[ Pobierz całość w formacie PDF ]

okopów. Zatrzymałem wóz na poboczu. Blisko godzinę chodziłem po resztkach umocnień.
Początkowo zastanawiałem się, czy nie pochodzą one z pierwszej wojny światowej. Jednak po
dokładnym obejrzeniu ich uznałem, że są one z drugiej wojny. Wskazywały na to ich kształt i
sposób budowania.
Były bardzo mocno zygzakowate, w kilku miejscach widziałem resztki płyt
betonowych stanowiących stropy ziemianek.
Za wioską Nowe Borowe zatrzymałem się przed mostem na rzeczce Czarna. W
zadumie chwilę patrzyłem na drzewa rezerwatu  Dęby Napiwodzkie , gdzie odkryliśmy
tajemniczą betonową skrzynię.
Spojrzałem na zegarek i zaraz ruszyłem do Kociaka. Zatrzymałem się przed
budynkiem naszego przyszłego muzeum. Nacisnąłem klamkę i otworzyłem drzwi do sieni.
Natychmiast, jak uderzony w głowę, cofnąłem się. Ze środka dobywały się dzwięki głośnej
muzyki dyskotekowej. Z dużego pomieszczenia po prawej stronie wyszedł opalony
młodzieniec w najmodniejszym w tym roku stroju i ze złotym łańcuszkiem na szyi. U paska
zwisał mu oczywiście telefon komórkowy. Z tego pokoju dobiegały do mnie odgłosy radosnej
dyskusji młodych ludzi, śmiechy, a na korytarz wydobywał się wielki smog dymu
papierosowego.
- Olek, mówiłam, żebyś nie... - Joli, która wybiegła za młodzianem, głos uwiązł w
gardle. - Nie sądziłam, że pan jednak przyjedzie - powiedziała speszona.
- To tak mnie witacie? - próbowałem żartować, choć wcale mi nie było do śmiechu. -
Rycząca muzyka, zabawa na całego zamiast tradycyjnego, staropolskiego chleba i soli?
Z góry schodziła Barbara. Wyraznie ucieszyła się na mój widok.
- Nareszcie pan jest! - krzyknęła.
- Co tu się dzieje? - ostro zapytałem.
- Już kończymy! - rzuciła Jola w stronę rozbawionego towarzystwa.
Z pomieszczenia, które jak pamiętam miało być jadalnią, przedefilował obok mnie
tuzin młodych ludzi. Wszyscy prezentowali typ synków i córeczek bajecznie bogatych
rodziców, którzy myśleli, że w małej wiosce na prowincji mogą robić co im się żywnie
podoba.
- Przepraszam za te hałasy - Jola tłumaczyła się wyłamując sobie palce i robiąc do
mnie słodkie oczy. - Zastanawialiśmy się, jak ożywić miejscowe życie kulturalne.
Widziałem, jak Barbara miotała zza grubych szkieł okularowych całe wiązki
piorunów. Najwyrazniej chciała powiedzieć:  Kłamiesz! , ale powstrzymała się w imię
przejęcia władzy w muzeum.
- A pani co robiła? - zwróciłem się do Barbary.
- Inwentaryzowałam - odpowiedziała patrząc w bok.
Gdy odwróciła głowę, dojrzałem w jej uchu resztki prowizorycznej zatyczki z waty, a
na włosach wałek.
 Spała - pomyślałem. - Jestem głodny; niani nadzieją, że lodówka podczas narady
nie opustoszała? - mówiłem kierując się. do kuchni.
Obie panie truchtem podążyły za mną. Potem z nabożnym zadziwieniem patrzyły, jak
robię sobie jajecznicę, kroję chleb.
Z talerzem pełnym pachnącego jadła zasiadłem za stołem.
- Gdzie jest Paweł? - zapytałem.
- Nie wiemy - odpowiedziała Jola uważnie śledząc każdy ruch mojego widelca.
- No właśnie - Barbara aż podskoczyła na taborecie. - Zniknął sobie. Pojechał z tym
dziennikarzyną do jakiegoś faceta. %7łeby pan wiedział, co tu się działo w nocy... Ci harcerze
znalezli w piwnicy jakieś karabiny i straszyli młodych ludzi, którzy tu zabłądzili...
- Praktycznie nas napadli - wtrąciła Jola.
- Harcerze?! - byłem zdumiony.
- Nie, ci bandyci - mętnie tłumaczyła Barbara. - Ale to chyba były jakieś porachunki
Pawła, bo nawet nie wzywał policji. Harcerze to też gdzieś pojechali samochodem Pawła, tuż
przed pana przyjazdem. No mówię panu, tutaj były sceny jak z filmów gangsterskich.
- A jak organizacja muzeum? - dociekałem.
- W miarę.
- Leży.
Jola i Barbara odezwały się jednocześnie. Jola chciała jeszcze trochę kryć Pawła, ale
Barbara atakowała na całego.
- Hmm... - mruknąłem.
Obie patrzyły na mnie i próbowały zrozumieć, co owo mruknięcie oznacza. W tym
czasie umyłem talerz. Potem wziąłem kubek z herbatą i wyszedłem do ogrodu. Panie
maszerowały za mną jak kondukt dworzan. Usiadłem na ławeczce i wdychałem zapach
letniego wieczoru i rzeki Omulew, która leniwie toczyła swe wody. Przyroda wydawała się
być zmęczona upalnym dniem i teraz umilkła otulając wszystko ciepłem, nie męczącym, ale
przyjemnym. Wokół czuło się nastrój Indii kolonialnych, brakowało tylko Anglików w
korkowych kapeluszach popijających nieodzowny w tropikach dżin z tonikiem. Próbowałem
też odetchnąć od intrygi uknutej przez te ambitne kobiety. One jednak nie dały mi odpocząć
wkraczając swoimi osobami w ten cudowny nastrój. Barbara chodziła w kółko jak więzień na
spacerniaku, a Jola usiadła obok mnie i epatowała mnie swymi niezwykle długimi nogami.
- Chciałbym obejrzeć wasze skarby - rzekłem wstając.
- Zapraszam do siebie - pierwsza zareagowała Barbara.
Poszedłem za nią do jej pokoju. Przeglądałem zbiór książek, który zgromadziła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl