[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie dowierzał sam sobie. Dopiero widok gnającej za podejrzanym Lynn przywrócił
mu zdolność reagowania.
- Co, u licha? - wymamrotał, odstawiając niedopitą kawę z takim impetem, że
brunatny płyn przelał się przez brzegi papierowego kubka. Spojrzawszy za siebie,
Lynn zobaczyła, jak stróż porządku skacze na równe nogi, ssąc przy tym kciuk.
Widocznie kawa była gorąca.
Policjant ruszył za nimi, usiłując niezdarnie wyszarpać pistolet z kabury.
Nieświadomy nadciągającej burzy, Jess wpadł jak bomba do pokoju 609, gdzie
zwinięty na łóżku spał chudzielec.
- Louis, wstawaj! - Szarpnąwszy za zielony szpitalny strój, w który ubrano
współpracownika wielebnego Boba, Jess wyciągnął śpiącego z łóżka.
- Co takiego? O co chodzi? - Tamten, wyrwany ze snu, wił się jak piskorz, na
próżno usiłując wywinąć się z żelaznego chwytu dłoni wczepionej kurczowo w przód
kusej koszuliny, która stanowiła jego jedyne ubranie. Przyglądająca się tej
scenie Lynn skromnie spuściła oczy, nie zamierzając oglądać obnażonych wdzięków
chudzielca.
- Nie ruszać się! - zagrzmiał Marty, wbiegając w tym momencie do pokoju z
pistoletem w dłoni.
Zanim drzwi się za nim zamknęły, Lynn dojrzała jeszcze dwóch strażników
szpitalnych nadciągających korytarzem z odsieczą.
Prawdopodobnie siostra dyżurna wezwała posiłki.
- Ty tam! Puść go natychmiast! - Marty zatrzymał się tuż przy drzwiach i stanął
na rozstawionych nogach, w obu wyciągniętych dłoniach ściskając pistolet
wymierzony prosto w kowboja.
- No właśnie, natychmiast mnie puść - podchwycił Louis, wpijając się paznokciami
w rękę Jessa.
Ten nie uwolnił go jednak, lecz zamiast tego obrócił się razem ze swym więzniem,
opuszczając go przy tym na, tyle, że Louis mógł stanąć na podłodze na własnych
nogach. Dzięki temu prostemu manewrowi uczeń wielebnego Boba znalazł się całkiem
niespodziewanie między lufą pistoletu a Jessem.
Sprytne posunięcie, podsumowała z uznaniem Lyrm.
- Posłuchaj, imbecylu! - natarł na policjanta Jess ponad głową chudzielca. -
Chodzi o bezpieczeństwo narodowe! Jestem agentem federalnym i nie mam czasu na
zabawy! W tej chwili odłóż broń!
- Nie jesteś. To znaczy... jesteś? - przemówił niepewnie Marty, tracąc cały
rezon.
- Przywróconym właśnie do obowiązków przez telefon - poinformował go rzeczowo
Feldman. - Możesz sprawdzić, jeśli nie wierzysz, ale pozostały nam zaledwie trzy
godziny do największego w dziejach tego kraju aktu terrorystycznego. Wybuch
będzie tak potężny, że zdmuchnie ci skarpety. Razem z nogami.
Słysząc ostatnie słowa, Lynn omal się nie uśmiechnęła.
- Coś się nie udało? - Louis wlepił w Jessa zdziwione spojrzenie. Kowboj
rozluznił uścisk.
- Niestety, tak. Musimy szybko się naradzić we trójkę: ty, Theresa i ja. Ubieraj
się, Louis. Marty, nie wiesz przypadkiem, w którym pokoju zostało umieszczona
Theresa? Ta dziewczyna z niemowlęciem, no wiesz?
- Ona... ona jest... - Ich stróż wciąż nie mógł się zdecydować, co należy
zrobić: zastrzelić podejrzanego czy raczej z nim współpracować. Tymczasem Louis
posłusznie usiłował coś na siebie włożyć.
W tej właśnie chwili drzwi z trzaskiem odskoczyły, a do sali wpadli strażnicy z
bronią w ręku.
Trzy lufy mierzyły prosto w Jessa.
To koniec, pomyślała Lynn, kuląc się bezradnie. Cofnęła się ostrożnie, schodząc
im z drogi.
- W porządku, chłopcy. To agent federalny - odezwał się Marty, chowając
rewolwer, po czym dodał, zwracając się do Jessa: - Ta dziewczyna z dzieckiem
jest na pediatrii. Pierwsze piętro.
- Dzięki, Marty. Ameryka ci tego nie zapomni. - Połechtany pochwałą, policjant
wypiął dumnie pierś, stając się od tej chwili wiernym sprzymierzeńcem kowboja.
- Louis, jesteś gotowy? Idziemy po Theresę - ponaglił chudzielca Jess.
Przytrzymując jedną ręką udrapowane wokół bioder prześcieradło, drugą pociągnął
tamtego za ramię w stronę drzwi. Pozostała czwórka przepuściła ich przodem, po
czym jak jeden mąż ruszyła za nimi na pierwsze piętro.
Theresa nie spała, lecz siedząc przy łóżeczku, przyglądała się śpiącemu
braciszkowi. Eliasz leżał na pleckach z jedną rączką wyciągniętą nad główką;
nawet przez sen nie przestawał poruszać usteczkami. Wyglądał na zadowolonego,
mimo przyczepionej do ramienia kroplówki.
Nie chcąc obudzić maleństwa, Jess gestem przywołał dziewczynę na korytarz.
- Musimy porozmawiać - oznajmił krótko. Oczy Theresy rozbłysły niepokojem na
widok towarzyszącej mu gromady, lecz Lynn uspokoiła dziewczynę szerokim
uśmiechem.
- W tym pokoju nie ma nikogo. - Jeden ze strażników, zajrzawszy do sąsiedniego
pomieszczenia, zapraszająco uchylił drzwi.
- Chodzmy.
- Jess bez wahania poprowadził za sobą Theresę i Louisa, którzy ciskali sobie
wzajemnie wrogie spojrzenia. Reszta wtłoczyła się tuż za nimi do małej
poczekalni.
Dziewczyna wlepiła oczy w twarz kowboja.
- Co się stało? - W jej głosie brzmiał strach.
- Usiądz tu, proszę, na chwilę. - Zaraz do ciebie wrócę. Louis, pozwól ze mną.
Bez protestu usadowiła się w zielonym, wyściełanym sztucznym tworzywem fotelu,
Jess zaś powlókł swą ofiarę w róg pokoju, gdzie wcisnąwszy chudzielca w kąt,
zawisł nad nim niczym jastrząb z tak srogim wyrazem oblicza, że przejęty zgrozą
Louis w panice skulił ramiona. Lynn podeszła do zmagających się przeciwników,
pragnąc z bliska śledzić przebieg starcia.
- Od dawna nie daje mi spokoju pewna kwestia i ty musisz pomóc mi ją rozwikłać -
przemówił kowboj tonem na tyle cichym, by jego słowa nie dotarły do Theresy. -
Dlaczego Baranek tak się uparł, żeby zgładzić rodzinę Michaela? Dlaczego
właściwie nie pozwolił im po prostu odejść?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]