[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tak  powiedział Dunn. Nie mógł powiedzieć niczego innego.
 Maryshiiija Borowski, czy chcesz pojąć...
 No chce, chce!  przerwała mu stara.  Nie widzisz, że dziewczyna aż rwie się do
ślubu?  była wyraznie zniecierpliwiona.  Dawaj dalej!
Mężczyzna w różowym garniturze przełknął ślinę. Znowu zerknął na telefon. Po chwili
jednak  na mocy danego mu prawa ogłosił ich małżeństwem. Zwiadkowie złożyli podpisy.
Kobieta włączyła taśmę z jakąś radosną melodią.
 Dobra jest!  starucha wyglądała na zadowoloną.  To teraz pomóż panu
młodemu włożyć żonę do bagażnika, a potem możesz iść do kasyna zagrać o dużą stawkę 
nie miała już żadnych oporów i... popatrzyła mu głęboko w oczy.
Kiedy chwilę pózniej z nową żoną w bagażniku jechał przez miasto, starucha po raz
pierwszy nie wskazywała mu drogi.
 Wybierz jakiś motel, na który cię stać  mruknęła.
 Nie zaczarujesz nam choćby Hiltona?  usiłował zakpić.
 Chcesz zwracać powszechną uwagę?
Nie wiedział, co o niej myśleć. Nawet jakby mógł. Prawie w pół godziny pózniej
zatrzymał się przed motelem na przedmieściach. Wyjęli Maryshę z bagażnika.
Właściciel spelunki, którą wybrali, widział już chyba lepsze numery. Nawet nie drgnęła
mu powieka. Bosa wariatka w kitlu, starucha i mężczyzna o wyglądzie trupa to doprawdy nic
w porównaniu z tym zielonym facetem, co kwitował w zeszłym tygodniu, puszczając bańki
nosem. Tu musiał się kochać Al Capone z boskim Elvisem... Zanim doszli do swojej
kanciapy, dwukrotnie zaproponowano im kupno narkotyków.
 Dobrze wybrałeś  pochwaliła go stara, kiedy już posadzili Maryshę na wielkim,
skrzypiącym łóżku.  Dobre miejsce!
 Dopóki nie przyjdzie policja  zażartował.
 Nie przyjdzie  potraktowała go poważnie.  Ja muszę już iść... Puszczę cię.
 Proszę?
 Puszczę cię  powtórzyła. Patrzyła mu prosto w oczy, ale to nie było to, czego mógł
się po niej spodziewać. Po prostu patrzyła.  Zrobiłam, co mogłam. Teraz ona  wskazała
na patrzącą tępo w ścianę Maryshę.
Nagle zrobiła się jakaś taka normalna. Jej oczy nie świeciły już dziwnym blaskiem. Nie
były nawet niebieskie. Wydawała się w tej chwili całkiem zwyczajną, upierdliwą, bardzo
starą kobietą.
 Masz szansę  szepnęła. Ledwie mógł ją zrozumieć, tak bełkotała.  Mam na
dzieję, że przeżyjesz. Mam nadzieję, że dowiesz się...  spojrzała na niego uważnie.  Pod
żadnym pozorem nie opuszczaj żony  podniosła palec ostrzegawczo.  Zrób jej dużo
dzieci. I pamiętaj o jednym... Masz teraz w rękach straszliwą broń.
Drgnął zaskoczony.
 Masz w rękach straszliwą broń  powtórzyła.  Straszliwą, potworną, upiorną.
Ostateczną! Bądz uczciwy. Nie wykorzystaj jej przeciwko innym ludziom.
Potrząsnął głową. O co jej chodziło? Jego znieczulony mózg nie działał za dobrze tego
dnia.
 Wykorzystaj ją do walki z tym czymś. Tylko do tego...  powieki nagle opadły jej
na oczy, a kiedy po sekundzie podniosły się znowu, tęczówki były tak strasznie niebieskie,
tak młode i tak stare zarazem.  Puszczam cię  mruknęła stara.  Muszę iść i załatwić to,
żeby cię nie ścigali ci wszyscy od szpitali i opieki... jak już się obudzą.
Teraz wydawała się sama podlegać jakimś somnambulicznym wpływom.
 Nie opuszczaj jej  powtarzała.  Musisz się dowiedzieć. Musisz się bronić.
 Kupię sobie karabin maszynowy  usiłował zażartować.
 Masz broń tysiąc razy bardziej zabójczą niż karabin maszynowy  uśmiechnęła się
smutno.  Powodzenia.
Jej oczy błysnęły jeszcze raz i zgasły nagle. Były stare, brzydkie, przezroczyste i
zaropiałe. Stara, chora kobieta odwróciła się powoli i odeszła, podpierając się kijem.
Stał długo w otwartych drzwiach swojego pokoju. Dealerzy z naprzeciwka patrzyli na
niego, wymieniając ciche uwagi, ale żaden go nie zaczepił. Wieczór przerodził się w noc, a
Dunn stał, nie wiedząc, co myśleć o tym wszystkim. Wreszcie zamknął drzwi.
Potrząsnął głową. Powoli wracała mu zdolność do odczuwania czegokolwiek. W co on
się dał wrobić? Znieczulenie mózgu najwyrazniej mijało.
Wyjął spod toaletki książkę telefoniczną. Dłuższą chwile przewracał bezmyślnie kartki.
Potem odnalazł numer kancelarii adwokackiej, której nazwę zapamiętał z papierów doktora
Bernsteina. Wystukał numer. W biurze odezwał się automat, ale na tyle  inteligentny , że
podał numer domowy. Dunn wystukał nową kombinację cyfr.
Tym razem odezwał się człowiek.
 Jeśli nie masz ważnej sprawy, to lepiej odłóż słuchawkę  w zmęczonym głosie
zabrzmiała wyrazna grozba.
 Dunn Myers  przedstawił się.  Właśnie przejąłem opiekę nad panią Maryshą
Borowski. Czy to coś panu mówi?
 Greg Malansky  usłyszał w odpowiedzi.  Owszem. Gdzie pan jest?
Dunn z trudem przypomniał sobie adres motelu.
 Dobrze. Zaraz u pana będę.
Odłożył słuchawkę oszołomiony. W co właściwie dał się wrobić? Nagle przyszła mu do
głowy myśl, że starucha to matka Maryshi. Przypadkowo była świadkiem jego samobójczej
próby. Wykorzystała jego stan, żeby zapewnić opiekę swojej niedorozwiniętej córce...
naprawdę mógł już myśleć i odczuwać cokolwiek. Pomyślał o żonie i swoim synku. Czuł żal,
czuł miłość, czuł się winny... ale... po raz pierwszy od dnia ich śmierci nie miał ochoty
skończyć ze sobą natychmiast. Co go opętało? Przypomniał sobie swój skok z wiaduktu pod
pociąg. Jakim cudem przeżył? Dreszcze przebiegały mu po plecach.
Podszedł do dziewczyny siedzącej nieruchomo na brzegu łóżka. Dokładnie w tej samej
pozycji, w której ją zostawili. Pociągnął ją za rękę. Wstała. Zamarła jak posąg, patrząc ciągle
w ten sam punkt. Popchnął lekko, zrobiła krok i znowu zamarła. Chwycił ją za ramię,
odwrócił i ruszył kilka korków. Posłusznie szła za nim. Kiedy się zatrzymał ona zatrzymała
się również. Ok. Zrobił jeszcze kilka testów. Dziewczyna mogła chodzić, kiedy się ją
prowadziło, mogła usiąść, położyć się i wstać na powrót  właściwie sama, trzeba było tylko
ją pociągnąć. Wyjął z torby czekoladowy baton, jedyną rzecz do jedzenia, którą miał przy
sobie. Rozerwał opakowanie i włożył jej baton do ręki. Zacisnęła palce.
 No jedz!
Nic. Najmniejszego ruchu. Usiłował podnieść rękę do ust. Owszem trzymała
podniesioną dłoń, tak jak ją zostawił. Czekolada rozpuszczała się powoli. Zabrał baton,
wyczyścił jej rękę chusteczką. Potem otworzył jej palcem usta, włożył baton i... Ugryzła.
Zaczęła żuć. Chociaż tyle... Zerknął na zegarek i przestraszył się nagle. Szlag! Jeśli ten
adwokat będzie punktualny, to zobaczy dziewczynę w kitlu i zadzwoni do szpitala.
Wybebeszył swoją torbę. Potem zdjął z niej kitel i koszulę. Szlag. Rzeczywiście była [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl