[ Pobierz całość w formacie PDF ]

umieścić Laurę Wilcox na liście osób zaginionych. Upłynęło już pięć dni od jej zniknięcia.
 Myślę, że powinniśmy umieścić ją na liście osób zaginionych, prawdopodobnie nieżyjących
 dodał Sam bezbarwnym głosem.
Jean odłożyła słuchawkę po rozmowie z Laurą, szybko opłukała twarz wodą, włożyła strój do
joggingu, wrzuciła do kieszeni komórkę, złapała torebkę i pobiegła pędem do samochodu. Taras
widokowy w parku Storm King był oddalony o jakieś piętnaście minut jazdy od hotelu. O tak
wczesnej porze nie ma jeszcze dużego ruchu. Była dopiero siódma.
Laura jest zrozpaczona, pomyślała. Dlaczego chce się spotkać ze mną właśnie tam? Jean
prześladowała koszmarna myśl, że Laura dotrze na taras widokowy pierwsza. Jest wystarczająco
zdesperowana, by przechylić się przez barierkę i skoczyć w dół. Taras znajdował się prawie sto
metrów nad rzeką.
Na ostatnim zakręcie samochód zarzuciło i przez jedną przerażającą chwilę Jean nie była
pewna, czy zdoła utrzymać panowanie nad kierownicą. Na szczęście koła odzyskały przyczepność.
Dostrzegła samochód zaparkowany na tarasie widokowym. Niech to będzie Laura, modliła się.
Z piskiem opon zahamowała na parkingu. Wyłączyła silnik, wysiadła i podbiegła do drugiego
auta. Otworzyła gwałtownie drzwi po stronie pasażera.
 Lauro...
Słowa powitania zamarły jej na wargach. Mężczyzna za kierownicą miał na twarzy plastikową
maskę sowy.
W ręku trzymał pistolet.
Przerażona Jean chciała rzucić się do ucieczki, lecz znajomy głos rozkazał:
 Wsiadaj do samochodu, Jean, jeśli nie chcesz umrzeć tutaj. I nie wymawiaj mojego imienia.
To zabronione.
Sparaliżowana strachem, stała przez chwilę niezdecydowanie. Chciała zyskać na czasie.
Powoli uniosła nogę, jak gdyby zamierzała wsiąść do samochodu. Odskoczę w tył, pomyślała.
Będzie musiał wysiąść, żeby do mnie strzelić. Może dam radę dostać się do swojego auta. Ale Sowa
błyskawicznym gestem schwycił ją za ramię i wciągnął na miejsce obok kierowcy, po czym
przechylił się przez nią i zatrzasnął drzwi.
Wycofał samochód i zaczął kierować się w stronę Cornwall. Zerwał maskę i uśmiechnął się do
niej szeroko.
 Jestem Sową  powiedział.  Nie wolno ci nigdy nazywać mnie inaczej. Rozumiesz?
Ten człowiek jest obłąkany, pomyślała Jean, kiwając głową.
 Jestem... s-sową... i... mie-mieszkam... na-a...  wyskandował śpiewnie.  Pamiętasz,
Jeannie? Pamiętasz?
 Pamiętam.  Zamierza mnie zabić, pomyślała. Szarpnę kierownicą i spróbuję spowodować
wypadek.
Odwrócił się do niej z pełnym wyższości uśmieszkiem.
Moja komórka, przypomniała sobie. Mam ją w kieszeni. Skuliła się na siedzeniu i zaczęła jej
ukradkiem szukać. Udało jej się wyciągnąć aparat i przesunąć na tę stronę, z której nie mógł go
zobaczyć. Zanim jednak zdążyła otworzyć go i wybrać 911, Sowa wyciągnął gwałtownie prawą rękę.
Jego silne palce zacisnęły się na jej szyi.
Szarpnęła się, próbując odsunąć się od niego i w ostatnim świadomym odruchu, wepchnęła
telefon pod oparcie fotela.
Kiedy się ocknęła, była przywiązana do krzesła. Miała zakneblowane usta. W pokoju panowała
ciemność, ale widziała kobiecą postać leżącą na łóżku po przeciwnej stronie pokoju.
Co się stało?  myślała półprzytomnie. Głowa mnie boli. Dlaczego nie mogę się poruszyć?
Jechałam na spotkanie z Laurą. Wsiadłam do samochodu i...
 Obudziłaś się, Jeannie?
Odwróciła z trudem głowę. Stał w drzwiach.
 Pamiętasz szkolne przedstawienie w drugiej klasie? Wszyscy śmiali się ze mnie.
Nie, ja się nie śmiałam, pomyślała Jean. Było mi cię żal.
 Odpowiedz, Jean.
Knebel był założony tak ciasno, że nie wiedziała, czy Sowa usłyszy jej odpowiedz.
 Pamiętam  odrzekła, kiwając głową.
 Teraz muszę iść  powiedział.  Ale niebawem wrócę. I będzie ze mną ktoś, kogo ogromnie
pragniesz zobaczyć. Zgadnij kto.
Zniknął. Od strony łóżka dobiegło ją pochlipywanie, a po chwili głos Laury, stłumiony przez
knebel.
 Jeannie  wykrztusiła.  On... obiecał... że... nie skrzywdzi Lily... ale... ją też zamierza...
zabić.
Sam przyjechał do Glen-Ridge House za piętnaście dziewiąta. Jean nie podnosiła słuchawki.
Był zawiedziony, lecz nie zmartwiło go to zanadto. Pewnie zeszła do kawiarni na śniadanie,
pomyślał.
Kiedy jednak nie znalazł jej tam, po raz pierwszy zaniepokoił się, że coś się stało.
Recepcjonista, mężczyzna o zabawnym kolorze włosów, nie był pewien, czy wyszła na spacer.
Zauważył Gordona Amory ego, który wysiadał z windy. Miał na sobie ciemnoszary elegancki
garnitur, koszulę i krawat. Widząc Deegana, podszedł do niego.
 Czy przypadkiem rozmawiał pan dziś rano z Jean?  spytał Amory.
 Byliśmy umówieni na śniadanie, ale nie zeszła i nie odbiera telefonu.
 Nie wiem, gdzie jest  odrzekł Sam, starając się ukryć niepokój.
 No cóż  powiedział mężczyzna  złapię ją pózniej.  Pomachał mu z uśmiechem dłonią i
ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
Sam wyjął portfel i zaczął w nim grzebać w poszukiwaniu numeru telefonu komórkowego Jean,
nie mógł go jednak znalezć. Ale jest przecież ktoś, kto może mu pomóc  Alice Sommers.
Wybierając jej numer, uświadomił sobie po raz kolejny, jak niecierpli wie czeka, by usłyszeć
dzwięk jej głosu. Przecież jadłem z nią wczoraj kolację, pomyślał. Szkoda, że nie mamy planów na
dzisiejszy wieczór.
Alice rzeczywiście miała numer Jean i podała mu go.
 Sam, Jean dzwoniła do mnie wczoraj, by mi powiedzieć, jak bardzo przeżywa spotkanie z
przybranymi rodzicami Lily. Cieszyła się, że być może podczas weekendu zobaczy się również z
Lily. Czyż to nie wspaniałe?
Spotkanie z córką po blisko dwudziestu latach! Alice cieszy się razem z Jean, pomyślał.
Pewnie jednak wspomina jednocześnie, że od śmierci Karen minęło praktycznie tyle samo czasu.
 To rzeczywiście wspaniałe, Alice, ale muszę kończyć. Gdyby Jean odezwała się do ciebie, a
mnie nie udałoby się z nią skontaktować, poproś, żeby do mnie zadzwoniła, dobrze? To bardzo
ważne.
 Wyczuwam, że się o nią martwisz, Sam. Dlaczego?
 Sporo się dzieje. Ale ona zapewne wyszła po prostu na spacer.
 Daj mi znać natychmiast, jak ją złapiesz.
 Oczywiście, Alice. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl