[ Pobierz całość w formacie PDF ]
upewniłem się, że drzwi wejściowe są zamknięte na zamek i zwinąłem
się pod kocem na kanapie. Deszcz ciągle padał. Miał takie samotne
brzmienie.
Dancy miała wypłynąć tego popołudnia; pewnie minęła już ostatnią
boję i sunie na południowy wschód ku Cieśninie Florydzkiej. Za-
paliłem papierosa i zerknąłem przelotnie na zegarek. Właśnie wcho-
dziłbym w sztormiaku na mostek kapitański, żeby objąć wachtę.
Ogarnęły mnie nostalgia i tęsknota za domem, ale zaraz wybiłem je
sobie z głowy.
Rankiem wciąż padało, wprawdzie już nie tak mocno, ale przez cały
czas siąpiła szara mżawka i zdawało się, że będzie tak przez cały ty-
dzień. Zaparzyłem kawę i wysłuchałem wiadomości. Policja nadal
twierdziła, że jestem otoczony w okolicy Carlisle i kontynuowała po-
szukiwania. Jedyne, co mogłem zrobić, to zostać tu możliwie jak naj-
dłużej. Powodu, dla którego Suzy nie poszła na policję, nijak nie dało
się wyjaśnić, ale skoro tego nie zrobiła, to widocznie nie miała takiego
zamiaru. Przeczesałem dom, szukając żyletki, żeby się ogolić, ale bez
skutku. Podbite oko nadal było opuchnięte i miało ohydny kolor;
potrzeba paru dni, aby się zagoiło. Ale ruda broda będzie wyglądać
jeszcze gorzej. Tak czy inaczej, będę się rzucał w oczy. Wszystko
wydawało się beznadziejne.
I tak dzień się ciągnął. Poszperałem na półkach z książkami Suzy,
znalazłem jakieś rodzime wydanie i zacząłem czytać. Fabuła, osadzona
w Nowym Orleanie podczas wojny secesyjnej, była pełna intryg i
śmiałych scen łóżkowych. Bohaterki, przeważnie filigranowe
blondynki, cechowały nadmierna żądza i ognisty temperament. Z opisu
przypominały drobniejsze wersje samej Suzy; myśląc o nich,
przypomniałem ją sobie i poczułem się nieswojo.
Po chwili odłożyłem książkę. O zmierzchu usłyszałem, jak przed
garaż zajeżdża samochód. Wyjrzałem przez okno: to była Suzy.
4
Wjechała do środka, zamknęła garaż i wbiegła na frontową werandę.
Usłyszałem zgrzyt jej klucza w zamku. Weszła i szybko zamknęła
drzwi. Miała na sobie inny sweter i spódnicę oraz ciemny płaszcz, a jej
twarz była lekko wilgotna od deszczu. Pod pachą trzymała teczkę.
Zacząłem coś mówić, ale ona pokręciła ostrzegawczo głową. Pod-
chodząc bliżej, szepnęła mi na ucho: Przy drodze kręcą się jacyś
faceci, nie przyjechali samochodem. Trzeba się pośpieszyć. Wróciłam,
żeby cię stąd wydostać.
A w jaki sposób? zdziwiłem się. I po co?
Nie ma czasu na pytania. Załóż płaszcz i ściągnij tę linkę do
ubrań, a ja opróżnię popielniczki i pozbędę się puszek po jedzeniu. Nie
możemy tu zostawić po tobie żadnych śladów.
Założyłem płaszcz, wziąłem portfel, krawat wepchnąłem do kieszeni
i zdjąłem linkę po suszeniu ubrań. Suzy szybko doprowadziła daczę do
porządku i podniosła z podłogi koc, który wcześniej miałem na sobie
jako poncho. Gestem nakazała mi pójść za sobą. Wyszliśmy do garażu.
Było już prawie całkiem ciemno i zobaczyłem ledwie dostrzegalny
zarys samochodu. Otworzyła bagażnik. Widziałem jedynie, że nie było
w nim zapasowego koła, tylko jakieś koce, płaszcz i kapelusz.
Przyłożyła mi wargi do ucha. - Wskakuj. Wyczyściłam go, żebyś
mógł oddychać.
A dokąd jedziemy? spytałem.
Do Sanport. Tam będzie dla ciebie najbezpieczniej. Lepiej się
pośpiesz, bo zaraz zaczną przeszukiwać dacze.
Wgramoliłem się do bagażnika i zwinąłem na kocu. Opuściła
ostrożnie klapę, żeby niczego nie przyciąć, i przycisnęła, zatrzaskując
ją. Byłem uwięziony. Dopiero teraz, gdy było już za pózno, zdałem
sobie sprawę, że właśnie jestem całkowicie zdany na jej łaskę. Jeśli
zechce, może w każdej chwili podjechać do pierwszego lepszego
radiowozu albo na posterunek i oddać im mnie jak ostrygę w muszli.
Pomagając mi, nadstawiała karku jak nigdy, a mimo to uwierzyłem jej
bez dwóch zdań. Tyle tylko, że gdyby rzeczywiście chciała mnie wy-
dać, to chyba zrobiłaby to już wczoraj? Nie miałem pojęcia. Nic mi się
już nie zgadzało.
Usłyszałem stukot jej obcasów, kiedy weszła z powrotem do środka.
Po dwóch czy trzech minutach wróciła, załadowała coś do samochodu i
otworzyła drzwi garażu. Wycofała samochód. Słyszałem, jak deszcz
bębni o metal tuż nad moją głową. Zamknęła garaż i już miała wsiąść
do auta, gdy z tyłu, z szosy, dobiegł mnie plusk kałuży. Po chwili
dzwięk ustał. Na dzwięk szumu i głosu z policyjnego radia po plecach
przebiegły mi drobne ciarki. Jacyś mężczyzni wysiedli i podeszli do
samochodu.
Pani Patton? spytał jeden z nich.
Zgadza się odrzekła chłodno. A o co chodzi?
W okolicy ukrywa się ten człowiek, Foley, i przeszukujemy
wszystkie dacze. Czy pani była w środku?
Tylko przez parę minut odparła. Wróciłam po dokumenty,
których zapomniałam wczoraj. A dlaczego pan pyta?
Nie widziała pani żadnych śladów włamania?
Nie-e. Na oko wszystko było w porządku.
A była pani we wszystkich pokojach?
Owszem potwierdziła. Ale zaraz, chwileczkę. Wczoraj
zauważyłam w garażu wybitą szybę...
To już widzieliśmy. No cóż, w takim razie nie będziemy pani
dłużej zatrzymywać.
Oddalili się od samochodu, wsiedli do radiowozu i pojechali szosą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]