[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie protestowała.
Wkrótce ciemność zrobiła się mniej gęsta, świta
ło. Dopiero teraz Sophie zauważyła, że człowiek,
który ich osłaniał, gdzieś zniknął. Czy go raniono?
A może zabito?
- Lon - zawołała - nie ma twojego człowieka!
- To dobrze - odparł. - Powinien zabrać dżipa.
- Nie pojedziemy dżipem?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo to jest niebezpieczne.
- Bzdura - prychnęła i zaraz poczuła na pupie
lekkiego klapsa.
- Za co to? - obruszyła się szczerze zdumiona.
78 JANE PORTER
- Za wymÄ…drzanie siÄ™. I za niewykonywanie po
leceń.
Nareszcie się zatrzymał, postawił Sophie na zie
mi, pomógł jej zdjąć kuloodporną kamizelkę. Potem
zdjął swoją kamizelkę i gogle, schował to wszystko
do plecaka. Dopiero teraz zrozumiała, jakim cudem
Lon i jego ludzie tak dobrze widzieli w ciemności.
Oni mieli noktowizory, a ona nie.
- I za to, że wyjechałaś beze mnie z Londynu
- dodał, zakładając plecak z powrotem na ramiona.
- Niektóre sprawy muszę załatwić sama. Chcia
łam się dowiedzieć... - urwała, bo zauważyła na
koszuli Lona wielkÄ… brunatnÄ… plamÄ™. - Ty jesteÅ›
ranny, Lon! Masz całą rękę zakrwawioną.
- Nic mi nie będzie - burknął. - Rusz się, kocha
nie. Nie chcesz chyba, by twój ukochany Federico
nas teraz dopadł.
Poszedł przodem, nie oglądając się za siebie.
Im bardziej zagłębiali się w tropikalny las, tym
głośniejszy stawał się szum wodospadu. Sophie nie
umiała tego pojąć. Czemu szli w stronę wodospa
du? Należało iść w przeciwnym kierunku, uciekać
stąd jak najdalej. Przy wodospadzie nie było żad
nej drogi, nie można się było stamtąd nigdzie wy
dostać.
Krzyknęła przerażona, gdy tuż koło niej przeleciał
wielki tukan.
- Co jest? - Lon natychmiast się odwrócił.
- Ptak - wyjąkała, ocierając pot z czoła. - Ogrom
ne czarne ptaszysko z wielkim dziobem.
WYPRAWA DO BRAZYLII 79
- Nigdy więcej mi tego nie rób! - Lon spioruno
wał ją spojrzeniem. - Nie wszczynaj alarmu bez
powodu. Co innego gdyby ten ptak miał broń gotową
do strzału.
Odwrócił się do niej plecami i szybkim krokiem
ruszył przed siebie. Sophie zauważyła, że jego ręka
przestała się swobodnie poruszać, że Lon coraz moc
niej przyciska ją do tułowia.
- Lon?
- Nie mam ochoty na rozmowy - burknÄ…Å‚.
- Ale twoja ręka...
- Nie mów więcej o mojej ręce, dobrze? Najlepiej
nawet nie myśl.
- Dobrze - szepnęła wpatrzona w zakrwawiony
rękaw jego koszuli.
Mniej więcej przez godzinę wspinali się pod górę.
Huk wodospadu nasilał się z każdą chwilą. Po pew
nym czasie upał stał się mniej intensywny, powietrze
lżejsze, zrobiło się znacznie chłodniej.
- Tutaj się zatrzymamy - oznajmił Lon, kładąc na
ziemi ciężki plecak.
- Na długo? - spytała Sophie. Nie mogła się
doczekać, kiedy wreszcie wydostaną się z lasu. Ma
rzył jej się prysznic, wygodne łóżko...
- Póki nie zjemy śniadania. - Lon przykucnął
obok plecaka, wyjÄ…Å‚ z niego dwie szczelnie zamkniÄ™
te paczuszki.
Sophie obejrzała dokładnie paczuszkę, którą jej
wręczył. To była żywność dla alpinistów, odwod
nione, popakowane w jednorazowe porcje produkty.
80 JANE PORTER
Każdy zestaw składał się z batonu proteinowego,
torebki suszonych owoców i napoju energetycznego.
- Co teraz zrobimy? - zapytała Sophie.
- Będziemy jeść.
- Nie w tej chwili - fuknęła zirytowana, że jemu się
zebrało na żarty. - Potem. Jak się stąd wydostaniemy?
- Przez jakiÅ› czas zostaniemy tutaj.
- Tutaj? Tak blisko tych bandytów?
- To najlepsza taktyka. Oni myślą, że uciekliśmy.
Będą nas szukać w miastach, w hotelach, na poste
runkach policji. Wszędzie, tylko nie na swoim włas
nym podwórku.
- Nie obraz się, Lon, ale ja bym wolała oddać się
pod ochronę policji albo chociaż naszej ambasady.
- Tu nie ma ambasady, Sophie. Jesteśmy w sa
mym środku tropikalnego lasu! Przy tym wodospa
dzie spotykajÄ… siÄ™ granice Brazylii, Argentyny, Urug
waju i Paragwaju. Cztery państwa, każde ma swoją
policję i własną politykę. Może się zdarzyć, że nasz
drogi Federico pracuje dla któregoś rządu. Dlatego
nie będziemy prosić o pomoc policji.
- A rząd angielski? Dlaczego nie możemy się
zgłosić do naszej ambasady? Mam nadzieję, że nie
masz żadnych problemów z prawem.
Alonso nie odpowiedział. Patrzył na nią takim
wzrokiem, że miała ochotę zapaść się pod ziemię.
Sophie nie miała pojęcia, co w niego wstąpiło.
- Lon, ty nie masz kłopotów z prawem, prawda?
- Ja nie - burknął Lon - ale ty możesz mieć.
- Ja? Dlaczego ja?
WYPRAWA DO BRAZYLII 81
- Alvare.
Przypomniała sobie, co jej mówił o Federicu.
Wtedy, na przyjęciu nie uwierzyła Lonowi, sądziła,
że chce skompromitować rywala, bo jest o nią zwy
czajnie zazdrosny. Dopiero teraz dotarło do niej, że
pokazywała się publicznie z człowiekiem, któremu
władze jej kraju co najmniej nie ufały. Z własnej
nieprzymuszonej woli oddała się temu człowiekowi
pod opiekę. Wyleciała razem z nim z Anglii, zamel
dowała się w tym samym hotelu co on... Rzeczywiś
cie, nie wyglądało to najlepiej.
- Jak bardzo poufałe stosunki was łączyły? - zapy
tał Lon spokojnie, choć w środku gotował się ze złości.
- Nie było żadnej poufałości.
- A jednak pojechałaś z nim do Brazylii - wy
tknÄ…Å‚ jej Alonso.
- Ale jemu chodziło o ciebie! - wybuchnęła So
phie. - Owszem, wykorzystał mnie, użył jako przynę
ty, ale to na tobie mu zależało, nie na mnie.
- Ostrzegałem, żebyś się trzymała od niego z da
leka.
- Mówiłeś, że ma coś wspólnego z przemytem
narkotyków - przypomniała sobie Sophie. - Czy...
czy ty i Clive też zajmowaliście się narkotykami?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]