[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niepoprawnego, starsi przekazali go właścicie
201
łowi ziemskiemu, który potrzebował pomocnika dla pastucha
pilnującego bydła w odległym regionie. Wiejska okolica, słabo
zaludniona, tam mieli nadzieję chłopiec w najlepszym
razie poprawi swoje zachowanie, a w najgorszym nie będzie
miał sposobności nikogo deprawować. Scully rozważał
ucieczkę, gdy tylko przyjechał na miejsce. Ale trzeciego dnia
rozpętała się zimowa burza, ziemia zamarzła i okryła się grubą
na trzy stopy warstwą śniegu. Krowy zdychały na stojąco.
Pokryte lodem szpaki przywierały do gałęzi zginających się pod
ciężarem śniegu. Willard i Scully spali w oborze razem z
owcami i bydłem, pozostawiając na dworze te stworzenia,
których sami nie zdołali uratować. I tam, w cieple wytwarzanym
przez zwierzęta, przylegając jeden do drugiego, Scully zmienił
swoje plany, a Willard nie miał nic przeciwko temu. Choć
starszy mężczyzna lubił wypić, Scully, który przez całe
dzieciństwo spał pod ladą w karczmie i widział, co trunki
zrobiły z jego matką, wolał ich unikać. Postanowił czekać na
odpowiedni moment, gdy otrzymawszy wolnościową wypłatę,
będzie mógł kupić sobie konia. Jazda powozem, wozem czy
furmanką w niczym nie przewyższała jazdy wierzchem.
Człowiek, który wszędzie musiał chodzić, nigdzie nie zaszedł.
Mijały lata, a Scully wciąż snuł śmiałe plany, ćwicząc zarazem
cierpliwość, choć jego nadzieje zaczynały
202
blaknąć. Potem umarł Jacob Vaark i wdowa po nim była do tego
stopnia uzależniona od Scully'ego i Wil-larda, że zaczęła
wypłacać im pieniądze. Po czterech miesiącach Scully miał już
szesnaście szylingów. Za cztery funty, może trochę mniej,
mógłby kupić konia. Gdyby dodać do tego wolnościową
wypłatę dobra, ziarno lub monety na sumę dwudziestu pięciu
funtów (a może dziesięciu?) lata peonażu byłyby tego warte.
Nie chciał spędzić całego życia tylko na szukaniu czegoś do
jedzenia i kochania. Tymczasem starał się nie budzić
zaniepokojenia pani Vaark ani nie dawać jej powodu, by go
odprawiła. Przepowiednia Willarda ojej rychłym zamążpójściu
wytrąciła go z równowagi. Gdy farmą zajmie się nowy mąż,
może powziąć zupełnie inne postanowienia, w których osoba
Scully'ego nie zostanie uwzględniona. Praca dla i pośród kobiet
stawiała jego i Willarda w korzystnej sytuacji. Choćby było tu
nie wiadomo ile kobiet, choćby nie wiadomo jak pilnych, nie
ścięłyby drzew wysokich na sześćdziesiąt stóp, nie zbudowały
zagród, nie zreperowały siodeł, nie zabiły byka i nie rozebrały
mięsa, nie podkuły konia ani nie poszły na polowanie. Widział,
jak pani roztacza dokoła siebie niezadowolenie, a zarazem robił
wszystko, by ją zadowolić. Gdy zbiła %7łałość, kazała zdjąć
hamak Liny, dała anons o sprzedaży Florens, coś ściskało go w
środku, ale nic nie mówił. Nie
203
tylko dlatego, że nie był na swoim; również dlatego, że
postanowił na zawsze wydobyć się z niewoli, a gwarancją tego
było posiadanie pieniędzy. Mimo to, w miarę możliwości i w
tajemnicy, starał się złagodzić albo wymazać krzywdy, które
wyrządzała pani. Zrobił wyściełaną owczą skórą skrzynkę dla
niemowlęcia %7łałości. Nawet zerwał anons wywieszony w
wiosce (nie zauważył jednak tego, który umieszczono w domu
zborowym). Lina była nieprzystępna, o nic nie prosiła,
niechętnie przyjmowała to, co jej dawano. Galaretka z głowizny,
którą zrobił razem z Willardem, wciąż leżała zawinięta w
szmatkę w szopie na narzędzia, gdzie teraz spała Lina.
Takie spustoszenia wyrządziła śmierć Vaarka. I takie skutki
przyniosła uległość kobiet wobec mężczyzn czy też zamierzony
brak mężczyzn w życiu kobiet. Przynajmniej tak uważał Scully.
Nie potrafił dowieść, co się działo w ich głowach, ale opierając
się na własnym doświadczeniu, mógł powiedzieć z całym
przekonaniem, że zdrada była trucizną dnia.
Smutne.
Niegdyś myśleli, że są jakby rodziną, ponieważ z odosobnienia
stworzyli bliskość. Ale rodzina, którą we własnym wyobrażeniu
się stali, była nieprawdziwa. Bez względu na to, co każde z nich
kochało, do czego dążyło, przed czym uciekało, czekała ich
różna przy-
204
szłość, niemożliwa do przewidzenia. Tylko jedno było pewne:
sama odwaga nie wystarczy. Nie mieli wspólnego rodowodu, a
na horyzoncie Scully nie widział jeszcze niczego, co ich
połączy. Niemniej jednak, przypominając sobie, jak wikary
opisywał to, co istniało, zanim Bóg dokonał dzieła stworzenia,
zobaczył ciemną materię tam w oddali, gęstą, niepoznawalną,
spragnioną, by zrobiono z niej świat.
Może zarobki Scully'ego i pana Bonda nie były tak wysokie jak
zarobki kowala, ale wystarczały, by wyobrazili sobie przyszłość.
Idę przez noc. Sama. Bez butów pana jest mi ciężko. W butach
mogłabym przekroczyć rzekę w poprzek kamienistego koryta.
Posuwam się szybko przez lasy, w dół pagórków porośniętych
pokrzywami. To, co odczytuję albo przedstawiam sobie, teraz
jest bezużyteczne. Psie łby, węże ogrodowce nic nie znaczą.
Ale mam wyrazną drogę po stracie ciebie, który w moich
myślach zawsze jesteś moim życiem i ochroną przed
zagrożeniem, przed każdym, kto patrzy na mnie bacznie tylko
po to, żeby mnie wyrzucić. Przed tymi, którzy są przekonani, że
mają do mnie prawo i mną rządzą. Nic dla ciebie nie znaczę.
Mówisz, że jestem dzikością. Bo jestem. Czy drżą ci usta, oko?
Boisz się? Powinieneś. Młot uderza powietrze wiele razy, zanim
dociera do ciebie i tam słabnie. Wydzierasz mi go i rzucasz
206
na bok. Nasze zmagania trwają długo. Odsłaniam zęby, żeby cię
ugryzć, rozedrzeć. Malaik wrzeszczy. Wyginasz mi ręce do tyłu.
Wyślizguję się i uciekam ci. Widzę szczypce, blisko. Blisko.
Mocno wymachuję i wymachuję. Widząc, że zataczasz się i
krwawisz, biegnę. Potem idę. Potem płynę. Kra odrywa się od
brzegu rzeki w środku zimy. Nie mam butów. Nie mam bijącego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]