[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjaśnień. Czekajmy cierpliwie dnia. Ja z trudnością mogę się oprzeć potędze snu& Oczy zamykają
mi się mimowoli&
Złą wybierasz porę do spoczynku, mój kochany Maksie rzekł Cort.
Bardzo złą, wiem o tem, mój Janie, ale sen nie chce słuchać, tylko rozkazuje& Dobranoc, do
jutra!
W kilka chwil pózniej Maks Huber, położywszy się pod drzewem, zasnął snem głębokim.
Połóż się obok niego Lango radził Jan Cort. Ja i Kamis będziemy czuwali do rana.
Ja sam czuwać będę, panie Janie odparł Kamis. Jestem do tego przyzwyczajony, połóż się
pan także.
Kamisowi można było ufać, on z pewnością nie zaśnie ani na chwilę. Lango położył się obok
Maksa. Jan nie chciał się poddać znużeniu i przez kwadrans jeszcze rozmawiał z Kamisem. Mówili o
nieszczęśliwym Urdaksie, którego wszyscy bardzo lubili.
Nieszczęśliwy stracił przytomność powtarzał Kamis ludzie go opuścili i okradli& to go
bardzo żywo obeszło.
Biedny człowiek! szepnął Cort.
Były to ostatnie wyrazy, które wymówił, znużony pochylił się na trawę i zasnął.
Kamis pozostał sam na czatach. Nasłuchiwał pilnie, łowiąc uchem najlżejszy szelest, w ręku
trzymał nabity karabin, wzrokiem usiłując przebić ciemności i gotów będąc zbudzić towarzyszy za
najmniejszym pozorem niebezpieczeństwa. Czuwał tak aż do świtu.
Co się tyczy Maksa i Jana, to zwrócić musimy uwagę na różnicę ich charakteru. Jan, rodem z
Bostonu, był poważny i praktyczny, jak zwykle Amerykanie; nauka gieografji i antropologji
zajmowała go niezmiernie. Był przytym odważny i nie wahałby się ponieść dla przyjazni największej
ofiary.
Maks pozostał zawsze Paryżaninem, chociaż los przerzucił go w puszcze Afryki. Pod względem
przymiotów głowy i serca, nie ustępował w niczym Janowi Cort, lecz nie miał w charakterze swoim
tej praktyczności, tak potrzebnej w życiu. Umysł jego uganiał się za nadzwyczajnością i kto wie, czy
Maks, idąc za popędem rozbujałej swej wyobrazni, nie popełniłby nieraz szaleństwa, gdyby go nie
powstrzymywał rozsądny wpływ jego towarzysza.
Od wyjazdu z Libreville Jan nieraz musiał ostudzać zapał i śmiałość Maksa.
Libreville jest stolicą francuskiej prowincji Kongo i Gabon. Miasto, założone w r. 1859, na
prawym brzegu rzeki Gabon, ma przeszło półtora tysiąca mieszkańców. Tu przebywa gubernator, tu
znajdują się: szpital, stowarzyszenie misjonarzy, składy węgla i magazyny. Są to wszystko budowle
sklecone naprędce i nietrwałe.
O trzy kilometry od Libreville znajduje się wioska, a raczej osada Glass, gdzie rozwijają się
faktorje niemieckie, angielskie i amerykańskie.
Tam to właśnie Maks Huber i Jan Cort poznali się przed pięciu, czy sześciu laty i połączyli
węzłem serdecznej przyjazni.
Rodziny ich prowadziły interesy na wielką skalę z faktorją amerykańską w Glass, a obydwaj
młodzi ludzie zajmowali w faktorji znaczne posady. Domy handlowe w Glass dorabiały się majątku,
handlując kością słoniową, oliwą, winem palmowym, orzechami i jagodami z Kaffa, które wysyłano
na targi Europy i Ameryki.
Przed trzema miesiącami Maks Huber i Jan Cort postanowili zwiedzić tę część Afryki, która się
rozciąga na wschód od francuskiej prowincji Kongo i od Kamerunu. Byli oni znakomitemi
myśliwemi, przyłączyli się więc do karawany wyruszającej z Libreville właśnie w te okolice, gdzie
napotyka się mnóstwo słoni, to jest po za Bahiar i Abiad, aż do granic Baghirmi i Darfuru. Znali oni
dobrze przywódcę tej karawany, Portugalczyka Urdaksa, rodom z Loango, który miał opinję kupca
zręcznego i szczęśliwego.
Urdaks należał do tego stowarzyszenia myśliwych, polujących na słonie, które Stanley napotkał w
Ipoto, pomiędzy rokiem 1887 a 1889, a wtedy, gdy powracali do północnej części Konga. Ale
Portugalczyk nie miał tak złej opinji, jak jego współziomkowie, którzy po większej części, pod
pozorem polowania na słonie, napadają na ludzi, i którzy, jak twierdzi nieustraszony badacz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]