[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Paragon.
 Nie ma mowy. Raz na zawsze koniec z duchami.
Paragon posłał mu żałosne spojrzenie. Twarz Antoniusza złagodniała.
 O jakie doświadczenie wam chodzi?
 Podziemne.
 Ja już was znam. Kogo chcecie nastraszyć?
 My chcemy tylko udawać, że straszymy...
 Wybaczcie, ale ja z tego nic a nic nie rozumiem.
Paragon walnął się pięścią w pierś.
 Daję słowo honoru, że chodzi o dobro zamku.
Antoniusz zamyślił się.
 W takim razie możecie mi powiedzieć...
 Na kieł przedpotopowego mamuta, że to tajemnica.
Asystent zmrużył porozumiewawczo oko.
 Mnie nie powiecie?
 Nawet rodzonej cioci, panie asystencie. W pana szanownych rękach spoczywa teraz
nasz honor. Jeżeli pan nam nie pomoże, zamek będzie w niebezpieczeństwie.
 Mogą się stać straszliwe rzeczy  dodał z zapałem Mandżaro.
Antoniusz spojrzał chłopcom badawczo w oczy i wreszcie skapitulował.
 No, dobrze  rzekł przeciągle.  Wierzę wam, ale musicie mi przyrzec, że nie
uczynicie nic takiego, czego moglibyście się wstydzić.
 Wprost przeciwnie!  W głosie Paragona dał się słyszeć odcień oburzenia.  My
wyjdziemy z honorem.
 I jeszcze jedno: żebyście się niepotrzebnie nie narażali.
Paragon zamienił z Mandżarem krótkie, porozumiewawcze spojrzenie.
 My...  zająknął się, ale wnet pomógł sobie gestem ręki.  Nic się nam nie stanie.
Pan asystent może sobie spokojnie uciąć poobiednią drzemkę.
 Pamiętajcie  upominał ich Antoniusz.  Wierzę wam i dlatego...
 No to ręka  przerwał mu gwałtownie Paragon i mocno schwycił jego dłoń.
 Ale z ciebie dyplomata, Paragon.
 Co robić, panie asystencie...
2
Słońce stało już wysoko ponad basztą zamku, kiedy chłopcy znalezli się znowu w
kolumnowej sali lewego skrzydła. Ukryci za granitową kolumną łowili najdrobniejsze odgłosy.
Cisza zalegała salę. W tej ciszy spoza murów dolatywał czysty, melodyjny śpiew kosa. W
bluszczu i powojach brzęczały roje much. Basował im przez chwilę trzmiel, a ponad wszystkim
wzbijał się świergot jaskółek, przecinających czarnymi zygzakami spłacheć jasnego nieba.
 Przebieramy się  szepnął Mandżaro.
Paragon cisnął na ziemię zwitek prześcieradeł i bandaży.
 Kto będzie Białą Panią?
 Możesz być ty.
 Dobrze.
Mandżaro zarzucił na ramiona wielki, na czarno pomalowany worek z kapturem.
 Ja będę mnichem  powiedział wyciągając cienką szyję z otworu worka.
Paragon parsknął cichutko.
 Ale, bracie, wyglądasz!
 Spiesz się  przynaglał go nadinspektor.
Paragon przy pomocy przyjaciela jął owijać twarz bandażami. Wnet jego głowa zginęła w
białych zwojach. Pozostawili jedynie otwór na usta, nos i oczy. Ponad czołem umieścili dwie
małe, czerwone żaróweczki, przewody prowadzące do baterii przeciągnęli pod bandażami, na
piersiach przypięli wielką latarkę z reflektorem. Potem Mandżaro owinął Paragona w
prześcieradło.
 Pierwszorzędnie!  zawołał, spojrzawszy na przebranego.  Teraz próba świateł.
Paragon włączył najpierw baterie. Nad czołem zajarzyły się czerwone zrenice żarówek.
Potem zaświecił latarką. Prześcieradło zapłonęło seledynowym światłem. Mandżaro aż westchnął
z zachwytu.
 Mówię ci, robisz wielkie wrażenie.
 Legalnie?  zapytał Paragon.
 Szkoda, że nie mamy lustra. Marsjanin wysiada.
 Zobaczymy.
Na tym urwała się rozmowa. Mandżaro ruchem głowy dał znak do wymarszu. Wyjęli
elektryczne latarki, jeszcze raz rozejrzeli się wokół, jakby chcąc pożegnać blask słonecznego
dnia, śpiew ptaków i bzykanie owadów. Potem bez słowa pogrążyli się w mroku podziemnych
korytarzy. Drogę niezle już znali, więc bez zatrzymania się dobrnęli do miejsca, gdzie
rozchodziły się dwa korytarze.
Naradzali się chwilę.
 Ja pójdę do końca, aż do groty  szeptał Paragon  ty zostań tutaj, w bocznym
korytarzu. Jeżeli uda mi się wywabić go...  Na myśl o wielkim Marsjaninie słowa utknęły mu
w gardle. Zrobiło mu się nagle zimno i nieswojo.  Jeżeli mi się uda, to chodu! Zwiewam, a ty
zostaniesz i sprawdzisz, co jest w grocie.
Mandżaro głębiej nasunął kapelusz na oczy. Przed sobą widział białą postać Paragona i na
sam jej widok zimne mrowie przebiegło mu po plecach.
 Cześć!  szepnął Paragon. Jego biała postać, prowadzona nikłą strugą światła
bijącego z latarki, znikała wolno w długim tunelu podziemnego korytarza.
Zbliżał się do miejsca, gdzie korytarz nagle zaczynał opadać ku grocie. Odetchnął. Mimo
przejmującego chłodu czuł, że spocona koszula klei mu się do ciała. Miał ochotę odwrócić się i
uciekać. Jakaś podświadoma siła prowadziła go jednak stromym zejściem ku Marsjaninowi.
Kiedy dobrnął do zalanego wodą przełazu, na ścianach skalnych ujrzał szarawy odblask
światła.  Jest  pomyślał.  Teraz trzeba być ostrożnym jak nigdy . I zaraz, jakby się pozbył
strachu, myśl jego zaczęła pracować jasno, niemal bezbłędnie.
 Teraz podejdę na krawędz groty, włączę wszystkie światła i zaryczę  uśmiechnął się z
zadowoleniem.  Zobaczymy, jak mu będzie...
Sama myśl, że wielki Marsjanin może się przestraszyć, wydała mu się ogromnie zabawna.
Zatrząsł się cały od tłumionego śmiechu. Naraz znieruchomiał. Usłyszał bowiem, że w grocie
ktoś się porusza, światło zakołysało się na ścianach wprawiając w ruch cienie.
Przylgnął plecami do ściany. Nagle opuściła go wesołość, pierzchła gdzieś zuchowatość,
pozostał nagi strach. Przesuwał się wolno, krok za krokiem. Tłumił przyspieszony oddech, ale
gdy tylko odetchnął, zdawało mu się, że jego płuca grają jak miechy, a serce w trwożnym rytmie
rozsadza mu pierś. Był już blisko krawędzi. Zwiatło wiszącej u sklepienia latarni oświetlało
jaskrawo ściany, rysowało ostrymi cieniami każdy załom. Na dole ktoś był...
Przechylił się i... instynktownym ruchem przetarł powieki... Jeszcze raz spojrzał w dół...
Nie mylił się. Nisko, na samym dnie groty, zamiast Marsjanina zobaczył Tajemniczego.
Człowiek w granatowej wiatrówce i w berecie klęczał nad otwartą czarną walizką i szperał w niej
spokojnie. Był tak zajęty swą pracą, że nie wyczuł obecności detektywa.
Paragon patrzył jak zaczarowany. Nie mógł uwierzyć w to, co widział... Naraz
Tajemniczy wyprostował plecy, uniósł się. Wtedy nasz inspektor odsunął się gwałtownie od
krawędzi groty.
Miał na tyle rozsądku, że nie rzucił się w paniczną ucieczkę, lecz zaczął przesuwać się
wolno wzdłuż ściany. Gdy dobrnął do korytarza za schodkami, zatrzymał się. W głębi groty
dochodziły odgłosy kroków. Latarnia zakołysała się nagle, granice cieni i świateł przesuwały się
ruchem wahadłowym. Był to sygnał do szybszego odwrotu. Paragon wysoko podkasał
prześcieradło, odetchnął głębiej i ruszył szybkim krokiem. Gdy jeszcze raz obejrzał się za siebie i
stwierdził, że nikt go nie ściga, puścił się biegiem. Jego rozczłapane trampki zatupotały po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl