[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdzie zawsze oczekuje się od człowieka piszącego, aby swoją namiętność twórczą pojmował jako zaszczytne
posłannictwo w służbie większej chwały kraju, programowanej przez administrację państwową. Komunizm jest
niczym innym jak nieustannym procesem sądowym wytoczonym ludziom; procesem przeciwko tradycji wolnej
myśli i wolności osobistej. W tym procesie literatura powinna przyjąć rolę świadka obrony - w krajach stalinow-
skich stała się świadkiem oskarżenia. Dlatego też klęska wymienionych przeze mnie autorów jest oczywista i
definitywna. Nawet gdyby dziś napisali o tym wszystkim jeszcze raz, nawet gdyby uczynili to krwią swoją lub
swoich dzieci - cóż by to zmieniło? Kto chciałby im uwierzyć, iż się pomylili, że zbłądzili w intelektualny
sposób - w czasach gdy śmierć, więzienie i terror stały się nieodłącznymi towarzyszami człowieka? Niektórzy -
wśród nich Andrzejewski usiłują nadrobić to znikomą cząstką prawdy, cóż z tego, skoro jest to tylko okruch,
dokładnie owe pięć rubli, które nasz Kozak tak chętnie by ukradł. Partia w krajach komunistycznych bardzo
dobrze wyczuwa bezradność swoich intelektualistów. W końcu są oni bezradni od dawna i nic dziwnego, że w
cichości nachodzą ich myśli: idz razem, buduj razem, bądz wielki, podążaj, by zrozumieć konieczność
historyczną czasu, w którym żyjesz, bo tylko to uratuje cię przed śmiesznością i uchroni przed artystyczną
klęską. A więc chodz z nami. Tak, ale dokąd?
Brak miejsca nie pozwala mi zająć się pozostałymi autorami. Z garści około dziesięciu wybrałem czterech
istotniejszych. O dwóch z nich napisałem powyżej: jeden skończył śmiercią samobójczą, drugiego uratował
talent. Notabene ostatnia jego książka jest zadziwiająca; jest to historia starzejącego się malarza, który tworzy
genialne obrazy i kocha swoją własną modelkę. Doprawdy Bóg jeden wie, co Andrzejewski chciał nam tą
książką powiedzieć.
Adolf Rudnicki jest rówieśnikiem Andrzejewskiego, lecz nigdy nie dał się uwieść partii. Jego popularność,
którą zawdzięczał okupacyjnym opowiadaniom, była tuż po wojnie ogromna. Mimo to pozostał twardy i wierny
tylko sobie. Nie napisał nic, czego dzisiaj musiałby się wstydzić. Ale jest on przykładem gatunku, który zaczyna
wymierać: pogrążony w swoich mrocznych wizjach ginącego świata i prześladowanych ludzi pisze wyłącznie o
zniszczeniu i piecach krematoryjnych. Przez lata nie był drukowany, partia robiła wszystko, aby popadł w
zapomnienie. Nie zapomniano go; jego opowiadania żyją i są czytane. Lecz, jak już powiedziałem, jako
świadectwo gatunku na wymarciu.
Stanisław Dygał jest, o ile wiem, czytelnikom szwajcarskim prawie zupełnie nie znany. Jego książki są osobliwe i
pełne uroku i - co może dziwnie zabrzmieć - pełne życzliwości wobec otoczenia. Dla Dygała wszystko, co
wydarza się na świecie jest dziwaczną, niekiedy męczącą zabawą, w której wziąłby chętnie udział. Niestety, nie
udaje mu się to. Niezwykłe, jak się znalazł ten zdolny człowiek w polskiej literaturze współczesnej, pełnej łez,
patosu i okrzyków rozpaczy. Zaprawdę, Dygał zasługuje na to, aby mieć u swego boku krasnoludki, które
przygrywałyby mu na złotych harfach albo przynajmniej sentymentalnego diabełka w butelce, co z wnętrza
szklanego więzienia opowiadałby mu swoje dziwne przygody - niczym bohaterowi z powieści Lesage'a. Jego
wyśmienite książki są tak zabawne i osobliwe, że muszę skapitulować wobec pokusy opisu ich treści. A jednak
ukazują one - jak już powiedziałem - tylko smutne igraszki człowieka, który nieustannie dziwi się, jak
35
Marek Hłasko - Felietony i recenzje
beznadziejnie głupi i pozbawieni humoru mogą być dorośli, jak mało serdeczności sobie okazują; dziwi się też,
jak mogą spędzać czas zajmując się tylko polityką, wojną i wszelką rozpaczą, gdy przecież Bóg wie, iż trochę
zabawy, trochę nieszkodliwego pobajdurzenia i, przy okazji, rozkoszowania się tym, a o ileż byłoby przyjemniej
i ładniej. I tym samym także on pozostaje - podobnie jak Adolf Rudnicki - przedstawicielem wymierającego
gatunku.
Die Weltwoche" 4 czerwca 1965, Zurych
Z niemieckiego przełożył i opracował Krzysztof Bodanko
Od Ikara do Jamesa Bonda
Mit wyzwolonego człowieka
Najróżniejsze są drogi, którymi człowiek zdąża ku swojej wolności osobistej. Na pewno - rodzaj jego
dążeń zmienia się zależnie od epoki, w której żyje - cel pozostaje ten sam.
Według starych przekazów Ikar skleił skrzydła woskiem i wzniósł się ku słońcu. Po co to uczynił?
Przypuszczalnie dlatego, że akt wyzwolenia od ziemi, na której zmuszony był żyć - choćby tylko na krótką
chwilę - oznaczał dla niego najwyższy z możliwych wymiarów wolności. Istnieje obraz Brueghla, którego
tematem jest upadek Ikara. Orzący chłop, statek wolno posuwający się w dół rzeki - wszystko toczy się zwykłym
biegiem, podczas gdy biedny Ikar spada z nieba, aby w chwilę pózniej roztrzaskać się na ziemi, i nikt nie
dostrzega nawet jego wzlotu i upadku. Jak więc widzimy, dla Brueghla Ikar był nie tyle wolnym, ile raczej
samotnym człowiekiem. Tak, ale w tym jest szczególny sens, bo wolność zbyt często chodzi w parze z
samotnością, oznacza oddalenie od ludzkiego stada i jego praw. Herostratesowi chodziło także, w jego
szaleńczym czynie, o jedną chwilę absolutnej wolności - widział ją w sławie, którą jego szaleństwo miało mu
zapewnić po wsze czasy.
Stefan Z., mój młodszy polski kolega po piórze, napisał odę na cześć Stalina, zainkasował honorarium,
napompował się pieniędzmi, i urządził orgię. W chwili gdy jego żona już już miała oddać się jakiemuś
przypadkowemu uczestnikowi imprezy, Stefan wśliznął się do szafy i tam się powiesił, jak to sobie uprzednio
zaplanował Dlaczego w szafie? Czemu sprowokował żonę do tak obrzydliwego postępku? Bo, jak się
domyślam, chciał swojej śmierci nadać postać możliwie najfantastyczniejszą i najohydniejszą. Choć głośno
zapowiedział swoje samobójstwo, nikt z pijaków w jego domu - z własną żoną włącznie - nie potraktował tej
grozby poważnie. Na pewno szło mu o nadanie swojej śmierci elementu fantastyczności, widział w tym
poświadczenie swej własnej osobistej wolności. Trzeba dodać, że wypadło mu żyć w czasach Stalina, nie mógł
więc w rzeczy samej wpaść na lepszy pomysł.
Dla ludzi pióra samobójstwo ma wręcz fascynującą siłę przyciągania. Również Camus uważał je przez pewien
czas za najwyższą manifestację wolności osobistej. Jednocześnie śmierć budziła w nim odrazę i wstręt, co
skłoniło go do wypowiedzenia się przeciwko karze śmierci. Ale mimo to zachował podziw wobec szaleńców i
w książce Człowiek zbuntowany" trwoni mnóstwo miejsca i serdeczności dla rosyjskich nihilistów, którzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]