[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tiffany poczuła, że brakuje jej tchu.
- Czy to Garth?
- Nie - rzekła Bridget, zasłaniając dłonią mikrofon. - Jakiś
nieznajomy głos. Aha, Jeremiasz, Taylor i ja jedziemy teraz do
Vegas. Jestem umówiona z lekarzem.
- Zobaczymy się później - rzuciła Tiffany i wzięła od niej
słuchawkę.
- Tiffany, tu Wayne. Wayne Tanner.
- Czy
jest
jakiś
problem
z
transferem?
-
zapytała
z
niepokojem.
- Nie, nie ma żadnego problemu.
- Więc o co chodzi?
- Nie o co, tylko o kogo.
- Nie rozumiem.
-
Przed chwilą rozmawiałem z Garthem Dixonem.
Tiffany z zaskoczenia nie mogła wykrztusić ani słowa.
W końcu odzyskała głos.
- Jakim cudem?
- Zadzwonił tu.
103
- Znasz go?
- Czy go znam? Mówisz poważnie?
-
Wayne, czy mógłbyś wreszcie wyjaśnić, o co ci chodzi?
Wayne odpowiedział pytaniem na pytanie.
-
Dlaczego nie powiedziałaś mi, po co ci potrzebne te
pieniądze, czy raczej dla kogo są ci one potrzebne?
- Nie sądziłam, by to było konieczne.
- Ale, na litość boską, dlaczego akurat dla niego?
- Wayne, moja cierpliwość się kończy.
- Czy ty nie wiesz, kim on jest?
- Może ty mi to powiesz? - prychnęła Tiffany z sarkazmem.
- Dziewczyno,
ten
facet
jest
w
stanie
rywalizować
z
Rockefellerami i Dupontami.
- Co???
- Mógłby kupić cały mój bank. Prawdę mówiąc, słyszałem
zresztą plotki, że zamierza to zrobić.
- To znaczy...
-
Jest milionerem, a do tego ma większe wpływy niż senat
stanowy.
- Wstrzymaj płatność tego czeku - rzekła stanowczo Tiffany,
zaciskając zęby.
- Nie muszę tego robić. Dixon go zwrócił. - Wayne milczał
przez chwilę. - Może mi wyjaśnisz, co tu się dzieje?
- Nie.
Ale
dziękuję
za
telefon.
Mam
u
ciebie
dług
wdzięczności.
Odłożyła słuchawkę i opadła na kanapę.
Co za drań! Co za łajdak! Co za kłamca! Nic dziwnego, że był
tak tajemniczy i tak starannie ukrywał to, kim jest. Przez cały
czas obawiał się, że Tiffany leci na jego pieniądze. Jakże nisko
musiał ją oceniać! Poczuła pod powiekami łzy.
Nie ujdzie mu to na sucho. Nigdy w życiu!
Tym razem, gdy dotarła do jego domku, nie zawracała sobie
głowy pukaniem. Po prostu otworzyła drzwi i wmaszerowała do
środka. Garth stał pośrodku pokoju, a obok, na starym biurku, w
104
wielkim wazonie zauważyła tuzin czerwonych róż. Obrócił się i
spojrzał na nią z promiennym uśmiechem.
- Zaoszczędziłaś mi drogi. Właśnie chciałem...
- Co chciałeś? Powiedzieć mi, kim jesteś?
Gniew w głosie Tiffany nie uszedł jego uwagi. Z jego ust
zniknął uśmiech.
- Właśnie to chciałem ci powiedzieć.
- Naprawdę? A cóż cię do tego skłoniło? Czy taki właśnie
miałeś plan, żeby zaczekać, aż się wygłupię? - zawołała, z trudem
powstrzymując łzy.
Twarz Gartha złagodniała.
- Dobrze
wiesz,
że
mówisz
bzdury.
Właśnie
chciałem
pojechać do ciebie i wszystko ci wyjaśnić.
- To nie jest konieczne. Twój przyjaciel z banku zrobił to już
za ciebie.
- Cholera - skrzywił się Garth. - Tanner ma za długi język.
- Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - zapytała
ostro Tiffany.
- Nie. Chciałem cię przeprosić i zapytać, czy za mnie
wyjdziesz?
Potrząsnęła głową i zaśmiała się ironicznie.
- Po tym wszystkim? Chyba nie mówisz poważnie? Jak
mogłabym ci zaufać, skoro ty nie ufałeś mnie?
- Dobrze, przyznaję, że to nie było w porządku z mojej strony.
Ale...
- Nie! Nie mów nic więcej. - Łzy płynęły po policzkach Tiffany.
Musiała jak najprędzej stąd wyjść. - I pomyśleć, że prawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl