[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdziekolwiek teraz traficie. - Spojrzał na wysadzany brylantami zegarek i zwrócił się do
mężczyzn w kombinezonach: - Zbieramy się. Za pięć minut musimy być na tej drodze, co
zalatuje imbirem.
- Chrzanem - poprawiła go Wioletka, ale Bruce zdążył już wyjść. Wioletka z Klausem
popatrzyli po sobie, a potem ruszyli za Słoneczkiem, aby pożegnać się z zaprzyjaznionymi
gadami. Zanim jednak doszli do drzwi, zjawił się nagle pan Poe i znów zastąpił im drogę.
- Widzę, że już nie śpicie - powiedział. - W takim razie biegnijcie na górę i kładzcie
się do łóżek. Musimy wstać wcześnie rano.
- Chcieliśmy się tylko pożegnać z gadami - rzekł Klaus, ale pan Poe pokręcił
odmownie głową.
- Nie pętajcie się Bruce'owi pod nogami. Dziwię się zresztą, że nie macie dość widoku
żmij do końca życia.
Sieroty Baudelaire wymieniły spojrzenia i westchnęły. Cały świat składał się z
błędów. Błędem była śmierć Wujcia Monty'ego. Błędem była ucieczka Hrabiego Olafa i
hakorękiego. Błędem była opinia Bruce'a, że Monty to ktoś, kto głupio się nazywa, a nie
genialny naukowiec. Błędem było. też przypuszczenie, że dzieci mają dość widoku żmij do
końca życia. %7łmije, i w ogóle cały Gabinet Gadów, były dla Baudelaire'ów ostatnimi
pamiątkami szczęśliwych dni spędzonych w tym domu - tych kilku zaledwie szczęśliwych
dni, które dzieci przeżyty od śmierci rodziców. Rozumiały doskonale, że pan Poe nie pozwoli
im mieszkać w tym domu dalej, sam na sam z gadami, ale uważały za straszny błąd, że nie
pozwolił im nawet spojrzeć na żmije po raz ostatni i powiedzieć im do widzenia.
Lekceważąc więc zakaz pana Poe, Wioletka, Klaus i Słoneczko wybiegli na zewnątrz,
gdzie panowie w kombinezonach lądowali właśnie klatki do ciężarówki, która miała z tyłu
napis  Towarzystwo Herpetologiczne . Zwiecił księżyc w pełni i w jego blasku szklane
ściany Gabinetu Gadów lśniły niczym wielki klejnot, jasno, bardzo jasno - można by rzec:
błyskotliwie. Bruce.
mówiąc o Wujciu Montym, użył słowa  błyskotliwy w znaczeniu:  znany z mądrości
i inteligencji . Ale dzieci rozumiały je wtedy inaczej - i teraz też, patrząc na błyszczały w
świetle księżyca Gabinet Gadów, czuły, że to słowo znaczy o wiele więcej. Znaczyło, że
chociaż sytuacja znów jest niewesoła i chociaż wiele jeszcze niefortunnych zdarzeń spotka je
w życiu, wspomnienie Wujcia Monty'ego i jego dobroci będzie błyszczeć w ich pamięci jak
cenny klejnot. Bo Wujcio Monty byt błyskotliwy i błyskotliwy był czas, który razem z nim
spędzili. Bruce i jego ludzie mogli rozproszyć kolekcję gadów Wujcia Monty'ego, ale nikł
nigdy nie zdoła rozproszyć wspomnień o Wujciu Montym w pamięci Baudelaire'ów.
- Do widzenia, do widzenia! - zawołały chórem sieroty Baudelaire, gdy ładowano do
ciężarówki Niewiarygodnie Jadowitą %7łmiję. - Do widzenia, do widzenia! - wołały, i chociaż
%7łmija była właściwie przyjaciółką Słoneczka, Wioletka i Klaus też płakali, razem z
siostrzyczką. A gdy Niewiarygodnie Jadowita %7łmija wyciągnęła do góry łeb, żeby spojrzeć
na dzieci, zobaczyły, że i ona płacze - z jej zielonych oczu kapały małe, błyszczące łezki.
%7łmija też była błyskotliwa. Dzieci popatrzyły po sobie - ich łzy błyszczały tak samo jak łzy
żmii.
- Jesteś błyskotliwy - mruknęła Wioletka do Klausa. - Znalazłeś informacje o Mambie
Złej.
- Jesteś błyskotliwa - odmruknął Klaus. - Wydobyłaś dowody z walizki Stefana.
- Błyskotliwa! - powtórzyło Słoneczko, a Wioletka i Klaus uściskali swoją małą
siostrzyczkę. Nawet najmłodsza z Baudelaire'ów była błyskotliwa, bo potrafiła z pomocą
Niewiarygodnie Jadowitej %7łmii odwrócić uwagę dorosłych.
- Do widzenia, do widzenia! - wołali błyskotliwi Baudelaire'owie, machając na
pożegnanie gadom Wujcia Monty'ego. Stali tak w blasku księżyca i machali dalej, chociaż
Bruce zatrzasnął już drzwi ciężarówki i wóz ruszył wzdłuż żmijokrzewów, a potem zjechał na
Parszywą Promenadę, minął zakręt i zniknął w ciemności.
LEMONY SNICKET [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl