[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A nawet pojecie  zachodni nie miało już żadnego znaczenia.
Spojrzał na manometry i wskazniki składu atmosfery. Uran wykonał niezłą robotę. Wprowadził do
bazy mieszankę gazową, która dokładnie imitowała ziemskie powietrze. Towarzysz wyobraził sobie
małego robota, który na zewnątrz w tej chwili uważnie obserwuje niebo, oczekując na blask silnika
rakietowego. Wyobrażał go sobie jako malucha na wózku i gwiazdy nad nim& Wydawało mu się, że
jest jak& jakby to powiedzieć& śmieszne. Gdyby mógł, roześmiałby się. Wpatrywał się w obraz
statku na monitorze. Za kilka minut nastąpi odłączenie.
Ileż rzeczy wydarzyło się przez te miesiące! Nic co zostałoby przewidziane& A może, powiedział
sobie Towarzysz, błękitna kula zalicza się do przypadków związanych z poszukiwaniami obcej
inteligencji& No cóż.
Obserwował przycisk lasera. Nie, nie było żadnego zagrożenia. Nie przeszuka nawet kosmonauty.
Do diabła z programem. Był bezsensownym przeżytkiem. On sam był już odmieniony, nie czuł się
wyłącznie produktem komórek magnetycznych, zaprogramowanych tak czy inaczej.
Wyszedł z sali kontrolnej i wszedł do kuchni-spiżarni, zrobionej z myślą o ewentualnych załogach
rosyjskich, które dotarłyby do zagubionej bazy.
Otworzył pojemnik, włączył płytkę elektryczną i spojrzał na zegarek. Tak, pomyślał, tak będzie
dobrze. Wyjął proszek i odkręcił wodę. Czekolada będzie gotowa dokładnie w chwili, gdy człowiek
zejdzie na powierzchnię księżyca.
Mały robot był uradowany jak małe dziecko. Kręcił się tu i tam wokół bazy wydając z siebie
warkot i piski. Jego czerwone oczy migały w gwiazdzistą noc na lodowej równinie. Niebo nie było
dla niego nigdy tak sugestywne, jak w tej chwili, a równina stała się dla Urana zródłem tajemnicy,
wyzwaniem dla jego ciekawości.
Wielka Kula leżała ciągle w tym samym miejscu, bez ruchu, rozjaśniona przez słabe błękitne
światło. Co jakiś czas Uran dostrzegał wędrujący statek Ziemian, który wykonywał następny obrót po
orbicie satelity jak słabiutka gwiazda.
Za kilka chwil, pomyślał mały robot drżąc z radości, za kilka chwil zobaczy na niebie
powiększający się z wolna płomień& Ludzie zdecydowali się wylądować. Ustalili miejsce i godzinę
zejścia i zakomunikowali im drogą radiową.
W tym momencie, mówił sobie bardzo podekscytowany Uran, moduł odłącza się od statku. Podróż
ku powierzchni satelity potrwa pięćdziesiąt minut&
Mały robot podskoczył, zadrżał, o mało nie potknął się o kamień i nie wylądował do góry
rolkami& Dostrzegł go! Odległy, ledwo widzialny, wyryty na tle gwiazd konstelacji Oriona& Słaby
płomień& Poczuł, jak ciepło chochlika rośnie w jego umyśle. Uruchomił swój wózek i popędził w
kierunku kopuły, by wezwać Towarzysza.
Duży robot starał zataić podekscytowanie, udając obojętność, ale Urana to nie zraziło. Mało
brakowało, a Towarzysz zostałby siłą zmuszony do wyjścia. Dwa roboty stały pod gwiazdami w
pobliżu kopuły, z nosami ku górze. Widziały, jak mały płomień powoli rośnie i staje się coraz
jaśniejszy.
Uran zdał sobie sprawę, że napięcie spowodowało niepokojące obniżenie poziomu energii. Gdy
zdecydował się wrócić do kopuły, żeby szybko doładować się, poczuł, że nie ma siły się ruszyć.
Zwrócił się do Towarzysza, który westchnął, chrząknął, pogderał, ale w końcu odprowadził go do
bazy i dopilnował doładowania. Kiedy ponownie wyszli na zewnątrz, blask rakiet zaćmiewał
ogromną większość gwiazd na firmamencie. Towarzyszowi powrócił do głowy obraz sprzed wielu
lat.
Monitory kontrolne wskazywały sześć minut do zetknięcia z powierzchnią satelity. Siedząc w
specjalnym anatomicznym fotelu, wewnątrz wąskiego pomieszczenia, mężczyzna wpatrywał się
nieruchomym wzrokiem w światełka kontrolne i tablicę dowodzenia. Zwiecące kontrolki
wskazywały, że wszystko szło jak po maśle, ale kosmonauta wolał się nie rozpraszać. Trzy
niezależne komputery kierowały modułem lądującym w sposób doskonały, z ustalonym wcześniej
kątem nachylenia i szybkością.
Nagle jedno ze światełek zmieniło barwę na czerwoną i zaczęło migać. Kosmonauta chciał już
skontrolować, które z urządzeń nawaliło, gdy niespodziewanie lampka na powrót stała się zielona.
Banalne zwarcie, pomyślał. Westchnął i dalej obserwował wyświetlane informacje  cztery minuty
do wylądowania.
Przeznaczenie, pomyślał Clark, wybrało reszkę, a on znajdował się teraz w ciasnym
pomieszczeniu, delikatnie lądującym na księżycu Urana, mrocznej, lodowej powierzchni, na której
usytuowana była wygodnie malutka baza z dwoma robotami. Pomyślał o tajemniczej Kuli& Monitor
wskazywał dwie minuty do zetknięcia z gruntem. Dowódca zapiął pas bezpieczeństwa, wziął
kosmiczny kask i włożył go. Huk silników, miganie lampek kontrolnych i wszystkie hałasy zniknęły
natychmiast. Clark poczuł się całkowicie odizolowany. Cyfry na monitorze wskazywały dwadzieścia
sekund do wylądowania i wysokość trzydziestu metrów. Dowódca czuł, jak rośnie napięcie, jak
zaczyna się pocić. Niepotrzebnie się martwił, ponieważ wszystko przebiegało najlepiej jak mogło.
Napięcie było jednak instynktowne. Podświadomość nie była posłuszna logicznemu rozumowaniu,
które podpowiadało mu, że wszystko jest w doskonałym porządku i prawdopodobieństwo
niepowodzenia zmniejszyło się teraz do zera. Podświadomość posłuchała instynktownego uczucia, że
jest zupełnie sam w obcym, a może i niebezpiecznym świecie. Dziesięć sekund do kontaktu.
Clark zamknął oczy i zaczął odliczać, a tysiące myśli tłoczyło się w jego umyśle. Zastanawiał się,
czy instrumenty działają bez zarzutu, czy to była dokładna prędkość lądowania, czy pod nim nie topi
się lód, tworząc zabójcze szczeliny, w które moduł wpadłby jak do przepaści& Pięć, cztery, trzy&
Topiący się lód& Dwa& Przepaść& Jeden& Teraz! Clark zacisnął pięści i czekał& Poczuł bardzo
silne uderzenie, straszne kołysanie, a potem  zupełnie nic. Wszystko było nieruchome. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl