[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mniej niż przedtem. Kaptur pozostawał daleko z przodu.
Przez większość drogi widzieli tylko kopcącą, mrugającą
pochodnię. Ale szli za nią, ponieważ ich przeznaczeniem
było iść i dlatego że jedynym sposobem odnalezienia Isabel
Gowdie, było robić to, co ona kazała im robić.
Stanley pomyślał:  Ona musi przecież wiedzieć, że chcemy
ją zabić. Musi być pewna, że nam się to nie uda .
- Boże, Stan, chyba nie dam już rady iść dalej - powiedziała
Angie. Ale właśnie w tej chwili Stanley zauważył, że mijają
chlewy niedaleko Langton Street, a zaraz potem przed
frontowymi drzwiami swego domu ujrzał Kaptura, który
wyrósł jak fatamorgana pośród bagnistych pól. Kaptur
poruszył pochodnią z boku na bok, jakby kiwał na nich.
Potem utykając wszedł po schodach niezgrabnym krokiem i
otworzył drzwi. Zanim wszedł do środka odwrócił się i cisnął
z całej siły płonącą pochodnię na pole. Koziołkowała kilka
razy w powietrzu, nim wreszcie wylądowała w pobliskim
rowie.
- Wszedł do domu - wyszeptała Angie. - Co robimy?
- Nie mamy wyboru. Musimy wejść do środka. Inaczej
zostaniemy uwięzieni w tym śnie na zawsze albo dopóki on
będzie trwał. Bóg jeden wie, co się z nami stanie, kiedy
Isabel Gowdie się obudzi. Słyszałaś, co stało się z Eisnerami.
- Jeszcze nie zwariowałam do końca - powiedziała mu
Angie.
- Dalej, musimy zaryzykować - zachęcał ją Stanley. W tej
chwili Isabel Gowdie chce nas znalezć tak samo mocno jak
my ją. W każdym razie tak sądzę. Bo inaczej dlaczego ten typ
ciągnął nas za sobą całą drogę do White-chapel i z powrotem.
- Chyba za chwilę rzygnę - powiedziała Angie.
Raptownie pochyliła się przed ogrodową furtką i zwy-
miotowała. Z jej ust wydobyły się setki jakichś białych
długich, oślizłych nitek, które Stanley z początku uznał za
spagetti. Angie przylgnęła do niego kaszląc, zwijając się i
płacząc.
- Stanley, Stanley, Boże, ja tego nie wytrzymam, Boże.
Stanley stał przy niej, dopóki nie skończyła. Wciąż
wymiotowała i pluła, aż w końcu wyprostowała się i schwy-
ciła Stanleya trzęsąc się i pocąc, z oczami pełnymi łez.
- Boże, Stanley, musimy ją znalezć. Nie zniosę tego dłużej.
Stanley spojrzał w dół na poskręcany stos białego spagetti,
które wyrzuciła z siebie i wtedy zauważył w świetle
otwartych drzwi, że to się rusza, że to jest żywe. Zamknął
oczy i chwycił ją mocno, sam bliski zwymiotowania. To
wcale nie było spagetti, to była plątanina ślepych wijących
się tasiemców.
- Wejdzmy do środka - powiedział. W ustach mu kompletnie
zaschło. Pomógł jej wejść po schodach przez frontowe drzwi
i potem je dokładnie zamknął za sobą. Nie sądził już, by
Kaptur miał zamiar go znów zaatakować. Uważał, że jeżeli
zamknie drzwi, Londyn ze snu Isabel Gowdie zostanie
odcięty, przynajmniej na razie.
Weszli po schodach do mieszkania Stanleya. Drzwi były
uchylone, światła zapalone, a wszystkie zasłony zaciągnięte.
Stanley wprowadził Angie do salonu i pomógł jej usiąść. Jej
twarz była błyszcząca i biała, tak jakby i ona miała kar-
nawałową maskę, podobnie jak Kaptur.
Nie mogła przestać trząść się z odrazy.
- Ciągle to czuję, Stanley.
Nalał jej dużą wódkę bez lodu i podał. Wzięła duży łyk,
wykrzywiła wściekle usta i wypluła z powrotem do szklanki.
Napełnił następną szklankę.
- Musisz wypić to duszkiem. Nie zaszkodzi ci teraz, jak
będziesz pijana.
Przełknęła z trudem i oparła głowę o ciemnobrązowe
poduszki. Stanley cały czas szukał oczami Kaptura. Wszedł
do domu, ale gdzie jest teraz?
- Poczekaj tu - powiedział do Angie. - Muszę się trochę
rozejrzeć.
