[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W jakiś czas pózniej drzwi szafy otwarły się i do
środka wpadło jaskrawe światło słoneczne. Callie
zamrugała powiekami i uniosła wzrok na Juliana.
- Cześć! - przywitała go. Przez długą chwilę stał
w milczeniu, a jego spojrzenie wÄ™drowaÅ‚o tam i z po­
wrotem - z niej na pudełko zabawek.
- Nie będę chyba pytał - oświadczył w końcu.
- Po prostu zamknę drzwi i pójdę sobie.
- Brutus mnie tu zamknął - wyjaśniła z sennym
uśmiechem, wyciągając do niego ręce. - Czy to nie
paskudne z jego strony?
Postawił ją na nogi, wybuchając śmiechem, gdy
zachwiała się i upadła na niego, rozsiewając wokół
plażowe zabawki.
- Moim zdaniem to czyste okrucieństwo - odparł
i ucałował ją.
Nic innego nie zdołałoby tak dokładnie jej rozbudzić.
ObejmujÄ…c ramionami jego szyjÄ™, odpÅ‚aciÅ‚a mu poca­
Å‚unkiem.
- Pragnę cię - poinformował ją ochryple.
Niechętnie oderwała się od niego, uniosła rękę
i przesunęła palcem po szorstkiej skórze pokrywającej
jego brodÄ™.
- Ja także cię pragnę. I co zrobimy z tym fantem?
- Wrócimy do szafy i zamkniemy drzwi?
Zaśmiała się, potrząsając głową.
- Kuszące, ale nie ma tam aż tyle miejsca. - Nagle
przypomniała sobie o Valerie. - Która godzina? Czy
już po drugiej? - urwała. - A racja, ty już nie nosisz
zegarka. Jak mogłam zapomnieć?
- Nie wiem - mruknÄ…Å‚ Julian, przytulajÄ…c jÄ… mocniej.
W jego oczach błysnęło rozbawienie.
- Chyba wciąż jeszcze śpię - schyliła się i podniosła
plastykowe wiaderko i łopatkę, spoczywające tuż
u ich stóp: - Miałam właśnie wyciągnąć te zabawki,
kiedy Brutus... - nagle uświadomiła sobie, co właściwie
wyznała. - To znaczy... widzisz...
- Widzę lepiej, niż ci się wydaje, kochanie. Nie
uważasz, że Brutus zamknął cię w szafie, aby właśnie
temu zapobiec?
- Nie bądz śmieszny - Callie wrzuciła resztę zaba-
wek do szafy i zatrzasnęła drzwi. - Naprawdę, Julianie.
Mówisz tak, jakbyś myślał, że to człowiek, czy co,
Zakrztusił się śmiechem.
- Zauważyłem, że nie powtarzasz tego, kiedy ten
kundel jest w zasięgu słuchu - uniósł jej podbródek
i zmuszona była na niego spojrzeć. - Przewidywałem,
że ten zakład nie będzie dla ciebie łatwy. I zdaję sobie
sprawę z tego, jak bardzo się starasz. Możesz tego
dokonać, Callie. Wiem, że możesz.
- Nie jestem taka pewna. - Jej usta skrzywiły się
lekko.
- Pomyśl o tym, jako o umiejętności, którą musisz
opanować. Sztuce mówienia  nie".
- Ale dlaczego? Dlaczego przez cały czas mam
mówić  nie". Zdecydowanie wolałabym mówić  tak".
Jego usta musnęły wargi Callie.
- Czy mam ci zaproponować coś, na co możesz
odpowiedzieć  tak"?
- Nie - odparła z perwersyjnym zadowoleniem.
- Do diabła, Julianie! To niesprawiedliwe. Zmuszasz
mnie do czegoś, co stoi w całkowitej sprzeczności
z mojÄ… naturÄ….
- Wcale nie - stwierdził z uporem. - Nalegam, .
abyś nauczyła się odmawiać, jeśli to konieczne. Nie
chcę bynajmniej, byś odmawiała wszystkich przysług.
Po prostu naucz się wybierać.
- Cóż, skoro nie wolno mi nikomu pomóc, czy
tego chcę, czy nie, to myślę, że zadzwonię do Valerie
- oznajmiła z godnością. - %7łeby pogadać. Tylko po
to. Zdecydowanie nie z powodu jakichkolwiek plażo­
wych zabawek, ani durnych zakładów.
