[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Prosiłem o zameldowanie i niech pan to czyni! Pod wpływem tych słów urzędnik
wyraznie zmiękł.
- Czy mogę wiedzieć, kim pan jest? - spytał uprzejmie.
- Przedstawię się administratorowi. Proszę mu tylko przekazać, \e pewien senior z
Hiszpanii chce z nim porozmawiać o posiadłościach i ich zarządzaniu.
- To zmienia postać rzeczy. Gdyby od razu pan mi to powiedział, zameldowałbym
pana natychmiast. Proszę przejść ze mną do sąsiedniego pokoju.
Zaprowadził Corteja do pokoju, który przypominał raczej elegancki buduar ni\ biuro.
- Hm! - mruknął do siebie Cortejo. - Zdaje się, \e ten administrator \yje bardzo po
pańsku. Mo\e Landola miał rację.
Po jakimś kwadransie wszedł elegant ubrany podług ostatniej mody francuskiej.
Sposób strzy\enia brody i wąsów nie pozostawiał wątpliwości, \e to Francuz. Spojrzał
chłodno na Corteja i nie kłaniając się, zapytał:
- Z kim mam przyjemność, rnonsieur?
- Nazywam się Antonio Yeridante.
- Jest pan Hiszpanem?
- Tak. Adwokatem z Barcelony, agentem i pełnomocnikiem hrabiego Alfonsa
Rodrigandy.
- Gdzie dowody?
- Oto one.
Podał Francuzowi papiery. Przejrzawszy je, administrator rzekł obojętnym tonem:
- Przykro mi, ale te papiery nie są wystarczające.
- Co? Wątpi pan w ich prawdziwość?
- Skąd\e znowu! Przybywa pan do Meksyku prosto z Rodrigandy czy Barcelony?
- Tak.
- Nie zatrzymał się pan ani w Pary\u, ani w Madrycie?
- Nie.
- W takim razie na pró\no się pan fatygował do Meksyku. Przedtem powinien się pan
był zameldować u francuskiego posła w Madrycie lub u przedstawiciela rządu hiszpańskiego
w Pary\u.
- Uwa\am to za niepotrzebne. Ale jeśli pańskim zdaniem zawiadomienie poselstwa
jest konieczne, mo\na przecie\ porozumieć się z przedstawicielem rządu hiszpańskiego w
Meksyku.
- Jest tu wprawdzie taki urzędnik, ale jego kompetencje nie sięgają tak daleko.
- Dowiem się, czy tak jest istotnie.
- Któ\ panu broni? - administrator nie mógł ukryć zadowolenia, \e udało mu się
dokuczyć przybyszowi.
- Jestem adwokatem i znam ustawy!
- śe jest pan adwokatem, nie wątpię, ale o ustawach nie ma pan pojęcia.
- Chce mnie pan obrazić, senior?
Francuz obrzucił Hiszpania lekcewa\ącym wzrokiem.
- Ani mi przez myśl nie przeszło, monsieur!
Spojrzenie administratora doprowadziło Corteja do wściekłości, rzekł więc ze złością:
- Ale wątpi pan w moją znajomość ustaw!
- Tak, wątpię. Pańskie przekonanie, \e wystarczyłaby interwencja hiszpańskiego
pełnomocnika w Meksyku, byłoby uzasadnione w czasach pokoju. Obecnie jednak toczy się
wojna.
- Do kroćset, niech was diabli porwą!
- Słowa pańskie nie są zbyt uprzejme, tym razem jednak u-dam, \e ich nie słyszałem.
A więc prowadzimy wojnę. Cesarz stwierdził, \e posiadłości Rodrigandów nie mają zarządcy
i zarządził, by przeszły pod administrację państwową. W okresie trwania stanu wojennego
mógłbym uznać pańskie pełnomocnictwo tylko w tym przypadku, gdyby mój rząd zezwolił
panu na przejęcie zarządu dóbr. O pozwolenie to musi się pan postarać osobiście przez
francuskiego pełnomocnika w Hiszpanii bądz te\ przez hiszpańskiego posła we Francji.
- A więc muszę jechać za ocean! Czy nie mógłbym jednak przynajmniej pobie\nie
zaznajomić się ze stanem interesów Rodrigandów w Meksyku?
- Nie mogę się na to zgodzić.
- Posiadłościami zarządzał dotąd senior Pablo Cortejo, prawda? Co się z nim stało?
- Człowiek ten, jako buntownik i zdrajca, został skazany na banicję.
- Gdzie przebywa teraz?
- Skąd\e ja mogę wiedzieć? - Francuz wzruszył ramionami. - Nie jestem w
\andarmerii. Zupełnie mi zresztą obojętne, gdzie on się znajduje. Uwa\am go bowiem nie
tylko za buntownika, ale za tchórzliwego, pozbawionego czci i wiary łobuza i oszusta.
- Senior! - Cortejo stracił panowanie nad sobą.
- O co chodzi, monsieur?
- Pan zniewa\a Pabla Corteja! Czy ma pan na to dowody?
- Ile pan tylko zechce.
- Niech je pan tylko przedstawi.
- Panu?! - Francuz roześmiał się głośno. - Nie ma pan prawa tego ode mnie wymagać!
Pańskie zainteresowanie osobą Corteja wydaje mi się dalece podejrzane!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]