[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powrocie zastał ogród w lepszym stanie wyjaśniła. Zdaję sobie sprawę, że
to przez tę suszę, ale przed ich przyjazdem przydałoby się zrobić tam wielkie
porządki.
Zapłaci nam pani? zapytał podejrzliwym tonem Cade.
Oczywiście.
Omówili warunki zapłaty i umówili się na sobotnie przedpołudnie.
95
RS
Gdy kilka minut pózniej wjeżdżała na posesję doktora Montgomery'ego,
kątem oka dostrzegła cień przemykający obok zbiornika na wodę. W pierwszej
chwili pomyślała, że to lis albo nawet pies dingo, ale to zwierzę miało cienki
ogon i nie rudy, a w brązowo czarno białe łaty.
Wszedłszy do domu, zapaliła lampę na werandzie i rozejrzała się po
podwórku, ale niczego nie zauważyła.
Gdy jakiś czas pózniej delektowała się swoim dziennym przydziałem
czekolady, zadzwonił telefon.
Słucham powiedziała z pełnymi ustami.
Kellie, mówi Matt. Zawahał się. Przeszkodziłem ci w kolacji?
Nie, skądże. Jadłam z Ruth i chłopcami Julie. Teraz jem deser. Co się
stało?
Cisza. Usłyszała jego głęboki oddech.
Obiecałem, że naprawię ci okna. Kiedy mógłbym wpaść?
Powiedziałeś, że kogoś przyślesz. Nie przypuszczałam, że sam się tym
zajmiesz.
Przed chwilą to samo musiałem zrobić ze swoimi oknami. To żaden
problem.
Jutro po pracy? zapytała. W ten sposób będę miała szansę odpłacić
ci się kolacją.
Nie oczekuję zapłaty.
Mimo to podejmę cię kolacją. Poza tym wyświadczysz mi przysługę,
dotrzymując mi przez jakiś czas towarzystwa. Czuję się nieswojo sama w
pustym domu. Trochę się boję.
Może rzeczywiście przydałby ci się pies. Słyszałem, że pod szkołą
kręci się jakiś bezpański kundel, czyhając na resztki.
Chyba tu był. Przemknął pod zbiornikiem na wodę.
96
RS
Wystaw mu coś do jedzenia i zorientuj się, czy jest łagodny. Ale
uważaj, nie podchodz za blisko, dopóki się nie upewnisz. Może cię
zaatakować.
Będę ostrożna obiecała. Znowu wahanie.
Hm... Nie będę ci zawracał głowy. Idz spać. Miałaś dwa chaotyczne
dni. Na pewno jesteś skonana.
Jestem przyzwyczajona do ciężkiej pracy.
Tutaj ci tego nie zabraknie. Jutro wszyscy pacjenci będą na twojej
głowie, bo ja lecę do Warradungi.
Nie będę ci potrzebna?
Pacjentów zapisanych na jutro jest niewielu, ale uważam, że na wszelki
wypadek powinnaś zostać na miejscu. Warradunga to mała wioseczka.
Podejrzewam, że i samolot mały. Uśmiechnął się pod nosem.
Mniejszy od tych, którymi latałaś, ale wystarczająco duży.
O której wrócisz?
Koło piątej. Pojadę do domu, wezmę prysznic i koło siódmej stawię się
u ciebie, chyba że wolisz pózniej?
Nie, to mi pasuje.
Okej. Do zobaczenia, do jutra.
Już się na to cieszę, pomyślała, odkładając słuchawkę. Przeszył ją
przyjemny dreszczyk emocji. Stare porzekadło, że droga do serca mężczyzny
prowadzi przez żołądek, może się nie sprawdzić w przypadku takiego osobnika
jak Matt McNaught, ale warto spróbować.
97
RS
ROZDZIAA DWUNASTY
Kończyła makijaż, gdy Matt zapukał. Odłożyła błyszczyk, włożyła
szpilki i pobiegła mu otworzyć.
