż było
to szybsze niżeli próba wyważenia drzwi tradycyjną metodą. Gdy przekroczył próg, zatrzymał się
zdumiony. Dwie, znajdujące się w pokoju młode Cyganki były martwe. Rzut oka na ich
groteskowe pozy świadczył, że w ciele żadnej z kobiet nie została nawet jedna cala kość. Wildheit
wstrząśnięty tym widokiem, podszedł do Różdżki, która przyglądała mu się z niezwykłym
spokojem na twarzy.
- Kto to zrobił? - spytał wskazując na splątane zwłoki.
- Ja - w jej głosie nie było słychać jakichś emocji.
- Jak... - Zorientował się, że powiedział to z żalem. Nie mniej niepokojący był spokój
Różdżki.
Popatrzyła na swoje małe, smukłe dłonie, a potem znów spojrzała mu w oczy.
- Jasnowidzowie - Zmysłowcy mają różne specjalizacje, co nie oznacza, że ich uzdolnienia
ograniczają się do jednej tylko umiejętności. Jest dużo działań, których nie stosowałam w praktyce.
Jeżeli jednak należą one do stylu życia wśród gwiazd, przystosuję się. Myślę, że z czasem będę
zabijać jeszcze lepiej.
- Może mi nie uwierzysz - powiedział Wildheit ponuro, ale to nie zabijanie jest celem
moich działań. Do moich obowiązków należy podobno utrzymanie pokoju.
- To dlaczego masz przy sobie tyle straszliwej broni? - zapytała. - Czyżby pokój nie był
ostatnią rzeczą, której życzą sobie planety?
- Wytłumaczę ci to kiedyś - obiecał. Potem zaczął zastanawiać się, czy kiedykolwiek zdoła
wytłumaczyć to sam sobie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]