Lecz po telefonie i zdecydowanie kiepskich uspra­
wiedliwieniach, w których unikaÅ‚a starannie ja­
kichkolwiek aluzji do zakładu, Callie zastanowiła
się nad tym, co powiedział Julian. Długo nad tym
myślała - przez całą resztę dnia - podczas gdy
on i dzieciaki zajmowali się remontem. Patrzyła,
jak razem pracują, jak rośnie więz między nimi
i wzajemny szacunek. I patrzyła na niego. Nie
było to specjalnie trudne - wręcz przeciwnie, bardzo
przyjemne. PodobaÅ‚ siÄ™ jej sposób, w jaki siÄ™ po­
ruszał. Jego brązowe oczy, które jaśnieją, gdy się
śmieje, i ciemnieją, gdy jest zły. I to, jak zdejmuje
okulary, zastanawiajÄ…c siÄ™ nad jakÄ…Å› odpowiedziÄ…,
lub podsuwa je wysoko, gdy instynktownie chce
zdystansować się od czegoś lub kogoś.
Kochała go. Kochała jego śmiech i poczucie humoru,
jakie by ono nie było dziwne. Kochała go nawet za
to, co próbował zrobić, choć nie zgadzała się z jego
rozumowaniem.
Nie rozwiewało to jednak dręczących ją wątpliwości.
Powiedział, że nie może jej nic obiecać co do Willow's
End, gdyby przegrała zakład. I poza warunkami
tegoż zakładu nie zaproponował jej nic więcej.
Teraz to już nie wystarczało. Nawet Willow's End
nie było najważniejsze. Pragnęła mieć Juliana, nie
dom. Chciała zostać częścią jego życia, mieszkać
z nim, kochać go i mieć z nim dzieci. Niestety, tego
jej nie zaproponował.
Siódmego dnia Callie uświadomiła sobie, że wygra
zakład. Sprawiło jej to przyjemność, lecz nie szaleńczą
radość, jakiej oczekiwała. Zamiast tego zrozumiała,
że wolałaby zażądać czegoś zupełnie innego niż
Willow's End. Gdyby mogła, poprosiłaby o miłość
Juliana.
Zadzwięczał telefon. Odebrała go bez wahania.
- Halo? Tak, panie burmistrzu, co mogÄ™ dla pana
zrobić? - słuchała przez minutę, po czym odparła
gładko. - Dziękuję za pamięć, ale obawiam się, że nie
mogę panu pomóc. Czy rozmawiał pan z Suzanne
Ashmore? Suzanne zawsze gotowa jest podać pomocną
dłoń. Tak, może następnym razem. Mnie też bardzo
miło.
Odłożyła słuchawkę i westchnęła. Cóż, jeśli już nic
więcej, to przynajmniej uzyskała dużą wprawę w od-
mawianiu pomocy. Nie wiedziała tylko, czy uznać to
za pozytywne osiągnięcie. Telefon zadzwonił po raz
drugi i sięgnęła po niego, zadowolona, że dziś kończy
się zakład. To zaczynało być męczące.
- Halo?
- Callie? To ja - odezwał się stłumiony głos.
- Donna? - Callie zmarszczyła brwi. - Coś nie
w porządku? Twój głos brzmi jakoś dziwnie.
W odpowiedzi usÅ‚yszaÅ‚a dzwiÄ™k, podgrzanie przy­
pominajÄ…cy szloch.
- To chodzi o Cory'ego. Coś się stało.
- Co? Co takiego? Czy coÅ› mu jest?
- Nie, to nie to. Wpadł w kłopoty. Jestem na
posterunku policji. Oni... oni go aresztowali - tym
razem nie było wątpliwości: płakała. - Proszę cię,
przyjedz.
- Oczywiście - zapewniła ją Callie kojącym tonem.
- Spróbuj się uspokoić, Donna. Już jadę. Jesteś na
posterunku Southside?
- Tak. Szybko, Callie. BojÄ™ siÄ™.
- Wiem. Dobrze zrobiłaś, dzwoniąc do mnie. Będę
tam za pięć minut.
Callie odwiesiła słuchawkę i przymknęła oczy. Nawet
przez sekundę nie wątpiła, że postępuje słusznie.
Musi pomóc Cory'emu. Nie ma wyboru. Pewne rzeczy
są ważniejsze, niż zakład o dom.
%7łal przyjdzie pózniej.
ROZDZIAA DZIEWITY
Reguła numer 100
Reguły istnieją po to, aby je łamać.
Callie zahamowała przed posterunkiem policji na
Southside i wyskoczyła z samochodu.
- Co się stało? - spytała ostro Donnę, która
natychmiast do niej podbiegła. - Gdzie jest Cory?
- W środku. Policja myśli, że on jest zamieszany
w kolejny przypadek wandalizmu. On tego nie zrobił,
Callie. Był wtedy w Willow's End. Ale nikt mu nie
wierzy - spojrzała na budynek policyjny i w jej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl