[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ktokolwiek mnie potrzebował". Uśmiechem Missie wyraziła skromne
 dziękuję", a Willie kontynuował przedstawianie pracowników.
- Ten człowiek tutaj, to Rusty - Missie odwróciła się w kierunku
piegowatej twarzy i zmierzwionej szopy rudych włosów. Powitał ją
szeroki uśmiech.
To przecież jeszcze dziecko - zastanawiała się Missie. Swoim
wrażliwym sercem odczuła współczucie dla matki chłopca. Pewnie
gdzieś daleko martwi się i modli o swojego syna. Odwzajemniła
serdeczny uśmiech.
- To z kolei jest Smith - kontynuował Willie. Missie odwróciła się, by
spojrzeć w czarne, dzikie oczy człowieka o ciemnej karnacji. Jego
przytakujący ruch głową był ledwo dostrzegalny. Wzrok natychmiast
utkwił w ziemi. Ciekawe - zastanawiała się - co sprawia, że jesteś taki
rozgoryczony?
- Następny to Brady - powiedział Willie. Missie spojrzała w kolejną
parę oczu. Te zdawały jej się całkowicie zimne i wyrachowane.. . Zbyt
wyraziste, a nawet okrutne, wywołały na jej twarzy rumieńce. Skinęła
szybko, po czym błagalnym wzrokiem dała znak mężowi, by posuwał się
dalej. Wciąż odczuwała na sobie tamto niespokojne spojrzenie.
- A tam - wskazał Willie, odwracając się do człowieka, który właśnie
podniósł się z ziemi, by się przedstawić - jest Lane.
Lane wyglądał tak, jakby wcale nie miał ochoty wstawać z ziemi.
Popatrzył na Missie, po czym spojrzał na czubki swoich butów, a jego
twarz oblała się wyraznym rumieńcem. Nie
wiedział, co ma zrobić z rękami lub jak się zachować i ostatecznie
podrapał się po bokach.
Missie uśmiechnęła się lekko, mając nadzieję, że tym go ośmieli.
Nigdy nie spotkała tak wstydliwego mężczyzny. Następnie zwróciła się
do grupy:
- Cieszę się, że przyjechaliście tutaj na ranczo Hodowli W -
szczególnie zwracała się do Scottie'go. - Wiem, że nie będę się z wami
zbyt często widywała, gdyż wy będziecie zajęci swoją pracą, a ja swoją.
Lecz jeśli ja i mój mąż będziemy mogli wam w czymkolwiek pomóc,
chętnie to zrobimy. - Po tych słowach nieśmiało skinęła do wszystkich,
uśmiechając się serdecznie. -Teraz muszę już pędzić do mojego małego
synka.
Scottie przejął dalsze prowadzenie spotkania, a Willie udał się razem z
żoną do domu.
- Chyba już coś wiem na temat tej twojej tajemniczej sąsiadki.
- Marii? -No.
- A skąd?
- Scottie był rozejrzeć się po ranczu. Mówi, że o około siedem mil na
południe od nas oddaleni są Meksykanie.
- Meksykanie?
- Tak. Mężczyzna mówi trochę po angielsku, ale w większości po
hiszpańsku. Prawdopodobnie musiał mieć jakiś powód, że wybrał się tak
daleko na północ.
- Nie była to zapewne poważna przyczyna. Maria nie poślubiłaby
mężczyzny, który próbowałby wymknąć się spod prawa lub...
- Oczywiście...
- Może chcieli żyć po swojemu, na swoim... Wielu ludzi tak robi, gdyż
czują się osaczeni przez... - Missie zawiesiła głos. - I mówisz, że zaledwie
siedem mil stąd?
-Tak.
- To niedaleko, prawda? Pomyśl tylko... nasi pierwsi sąsiedzi są tak
blisko... Mogłabym nawet pojechać do niej w odwiedziny konno, gdybym
tylko znała drogę... - zakończyła bezradnie.
Willie roześmiał się.
- Tak, gdybyś tylko znała drogę.... I gdybyś nie musiała przekraczać
rzeki, i gdybyś mówiła choć trochę po hiszpańsku... Wtedy mogłabyś
pojechać z wizytą... Wiem, nie powinienem sobie żartować. Obiecuję ci,
że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by zawiezć cię kiedyś do nowych
sąsiadów. W międzyczasie może mogłabyś pouczyć się trochę po
hiszpańsku? To byłaby miła niespodzianka dla Marii.
- Ale w jaki sposób?
- Cookie zna trochę hiszpański. Jako dziecko pracował kiedyś dla
pewnej hiszpańskiej rodziny. Opowiadał mi, że bardzo chcieli, by został z
nimi na dłużej, ale wtedy był jeszcze młody i miał duszę wędrownika. Był
w stanie przebyć cały kontynent na koniu i pracował na wielu ranczach,
dużo podróżując.
- Ojej - powiedziała przerażona Missie - mam nadzieję, że nie
zdecyduje się nas zostawić.
- Nie ma takiej możliwości. Nie jest już taki młody jak kiedyś, ani taki
żądny przygód. Myślę też, że nie czuje się już tak komfortowo na koniu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl