[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słomianej macie. Isaku siedział przy ogniu, ale gdy ujrzał twarz matki w świetle płomieni,
nagle dostrzegł w jej oczach dziwny błysk i przestraszył się. Zamglone oczy wyglądały jak
wypełnione łzami, ale widniała w nich także jakby złość. Isaku pomyślał, że matka na
pewnomyśli o ojcu i o zmarłej Teru. Zawsze, gdy grupa wieśniaków szła do sąsiedniej wsi
sprzedawać świeże lub suszone ryby, proszono ich, by koniecznie wstąpili do pośrednika. W
ten sposób można było bowiem zdobyć wiadomości o osobach sprzedanych w niewolę.
Czasem dowiadywano się o ich śmierci, a czasem o tym, że chorują. Ci, którzy zachorowali,
prawie zawsze umierali. Rodziny modliły się o ich wyzdrowienie, choć wiedziały, że to na
nic. Nie było wiadomości o ojcu Isaku, co oznaczało, że na pewno nie choruje i pracowicie
odbywa służbę.
Isaku odszedł od ognia, skulił się pod słomianą matą i przez szparki półotwartych
oczu przyglądał się z boku matce.
Zbocza spowiła zieleń. Wiatr często wiał teraz ze wschodu i rzadko zdarzały się
bardzo wietrzne dni. Muchy zaczęły się popisywać swoimi umiejętnościami błyskawicznego
rozmnażania i fruwały rojami wokół suszących się kalmarów. Pod wieczór koło uszu
brzęczały komary. Czasami przepływały załadowane statki, lecz jeśli nawet ktoś we wsi na
nie spojrzał, od razu odwracał wzrok i wracał do swego zajęcia. Statki oddalały się leniwie po
spokojnej powierzchni morza. Połowy zaczęły maleć i coraz mniej kalmarów wywieszano do
suszenia. W każdym domu rosły sterty powiązanych sznurkiem wysuszonych kalmarów.
Wcześnie rano pewnego dnia w połowie maja z domów na drogę powychodzili ludzie
dzwigający na plecach suszone kalmary i wszyscy razem zaczęli się wspinać górską drogą.
Matka Isaku dwukrotnie poniosła na plecach kalmary do sąsiedniej wsi. Przyniosła z
powrotem tylko trochę zboża, ale twarz miała pogodną. Wstąpiła do pośrednika i nie było
żadnych wiadomości o ojcu, co znaczyło, że jest zdrów. Isaku odetchnął z ulgą, lecz matka
powiedziała mu też, że siostra Tami, która została sprzedana dopiero dwa miesiące temu,
szybko zachorowała.
- Pośrednik złościł się, mówił, że trafił mu się strasznie zły towar. Choć taką kupę
pieniędzy dostał... - powiedziała matka, jakby wypluwając słowa.
Jeśli osoba sprzedana w niewolę zmarła, pośrednik musiał zwrócić pracodawcy część
wynagrodzenia, ponieważ uważano, że naraił osobę, która się nie nadawała. Dlatego też
wybierał zdrowych ludzi i od początku brał pod uwagę stratę, jaką poniesie, gdy kupiona
osoba umrze, więc suma, którą dostawał od pracodawcy, była znacznie wyższa od płaconej
rodzinie sprzedanego. Wieś Isaku była dla pośrednika niezłym zródłem ludzi sprzedających
się do niewolniczej pracy.
Rodzina Tami pewnie już usłyszała te wieści i Isaku zastanawiał się, jak je przyjęli.
Oczywiście smucą się, ale łatwo sobie wyobrazić, że czują też coś innego. Rodzina z góry
otrzymała zapłatę za służbę dziewczyny, dzięki jej odejściu mieli o jedną gębę mniej do
wyżywienia. Ponadto gdyby wróciła po odbyciu służby, byłaby w wieku raczej nie dającym
szans na dobre małżeństwo. Z tego względu rodzina Tami nie mogła chyba uznać za złą
wiadomości o jej chorobie, która pewnie skończy się śmiercią.
Matka przesypywała przyniesione ziarno do garnca i szeptała, jakby przekonując samą
siebie:- Ojciec nie umrze. On nie jest z tych.
Wieczorem następnego dnia, po drugiej wyprawie matki z kalmarami do sąsiedniej
wsi, Isaku wyciągnął łódkę na brzeg i usłyszał, jak mężczyzna wyjmujący wiosło z łodzi obok
mówi: Tęcza! Isaku podniósł głowę. Pomiędzy przełęczą a morzem rozpościerała się blada
tęcza. Była to pierwsza tęcza tego roku.
- Lada dzień przypłyną makrelorze - powiedział mężczyzna wesoło, zarzucił wiosła na
plecy i ruszył pod górę.
Barwy tęczy stopniowo stały się żywsze i wieczorne niebo przybrało odświętną szatę.
Wieczorna tęcza była dobrym znakiem, szczególnie na początku lata - oznaczała obfite
połowy makrelorzy. Jednak Isaku patrzył na nią z niepokojem. Nie umiał łowić tych ryb. Jeśli
tak samo jak rok temu złowi bardzo mało, jego rodzina będzie musiała głodować. Połów
makrelorzy był we wsi najbardziej oczekiwany, i od tego, czy uda się zgromadzić zapas
pożywnej ryby, zależało, czy rodzina przetrwa dany rok, czy nie. Kuzyn Takichi obiecał na
uczyć go sposobu łowienia, ale być może powiedział to tylko w nastroju przedślubnego
podniecenia.
Czasami Isaku spotykał Takichiego na plaży, a niekiedy widywał go łowiącego w
oddali. Po ślubie Takichi się zmienił, w jego oczach lśnił błysk wiary w siebie. Choć był
drobnej budowy, patrzył na Isaku jak na miedziaka i imponował mu. Widząc te zmiany w
dawniej przyjaznym Takichim, Isaku wątpił, czy ten naprawdę nauczy go łowić makrelorze.
Uwagę wieśniaków zwróciły jednak bardziej zmiany, jakie zaszły w Kurze. Gdy
Takichi wracał z połowu. Kura od razu przychodziła na plażę. Przy Takichim stawała się
pokorna, nie jak dawna Kura, i wykonywała wszystkie jego polecenia. Była bardzo silna,
więc lekko zarzucała na ramię duże wiadro z rybami i szybko dreptała do domu. Takichi szedł
prawie z pustymi rękami, gdyż nawet wędki dawał Kurze do niesienia, a za nim podążała
żona. Ludzie we wsi, uśmiechając się, dwuznacznie gadali, że Takichi musiał z niej
wytrząsnąć kości.
Pewnego dnia, kiedy morze było burzliwe, Isaku przywiązał do nosideł siekierę i
sznur i poszedł w góry zbierać korę lip, używaną do wyrobu odzieży. Ponieważ tam, gdzie
gęsto rosły lipy, było wiele węży, nogawki spodni obwiązał wokół łydek owijaczami. Deszcz
ledwie kropił, lecz wiatr był silny. Przyciskając rondo trzcinowego kapelusza, by nie porwał
go wiatr, Isaku wspinał się mokrą górską drogą. Po blisko godzinie wszedł w las. Gałązki
drżały gwałtownie, lecz w lesie wiatr nie wiał i w powietrzu unosił się zapach mokrej kory.
Isaku zatrzymał się obok młodych lip i odwiązał od nosideł siekierę i sznur. Ojciec dwa razy
zabrał go ze sobą na zbiór kory, i teraz chłopiec, tak jak ojciec, siekierą naciął dookoła pień
przy korzeniach. Wystrugał gałązkę obciętą z pobliskiego drzewa na kształt łopatki i wsunął
ją w nacięcie. Kora młodego drzewka oderwała się od pnia, Isaku chwycił ją i pociągnął.
Odrywał korę od dołu pnia ku górze i przesuwał się od drzewka do drzewka. Rzadkie krople
deszczu bębniły w jego kapelusz. Woda spływająca po pniach lip lekko lśniła.
Poczuł głód. Stojąc, rozwinął zawiniątko z kory bambusa i włożył do ust dużą kulkę z
prosa. W zeszłym roku nie zebrał kory, lecz tym razem umożliwi matce zrobienie płótna.
Rozglądając się po ogołoconych z kory drzewach, poczuł się nagle dorosły, jakby był głową
rodziny. Znowu zabrał się do pracy. Wreszcie zgarnął leżącą na ziemi korę, zgiął, związał
sznurkiem i zarzucił na plecy. Była dość ciężka, zebrał pewnie ze trzydzieści kilo.
Podpierając się kijem, pewnie stawiał stopy. Lawirując pomiędzy drzewami, wyszedł z lasu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]