[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Odwrócił się i ujrzał w ciemności dwie czarne, szkaradne postacie zakapturzone i
ubrane w worki od węgla, które to postacie biegły za nim w długich susach i na czubkach
28
palców, jak jakieś widma.
„Otóż i oni!” - pomyślał sobie i nie wiedząc, gdzie ukryć swoje cztery cekiny, ukrył je
w ustach pod językiem.
Potem próbował uciekać. Ale zanim zrobił pierwszy krok, uczuł, że coś go chwyta, i
usłyszał dwa okropne, stłumione głosy:
- Pieniądze albo życie!
Pinokio nie mogąc odpowiedzieć ani słowa, ponieważ w ustach miał cekiny, zaczął
bić głębokie pokłony i szalenie gestykulować: był to sposób, aby dać do zrozumienia owym
widmom w kapturach, których jedynie oczy widać było przez otwory w workach, że on jest
tylko biednym pajacem i że nie ma przy sobie nawet fałszywego grosika.
- Prędzej, prędzej! Nie gadaj, tylko wyciągaj pieniądze! - krzyczeli groźnie dwaj
rozbójnicy.
A pajac poruszał głową i rękami, co miało znaczyć: „Nie mam nic”.
- Wyciągaj pieniądze albo zginiesz! - zawołał wyższy wzrostem zbójca.
- Zginiesz! - powtórzył drugi.
- A potem zabijemy także i twego ojca!
- Także i twego ojca!
- Nie, nie, nie, nie zabijajcie mojego biednego tatusia! - krzyknął Pinokio
zrozpaczonym tonem, ale kiedy tak krzyczał, brzęknęły mu w ustach cekiny.
- Ach, ty hultaju! A więc ukryłeś pieniądze pod językiem? Wypluj je natychmiast!
Ale Pinokio nie ustąpił.
- Aha! Udajesz głuchego? Zaczekaj chwilkę, my się już postaramy, żebyś je wypluł!
Istotnie, jeden z nich chwycił pajaca za koniec nosa, drugi za spiczastą brodę i zaczęli
ciągnąć go zaciekle w tę i tamtą stronę, żeby go zmusić do otwarcia ust; ale nie było rady.
Usta pajaca były jak gdyby zagwożdżone i zalutowane. Wówczas ów niższy wzrostem
rzezimieszek wydobył wielkie nożysko i, operując nim jakby lewarem i dłutem, usiłował
wcisnąć je między wargi pajaca; ale Pinokio z szybkością błyskawicy chwycił go zębami za
rękę, po czym odgryzłszy ją dokładnie, wypluł. A teraz wyobraźcie sobie jego zdziwienie,
kiedy ujrzał, że zamiast ręki wypluł na ziemię łapkę kota. Zachęcony tym pierwszym
zwycięstwem, uwolnił się przemocą ze szponów rozbójników i przeskoczywszy płot
przydrożny, zaczął uciekać przez pola. A zbójcy biegli za nim jak dwa psy za zającem, a ten,
który stracił łapkę, biegł na jednej nodze i kto tam wie, jak sobie z tym dawał radę.
Po piętnastu kilometrach takiego biegu Pinokio nie mógł już dalej uciekać. Widząc, że
jest zgubiony, wspiął się po pniu bardzo wysokiej sosny i usiadł na wierzchołku wśród gałęzi.
Zbójcy usiłowali również wejść na drzewo, ale wdrapawszy się do połowy pnia, ześliznęli się
i spadając na ziemię zdarli sobie skórę z rąk i nóg.
Ale i tak nie dali za wygraną, przeciwnie, nazbierawszy wiązkę suchego drzewa,
położyli ją u stóp sosny i wzniecili ogień. Toteż w okamgnieniu sosna zajęła się i zaczęła
płonąć jak świeca poruszana wiatrem. Widząc, że płomienie buchają coraz wyżej, a nie chcąc
skończyć jak upieczony gołąb, Pinokio dał wspaniałego susa z wierzchołka drzewa i znowu
puścił się biegiem przez pola i winnice. A zbójcy za nim, ciągle za nim, bez wytchnienia.
Tymczasem zaczęło świtać i Pinokio ujrzał nagle przed sobą bardzo szeroki i bardzo
głęboki rów, który zagrodził mu drogę. Rów ten był pełen obrzydliwej, mętnej wody koloru
białej kawy. Co tu robić? „Raz, dwa, trzy!” - krzyknął pajac i, rzucając się z wielkim
rozpędem, przeskoczył na drugą stronę. Zbójcy także skoczyli, ale nie odmierzywszy dobrze -
chlup! - wpadli w sam środek rowu. Pinokio, który posłyszał głuchy upadek i plusk wody,
krzyknął śmiejąc się i biegnąc dalej:
- Miłej kąpieli, panowie zbójcy!
I już sobie ich wyobrażał ślicznie potopionych, kiedy, odwróciwszy się, spostrzegł, że
obaj biegną za nim, ciągle zakapturzeni i w workach, z których lała się woda jak z
dziurawych koszów.
XV
Zbójcy nadal gonią Pinokia, a dogoniwszy wieszają na gałęzi Wielkiego Dębu
Wówczas pajac straciwszy odwagę już chciał rzucić się na ziemię i poddać, kiedy
spojrzawszy dokoła, zobaczył jaśniejący w oddali wśród ciemnej zieleni drzew mały
domeczek bielutki jak śnieg.
- Gdybym miał jeszcze tyle tchu, żeby dobiec do tego domku - powiedział do siebie -
może bym ocalał.
I nie zwlekając ani chwili puścił się pełnym biegiem przez lasek. A zbójcy ciągle za
nim. Po blisko dwugodzinnym, rozpaczliwym biegu dopadł nareszcie zziajany do drzwi
domku i zapukał.
Nikt nie odpowiedział.
Zaczął więc silniej pukać, gdyż słyszał odgłos zbliżających się kroków i ciężki oddech
swoich prześladowców.
I znowu cisza.
30
Przekonawszy się, że pukanie nie pomaga, zaczął z rozpaczy kopać i tłuc głową o
bramę domku.
I wówczas ukazała się w oknie piękna Dzieweczka o błękitnych włosach, a
twarzyczce tak białej, jakby to była figurka woskowa; oczy miała zamknięte, a ręce
skrzyżowane na piersi. Dzieweczka ta, nie poruszając wcale wargami, odezwała się
głosikiem, który zdawał się płynąć z tamtego świata:
- W tym domu nie ma nikogo - wszyscy umarli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl