[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ponieważ Chloe zaczynała darzyć go sympatią. Umiarkowaną,
ale zawsze. Rush na to zasłużył, jest życzliwy i cierpliwy,
wcale się nie skarżył, kiedy umyślnie przesoliła jego
potrawkę. Czuła, że będzie go jej brakować, na pewno. A on?
Czy będzie zadowolony, że jego samotnia znów stanie się
samotnią? Czy odczuje brak Chloe Faraday?
Rozebrała się, napełniła wodą miednicę i umyła się bardzo
dokładnie. Dosłownie każdy cal swego ciała. Kiedy była już
czysta od stóp do głów, nałożyła jedyną suknię, która, jej
zdaniem, nadawała się na dzisiejszą uroczystość. Wieczorową
suknię z jedwabiu w kolorze lawendy, wykończoną na
brzegach przezroczystą białą koronką. Starannie wygładziła
suknię na biodrach z nadzieją, że Rush wybaczy jej brak
gorsetu. Wyszczotkowała porządnie włosy, a kiedy błyszczały
jak lustro, zgarnęła je do tyłu i przewiązała białą wstążką. I
żałując, że jej garderoba jednak jest ograniczona, zeszła na dół
po drabinie.
Rush ściął kilka gałązek kwitnącego bzu, rosnącego za
domem. Włożył je do dzbanuszka i dzbanuszek ustawił na
środku stołu. Chloe kochała bez. Kiedy nakrywała do stołu,
upojny, ciężki zapach pobudzał jej zmysły, skłaniał do
westchnień i wspomnień. O ciepłych wiosennych dniach,
kiedy lubiła poleżeć sobie na brzegu rzeki i leniwie
popatrywać na chmury. O dniach beztroskich,
nieskomplikowanych - daj Boże, żeby takie dni zdarzyły się
jeszcze w jej życiu...
Odgłos zamykanych drzwi i nierównych kroków
świadczył, że do kuchni wszedł Rush. Chloe odwróciła się do
niego z uśmiechem i nagle zamarła. Podziękowanie za bukiet
bzu pozostało gdzieś w gardle.
Rush wyglądał olśniewająco. Miał na sobie elegancką
białą koszulę, śnieżnobiałą, tak samo jak chustka, owinięta
wokół szyi. Obcisłe popielate spodnie wpuszczone były w
błyszczące jak lustro wellingtony. Policzki gładkie, świeżo
ogolone, wilgotne włosy przyczesane zgodnie z modą. Gdyby
nałożył jeszcze frak, wyglądałby jak dżentelmen z najlepszego
towarzystwa. A ta blizna na lewym policzku mogłaby być
tylko pozostałością po pojedynku.
Uśmiechnął się. Z powodu blizny uśmiech był nieco
krzywy... ale i tak porywający.
- W tym kolorze lawendowym jest pani bardzo do twarzy,
panno Faraday!
Policzki Chloe zapłonęły. Choć sama nie wiedziała, skąd u
niej to nagłe zażenowanie. Komplementy prawiono jej
przecież nierzadko. Ale komplement usłyszany z ust tego
właśnie człowieka miał jakby inną wartość...
- Pan też wygląda... bardzo ładnie - powiedziała w końcu
i Rush roześmiał się. Jego śmiech bardzo jej się spodobał,
pomyślała, że szkoda, że śmieje się on tak rzadko. Wojna i
rany odebrały mu chęć do śmiechu... Wojna... Przecież
nieznany narzeczony Chloe też był na wojnie, walczył w
wielu bitwach. Chloe po raz pierwszy zadała sobie w duchu
pytanie, jakim on jest człowiekiem? Czy śmieje się często, czy
jest tak samo powściągliwy i poważny jak Rush?
Potrząsnęła głową. Co za głupie myśli... Nie ma sensu
psuć sobie miłego wieczoru rozważaniami na temat sir
Anthony'ego Chandlera.
Rush pozapalał lampy, Chloe wyjęła owalny posrebrzany
półmisek i ułożyła na nim mięso, ziemniaki i marchewki.
- Może ja się teraz tym zajmę... - Wyjął jej półmisek z rąk
i zaniósł do stołu. Szybko i zręcznie odkroił płaty mięsa i
ułożył na talerzach. Z głębi przepastnego kredensu wyjął dwa
kryształowe kieliszki i postawił je na stole. Na moment znikł
w spiżarni, wrócił po chwili z butelką wina.
- Moje najlepsze! - oznajmił. - Zgodnie z obietnicą!
Przesadnym ruchem wyciągnął korek. Zrobił to tak
zabawnie, że Chloe nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
Potem elegancko odsunął nieco krzesło i pomógł jej zasiąść za
stołem. Rozlał wino do kieliszków, usiadł w swoim krześle i
wzniósł toast.
- Za nasze zwycięstwo!
Chloe też podniosła swój kieliszek i powiedziała z
uśmiechem:
- Za żołnierzy, którym na szczęście było spieszno!
Ciemnoczerwony burgund spłynął do żołądka, krew
zaczęła roznosić po całym ciele przyjemne ciepło. Wino było
rzeczywiście bardzo dobre. Jakimże to cudem zwyczajny
gajowy zna się na winach?
Rush nabrał na widelec kawałek mięsa. Zauważyła, że
wkładał je do ust bardzo ostrożnie. Posmakował i jakby się
odprężył,
- Wyjątkowo smaczne, panno Faraday! Trzeba przyznać,
że bardzo szybko nauczyła się pani gotować. Jestem pełen
podziwu.
Do licha! Policzki Chloe znów zapłonęły, ręka z widelcem
bezwiednie zaczęła popychać jeden z ziemniaków na talerzu.
Ziemniak zatoczył kółko, a Chloe mruknęła:
- Ja... wszystkiego uczę się szybko.
- Zadowolony jestem, że pani tu się tak zadomowiła,
panno Faraday - powiedział. - Szkoda, że wkrótce opuści pani
mój dom. Akurat wtedy, kiedy oboje wreszcie zaczynamy
przyzwyczajać się do siebie.
Znów to samo - bolesne ukłucie w sercu na myśl, że już
nigdy więcej go nie zobaczy...
- Panie Rush! Czy pan i George obmyśliliście już, co
robić, jeśli mój ojczym nie zechce zapłacić okupu? Gdyby tak
się stało, czy mój brat zapłaci panu? Ja zresztą też mam trochę
pieniędzy...
- Nie ma powodu do obaw, panno Faraday. Zapłacono mi
z góry.
- Czyli pan drażnił się tylko ze mną, kiedy mówił...
- Tak. Przyznaję. Ale pani również drażniła się ze mną,
więc jesteśmy kwita. Czy mogę ogłosić zawieszenie broni?
Skinęła skwapliwie głową. Oboje ponownie podnieśli
swoje kieliszki i stuknęli się nimi.
- Zdaję sobie sprawę, że na początku byłam nieco
zadziorna - powiedziała z uśmiechem.
- Proszę wybaczyć, ale byłam tak przejęta tą sytuacją, że
nie byłam sobą.
Rush również się uśmiechnął. Naturalnie - krzywo.
- Wierzę. I proszę nie czynić sobie żadnych wyrzutów.
Dla mnie, panno Faraday, w każdym stanie ducha jest pani
zachwycająca.
- A pan jest zbyt uprzejmy, panie Rush. Tym niemniej...
dziękuję.
Nieco zażenowana tą wytwarzającą się między nimi
zażyłością, zajęła się jedzeniem. Dlaczego ten gajowy zrobił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]