[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ci tego oszczêdziæ, ale nie ma na to rady. ZmarszczyÅ‚ brwi, rozwa¿aj¹c sytu-
acjê. Chyba ¿e& gdybym tylko mógÅ‚ zabraæ ciê ze sob¹ do Kalifornii.
PopatrzyÅ‚ na ni¹ przenikliwie.
Czy miałabyS coS przeciwko załatwieniu rozwodu in absentia?
Zrobiê wszystko, ¿eby to poszÅ‚o jak najszybciej. Wiem, ¿e ani moja rodzi-
na, ani Luttrellowie nie bêd¹ sobie ¿yczyli rozgÅ‚osu.
Ja te¿ tego nie chcê. W ponure spojrzenie Eda wkradÅ‚a siê niepewnoSæ.
Uwa¿asz, ¿e jestem tego wart? Mam nadziejê, ¿e tak.
ZachowywaÅ‚ siê tak, jakby na nieskazitelnej powierzchni jego wiary w siebie
pokazaÅ‚o siê nagle drobne pêkniêcie. PochyliÅ‚a siê nad nim i pocaÅ‚owaÅ‚a go ze
sÅ‚odycz¹ i czuÅ‚oSci¹.
Ed, najdro¿szy, wart jesteS ka¿dej ceny, wszystkiego, przez co trzeba bê-
dzie przejSæ. Nie mam najmniejszych w¹tpliwoSci i nie zawaham siê ani na mo-
ment. A potem dorzuciÅ‚a pogodniejszym tonem: Jestem pewna, ¿e mój ojciec
chêtnie przyjedzie do Kalifornii, ¿eby ciê pouczyæ, jak masz uprawiaæ swoje wÅ‚a-
sne pomarañcze.
Wcale siê tym nie przejmê odparÅ‚ Ed. Nie uprawiam pomarañczy.
CoS przyszło jej do głowy.
Ed, co zamierzasz robiæ po wojnie?
Mogê zawsze, jak s¹dzê, wróciæ do Lockheed. Bêdê miaÅ‚ za sob¹ o niebo
wiêcej doSwiadczenia w lataniu. Nie byÅ‚em tam zbyt dÅ‚ugo przed odkomendero-
waniem tutaj.
69
A przedtem byłeS w Dartmouth?
Nie. Przedtem był MIT. W Dartmouth byłem jeszcze wczeSniej.
Popatrzyła na niego z ukosa.
Stryj John twierdzi, ¿e MIT jest najlepsz¹ tego rodzaju uczelni¹ na Swie-
cie oznajmiła nieco protekcjonalnym tonem, jakby z trudem dopuszczała fakt,
¿e coS nieangielskiego mo¿e mieæ jak¹kolwiek wartoSæ.
Ed uSmiechn¹Å‚ siê szeroko, rozbawiony. Nie byÅ‚o mu obce niezachwiane prze-
konanie Sary, ¿e to, co brytyjskie, jest ze wszech miar najlepsze. Dyskutowali
niejednokrotnie na temat tego jej uprzedzenia.
Owszem, to prawda. Nie macie równie dobrej tutaj, w Anglii.
Sara przygl¹daÅ‚a mu siê z namysÅ‚em.
Nigdy bym nie przypuszczaÅ‚a, ¿e masz stopieñ doktora nauk humanistycz-
nych.
Ed uSmiechn¹Å‚ siê, ale mówiÅ‚ powa¿nym tonem:
Nie umrzemy z gÅ‚odu, Saro. Moja rodzina niezupeÅ‚nie dorasta klas¹ do
twojej, ale nie ¿yjemy z pomocy spoÅ‚ecznej.
Przecie¿ mówiÅ‚eS, ¿e twój ojciec jest zawodowym ¿oÅ‚nierzem, a oni&
przerwała i spojrzała na niego podejrzliwie. Czy twój ojciec nie jest przypad-
kiem tym czterogwiazdkowym generałem z Dorchester?
Nie z Dorchester. Ale przypadkiem jest czterogwiazdkowym generałem.
Wlepiła w niego oburzone spojrzenie.
Edzie Hardin, jesteS podstêpnym nabieraczem! RzeczywiScie, biedny jan-
keski chÅ‚opak z Yerba Buena! WiedziaÅ‚am, ¿e tkwi w tobie znacznie wiêcej ni¿
tylko prosty Amerykanin, który przyjechał do Anglii.
Do licha powiedziaÅ‚ speszony a mySlaÅ‚em, ¿e mój kamufla¿ byÅ‚ sku-
teczny.
Zawsze wiedziaÅ‚eS, jak siê do mnie zwracaæ. Amerykanie przewa¿nie na-
zywaj¹ mnie lady Luttrell. Ty nigdy tego nie robiÅ‚eS, nawet na samym pocz¹tku,
poza tym orientowaÅ‚eS siê w subtelnoSciach prezentacji u dworu i tak dalej, a to
jest chiñszczyzna dla wiêkszoSci Amerykanów. Jak to siê dzieje?
Widzisz, tak siê akurat skÅ‚ada, ¿e mój ojciec byÅ‚ tu attaché wojskowym
przed wojn¹.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
Tu? W Londynie?
Tak.
Kiedy?
Od trzydziestego drugiego do trzydziestego czwartego.
Byłam wtedy w Northumberland.
I miaÅ‚aS a¿ jedenaScie lat. ZaÅ‚o¿ê siê, ¿e skÅ‚adaÅ‚aS siê głównie z oczu i z nóg.
Hmm& w tym wieku szalaÅ‚am za koñmi.
Dziêkujmy Bogu, ¿e z tego wyrosÅ‚aS& czy ja przypadkiem nie wygl¹dam
jak koñ?
70
PrzechyliÅ‚a gÅ‚owê na bok, zacisnêÅ‚a wargi i przyjrzaÅ‚a mu siê z namysÅ‚em.
No wiêc& niezupeÅ‚nie.
Tej nocy Ed obudziÅ‚ siê nagle z uczuciem, ¿e Sary nie ma koÅ‚o niego w łó¿ku.
RozejrzaÅ‚ siê po ciemnym pokoju i zobaczyÅ‚ j¹ siedz¹c¹ przy oknie, wpatrzon¹
w park. OdsunêÅ‚a zasÅ‚ony, tak ¿e oblewaÅ‚o j¹ SwiatÅ‚o ksiê¿ycowe; byÅ‚o doSæ ja-
sno, ¿eby dostrzegÅ‚, jaka jest spiêta.
Tego wieczoru poszli na kolacjê Sara w bladoró¿owej sukience Schiaparel-
li, która Edowi najbardziej przypadÅ‚a do gustu. Pech chciaÅ‚, ¿e natknêli siê na
grupê znajomych Sary, którzy zatrzymali siê przy ich stoliku i zapytali o Gilesa.
Jedna z kobiet zlustrowaÅ‚a Eda z aprobat¹ i powiedziaÅ‚a cedz¹c zjadliwie sÅ‚owa:
Jak to miÅ‚o z twojej strony, kochana Saro, ¿e wykonujesz swój odcinek
pracy i zabawiasz naszych amerykañskich przyjaciół! Jestem pewna, ¿e Giles by
to pochwalaÅ‚. Przeka¿ mu pozdrowienia ode mnie, kiedy bêdziesz pisaÅ‚a. Mam
nadziejê co te¿ mu przeka¿ ¿e trzyma siê dzielnie. Ty w ka¿dym razie trzy-
masz siê chyba niexle. Muszê powiedzieæ, ¿e pielêgnowanie chorych& chyba
tym siê zajmujesz? & znakomicie ci sÅ‚u¿y.
Po¿eglowaÅ‚a dalej, pozostawiaj¹c za sob¹ pachn¹c¹ smugê L Heure Bleue.
Od tej chwili nastrój Sary wyraxnie zwi¹dÅ‚. Ed usÅ‚yszaÅ‚, jak mruczy pod nosem:
Wredna baba!
To twoja przyjaciółka? zapytaÅ‚ Sarê ironicznie.
To niczyja przyjaciółka. Caro Maudesley jest obrzydliw¹, wredn¹ jêdz¹.
UtopiÅ‚aby nas w Å‚y¿ce wody od czasu, kiedy mój brat wymkn¹Å‚ siê z jej szponów
i o¿eniÅ‚ z kim innym.
Nie powiedziaÅ‚a nic wiêcej, ale Ed odgadÅ‚, ¿e mySli o Gilesie Luttrellu. Spro-
wokowaÅ‚a to z bezbÅ‚êdnym wyczuciem niczyja przyjaciółka , która na swój spo-
sób przypiêÅ‚a Sarze i Edowi etykietkê z napisem kochankowie wojenni . Ed spo-
dziewaÅ‚ siê tego wczeSniej czy póxniej i byÅ‚ nawet zadowolony, ¿e nie zdarzyÅ‚o siê
ju¿ dawno. Nic nie mógÅ‚ poradziæ, ¿e w umySle Sary pojawiÅ‚o siê poczucie winy.
W tym, co siê zdarzyÅ‚o, nie byÅ‚o nic niezwykÅ‚ego. Wyjazd z Little Hedding-
ton do Londynu stanowiÅ‚ oczywiste ryzyko. Sara musiaÅ‚a mieæ przyjaciół w mie-
Scie, choæ spotkanie ich akurat tego wieczoru byÅ‚o zwykÅ‚ym pechem. Sara nie
stanowiÅ‚a oczywiScie ¿adnego wyj¹tku. Wiele kobiet maj¹cych mê¿Ã³w na fron-
cie przyjaxniÅ‚o siê z Amerykanami, choæ nie wszystkie miaÅ‚y z nimi romanse.
No, mo¿e wiêkszoSæ. Ale nie tylko o to chodziÅ‚o. ByÅ‚o równie¿ samo miasto,
a tak¿e wizyta w Brandon House i paradna suknia dworska, dawne miejsca spo-
tkañ, znajome twarze. Wreszcie ludzie, którzy znali j¹ jako ¿onê Gilesa Luttrel-
la, a teraz widz¹c j¹ z Amerykaninem, zaczêli natychmiast podejrzewaæ najgor-
sze bo nie mieli pojêcia, ¿e to jest akurat najlepsze, mySlaÅ‚ Ed. Wszystko to
razem przywoÅ‚aÅ‚o Gilesa z dalekiej Afryki; ulokowaÅ‚ siê pomiêdzy nimi i spê-
dziÅ‚ tak caÅ‚¹ noc.
71
Sara wygl¹daÅ‚a przez okno pogr¹¿ona w ponurej zadumie, przygryzaj¹c dol-
n¹ wargê, jak miaÅ‚a w zwyczaju, kiedy coS j¹ gnêbiÅ‚o. ¯aÅ‚owaÅ‚, ¿e nie mo¿e wzi¹æ
na swoje barki choæ czêSci tego poczucia winy, które j¹ przygniataÅ‚o. To prawda,
Ed nie miaÅ‚ przeczulonego sumienia, z którym musiaÅ‚by walczyæ, bo zostaÅ‚ wy-
chowany w caÅ‚kowicie ró¿nym Srodowisku. Sara jednak za tê sytuacjê obarczaÅ‚a
win¹ jedynie siebie. To ona byÅ‚a cudzoÅ‚o¿nic¹, to ona opuSciÅ‚a mê¿a i nawet nie
zdobyÅ‚a siê jeszcze, ¿eby mu to wyznaæ; to ona bêdzie musiaÅ‚a siê rozwieSæ. Trak-
towaÅ‚a wszystko, co siê wydarzyÅ‚o, jako wÅ‚asne dzieÅ‚o i choæ Ed toczyÅ‚ z ni¹ na
ten temat dyskusje i choæ wiele razy staraÅ‚ siê jej przemówiæ do rozs¹dku, nie
potrafiÅ‚ sprawiæ, ¿eby spojrzaÅ‚a na to innym okiem.
PowtarzaÅ‚ jej ci¹gle:
¯eby wpaSæ w takie tarapaty, trzeba dwojga. Saro, to dla mnie porzuciÅ‚aS Gile-
sa, ze mn¹ popeÅ‚niÅ‚aS cudzołóstwo, z mojego powodu siê rozwiedziesz. Wina jest
w takim samym stopniu moja, jak twoja, i mo¿na oskar¿aæ mnie tak samo jak ciebie.
Ale ty nie popeÅ‚niasz cudzołóstwa, prawda? Nie mógÅ‚byS tego zrobiæ, bo
nie jesteS ¿onaty. To ja popeÅ‚niÅ‚am ten grzech, ja porzuciÅ‚am mê¿a, ja jestem ko-
biet¹, z któr¹ m¹¿ siê rozwiedzie; ty bêdziesz jedynie współpozwanym. Wiedzia-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]