Cześć! Powitała go szerokim uśmiechem.
Poczuł się, jakby dostał obuchem. Znieruchomiał na kilka sekund,
porażony jej urodą. Miała na sobie czerwono białą sukienkę na wąziutkich
ramiączkach przepasaną czarnym lśniącym paskiem i rozpuszczone włosy.
Pachniała latem, wiciokrzewem albo kwiatem pomarańczy.
Wejdz, zapraszam.
Przekroczył próg, po czym wręczył jej butelkę wina.
Nie wiem, jakie lubisz, a to jest z winnic w Romie. Przyniosłem na
spróbowanie. To najstarsza winnica w Queenslandzie. Założona w 1863 roku.
Słyszałam o niej. Zamknęła drzwi. Otworzę wino, a ty przez ten czas
obejrzyj okna. Wczoraj udało mi się otworzyć okno w sypialni, ale z dużym
trudem.
Mijając ją, z wdzięcznością pomyślał o swojej skrzynce z narzędziami,
bo dzięki niej mógł się zasłonić tak, by nie widziała, jakie zrobiła na nim
wrażenie.
Obszedł cały dom, sprawdzając wszystkie okna. Przez cały czas dobiegał
go jej śpiew. Miała przyjemny ciepły głos, pełen energii tak dla niej
charakterystycznej.
Ciekawe, jaka jest w łóżku.
Ta myśl nie dawała mu spokoju, nie był w stanie jej uciszyć. Jeszcze
bardziej się nasiliła, gdy na koniec przyszło mu sprawdzić okno w jej sypialni,
gdzie owiał go jej odurzający zapach. Nawet zasłony pachniały jak ona.
Jak ci idzie? zapytała, stając tuż za nim.
98
RS
Nie spodziewając się jej, drgnął tak gwałtownie, że dłuto ześliznęło mu
się na palec.
Hm... w porządku. Zaraz skończę.
Odwrócił się ku niej, owijając palec chusteczką.
Skaleczyłeś się?
To tylko draśnięcie.
Pokaż.
To nic poważnego. Zaraz przestanie krwawić.
Rzuciła mu pełne dezaprobaty spojrzenie, po czym wzięła go za rękę.
Przede mną nie musisz udawać wielkiego macho. Jak poradziłam sobie
z palcem Julie, to i z twoim sobie poradzę. Odwinęła chusteczkę. Hm...
Przydałoby się ucisnąć to nieco dłużej. Zdezynfekuję i zalepię plastrem.
Niepotrzebnie, naprawdę.
Dlaczego jesteś taki uparty w takiej błahej sprawie? Podniosła na
niego wzrok. Kiedy po raz ostatni pozwoliłeś komuś, żeby dla odmiany
pomógł tobie?
Przez chwilę patrzył jej w oczy.
Okej. Westchnął zrezygnowany. Rób, co do ciebie należy. Nie będę
się bronił.
Trzymając go za rękę, zaprowadziła do łazienki, posadziła na taborecie i
zajęła się opatrywaniem palca. Sięgając kilka razy do apteczki, była zmuszona
mijać jego długie nogi. Co więcej, ciepło jego ręki ją zelektryzowało. Zaczęła
sobie wyobrażać pieszczotę tych palców... jak gładzą jej policzek, jak
odchylają jej głowę, by ją pocałować...
Wpatrywał się w nią. Miała pomalowane rzęsy, przez co wydawały się
jeszcze dłuższe. Przeniósł wzrok na jej wargi. Z tej niewielkiej odległości
99
RS
widział iskrzące się drobinki błyszczyka do ust. Ledwie się opanował, gdy
wysunęła czubek języka. Wystarczyło, żeby się pochylił...
No, gotowe oznajmiła, mnąc opakowanie plastra.
Wstał.
Dziękuję, ale to skaleczenie nie było warte zachodu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]