- Wierz mi, chłopcze - powiedziała Angie - że w tym stanie
nigdzie się nie wybieram.
Stanley poszedł do kuchni i ostrożnie sięgnął ręką zza drzwi,
aby zapalić światło. Nikogo tam nie było. Wszystko tak, jak
zostawił. Sprawdził łazienkę, także nikogo tam nie było. Ale
nadal cuchnęło spalonym plastikiem i jakimś innym nie
zidentyfikowanym, ale ostrym zapachem, podobnym do
wędzonej ryby.
Był niedaleko drzwi łazienki, kiedy ujrzał Kaptura stojącego
po przeciwnej stronie korytarza przy drzwiach wyjściowych.
Kaptur wydawał się niezwykle wysoki. Jego kaptur sięgał
prawie sufitu. Twarz była pogrążona w cieniu.
- Znasz miejsce? - spytał swym śmiertelnym szeptem.
- Jakie miejsce? - odparł Stanley. - Nie wiem, do diabła, o
czym ty mówisz.
- Nie graj w kotka i myszkę, Eisner. Dobrze wiesz, jakie
miejsce. Miejsce, gdzie moja pani została uwięziona.
Miejsce, gdzie nadal jest więziona.
- A jeśli je znam, to co?
- Uwolnisz ją, bo inaczej zaraza zagarnie twoją duszę.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, gdzie ona jest, zamiast
prowadzić mnie przez to paskudztwo?
- Nie wiem, gdzie ona jest. Wiem tylko, że się przebudziła i
jej przebudzenie mnie przebudziło oraz moich towarzyszy
Nosicieli. Jest nadal uwięziona, nie może mówić. Wszystko,
co może robić, to śnić.
- A więc szukałeś Wojowników Nocy, by móc ją odnalezć i
uwolnić.
- Wybór należy do ciebie, mój przyjacielu. Potępienie
wieczne albo wieczna chwalą.
- Naprawdę sądzisz, że powiem ci, gdzie ona jest?
- Jeśli nie powiesz, będziesz dożywał swoich ostatnich dni w
chorobie, szaleństwie i cierpieniu, a kiedy już umrzesz, twoja
dusza pogrąży się w rozpaczy na całą wieczność. Ci, którzy
mają Nocną Plagę, służą szatanowi na zawsze. Wybór należy
do ciebie.
- Wybór jest niewielki, prawda? - rzekł Stanley.
- Będziesz nieposłuszny, nie będziesz miał wyboru. Jestem
plagą, którą wam obiecano.
 I co teraz? - pomyślał Stanley. - Jeżeli powiem Kapturowi,
że Isabel Gowdie jest prawdopodobnie w Dover, odnajdzie
ją, a jeśli to się stanie, być może zdoła ją uwolnić. Z drugiej
strony może mu się nie udać, może nadal mnie potrzebować,
ponieważ jestem Wojownikiem Nocy, a pieczęcie i więzy,
trzymające ją w uwięzieniu, zostały nałożone przez
Wojowników Nocy .
- Muszę mieć czas do namysłu.
- Nie ma czasu do namysłu. Musisz powiedzieć mi teraz.
- A co jeśli się nie zdecyduję?
- Wtedy zrobię krzywdę dziewczynie w sposób, jakiego
nawet nie jesteś sobie w stanie wyobrazić.
- Przypuśćmy, że nic mnie to nie obchodzi, w jaki sposób ją
skrzywdzisz? W końcu zaraziłeś mnie Nocną Plagą.
Zaczynają mi się podobać tego typu rzeczy.
- Kłamiesz, mój przyjacielu. Jestem mistrzem kłamstw.
Wiem, kiedy człowiek kłamie.
- Dotkniesz ją choćby jednym palcem, a nie powiem ci
niczego.
Biała twarz Kaptura błysnęła w świetle lampy, nadal
rozsiewał ten zapach przypalonego mięsa, potu i sztucznych
fiołków.
- Może dziewczyna sama powie mi, czego się dowiedziałeś,
jeśli skrzywdzę ciebie zamiast jej.
Zbliżył się do Stanleya, a Stanley zamiast powiedzieć sobie,
wytrzymaj, wytrzymaj, nie pozwól, by zobaczył, że się go
boisz, zrobił dwa albo trzy niepewne kroki do tyłu. Postać
Kaptura zbliżając się, jakby przecząc zasadom perspektywy,
surrealistycznie stawała się coraz wyższa.
- Nawet o tym nie myśl - zaczął Stanley, ale Kaptur chwycił
jego ramię dłonią w szarych mitenkach i ścisnął go tak jak w
imadle. Stanleya ogarnęła panika. Udało mu się wymazać z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl