[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciemność.
Wiedział, że kobiety wróciły; nie słyszał nic i nie widział, ale po prostu wiedział - być może dlatego, że nie mogłyby zostać
dłużej w ciemności przy takiej pogodzie. Wciąż był na nie zły, nie spieszył się z powrotem do domu. Będzie mnóstwo czasu
żeby powiedzieć to, co powinno zostać powiedziane.
W końcu wszystko było zrobione i Frank szedł przez podwórze w kierunku domu. Przez rozświetlone okna widział je,
zwyczajne kobiety, matkę i nastoletnie córki, i najmłodszą obserwującą je, kiedy zajmowały się przygotowywaniem
wieczornego posiłku. Normalna scena, rodzina oczekująca powrotu pana domu. Tak, tylko że ja nie jestem waszym
mężczyzną - pomyślał.
- Część, Frank! - obróciły się w jego stronę, gdy wszedł do kuchni i zdjął buty. Pies przemknął się do kąta.
- Co za noc! Jest chyba jeszcze gorzej, niż wczoraj.
- Sztorm skończy się tej nocy - odrzekł krótko.
- O, skąd wiesz? - Samanta wpatrywała się w niego uważnie, zbyt uważnie.
- Słyszałem prognozę pogody... w radio - skłamał, mając nadzieję, że zabrzmi to przekonująco.
- To zabawne - czoło Samanty pokryło się zmarszczkami a oczy zwęziły się. - Próbowałyśmy włączyć
87
radio, zanim wyszłyśmy stąd. Nie wiedziałyśmy, jak je uruchomić, ale wydawało się nam, że baterie są do niczego.
- Są w porządku! - krzyknął wyzywająco, straciwszy panowanie nad sobą, ale po chwili opanował się. - Idę się wykąpać na
górę.
- Zwietnie. - Odwróciła się i zaczęła trzeć ser. - Kolacja będzie za pół godziny. Odpowiadają ci ziemniaki i placek z serem? Bo
chyba nie udało ci się zastrzelić królika?
- Nie, nie udało mi się. - Spojrzał na Ellen. Patrzyła nań chmurnie i prowokująco: ,,No, ruszaj, powiedz im, jeśli masz tyle
odwagi."
- Dobrze, będę na dole za dwadzieścia minut.
Nawet w najbardziej szalonych snach Frank nie widział Jake'a towarzyszącego mu w kąpieli. Pies siedział z żałobną miną,
patrzył nań przez chmurę pary. Frank leżał w wannie, zamknął oczy i próbował zrelaksować się w ciepłej wodzie.
"Daj mi 10 minut wytchnienia, proszę!" - pomyślał. "Jeśli nie pozwolisz mi spać, pozwól mi się przynajmniej spokojnie
wykąpać". Próbował nie słuchać odgłosów krzątaniny w kuchni tuż pod nim. "Nie ma ich tam - powiedział sobie - nie ma ich
tam, nie ma! Jestem sam w moim własnym domu". Ale nie był sam.
Nadszedł czas kolacji, wyglądali jak farmerska rodzina, która zasiadła wieczorem do stołu. Nawet Ellen przyłączyła się do nich,
jedząc łapczywie i głośno. Uświadomił sobie, że działa mu na nerwy, rozlewała i rozrzucała jedzenie, moczyła chleb w
herbacie. Odrażające dziecko, nieposłuszne i zepsute. "Jeśli by była moją córką... Nie, na Boga, wolałbym umrzeć!"
- Kolacja była wyśmienita - przynajmniej umiały gotować, nie mógł się uskarżać.
- Ja... hm... ja...
- Tak, Frank?
Samanta przeszywała go wzrokiem - wszystkie wpatrywały się w niego, Ellen zaś utkwiła w nim nienawistne oczy.
- Jest coś, co musimy sobie wyjaśnić - powiedział, żałując, że jego słowa nie zabrzmiały tak mocno, jak miały zabrzmieć.
- Masz jakiś problem? - Samanta nie zmieszała się ani trochę, ani głos, ani uśmiech jej nie zadrżał.
- Tak, mam - Frank podniósł wzrok i przenosił spojrzenie z twarzy na twarz aż utkwił je w Samancie. - Myślę, że zeszłej nocy
nie powiedziałaś mi całej prawdy, Samanto. Jesteście wszystkie jedną rodziną!
- Och, myślałam, że widać to na pierwszy rzut oka - na twarzy Samanty pojawiło się zdziwienie.
- Nie, nie widać - warknął - mówiłaś, że jesteś kierowniczką przewodniczek...
- Ależ jestem - odrzekła z lekkim oburzeniem.
- I że Ellen musiała ruszyć z wami, bo jej rodzice są za granicą. - "No, ciekawe, jak z tego wybrniesz" - dodał cicho.
- Ależ są. - W odpowiedzi kobiety zabrzmiało tylko trochę wahania. - Jej dziadkowie, a moi rodzice. Być może powiedziałam to
trochę niezdarnie, dlatego nie zrozumiałeś. Ellen jest moją najmłodszą córką i normalnie zostaje z babcią i dziadkiem, ale tym
razem wyjechali. Więc wzięłam ją ze sobą. Czy ta odpowiedz cię zadowala, Frank?
- I wszystkie są twoimi córkami? Dlaczego nie ma z tobą innych dziewczęta?
- To dziecinnie proste. - Samanta odchyliła się na krześle i ziewnęła, zasłaniając dłonią usta. - Nasza grupa przewodniczek
zmniejszyła się liczebnie przez ostatnie dwa lata - jeśli wezmiesz pod uwagę ile jest w ogóle dziewcząt w tym wieku w...
Wolverhampton, rzecz staje się jasna. Zachęcałam moje dziewczęta, żeby nadal przychodziły, ale tej wiosny okazało się, że
zostałyśmy my - i nikogo spoza rodziny. Nie zgodziłam się, żeby zlikwidować koło przewodniczek i w ten sposób dzielnie
trzymamy nasz sztandar. Prawda, dziewczęta?
- Tak, Samanto - chórek cienkich głosików ozwał się znów.
89
- Zawsze mówią na mnie "Samanta" - wyjaśniła z uśmiechem.
- Myślę, że tak jest lepiej, wiesz, jesteśmy bardzo blisko ze sobą związane.
- A twój mąż został w domu i jest sam cały czas? - Frank przypatrywał im się uważnie i udało mu się zauważyć szybką
wymianę spojrzeń.
- Mój mąż nie żyje - jej oczy zalśniły w świetle górnej lampy. - Zginął w wypadku samochodowym.
- Och, przepraszam - Frank zwrócił wzrok na swój pusty talerz, zmieszał się i lekko zadrżał. Wdowa i wdowiec - to był
nienajlepszy układ.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]