[ Pobierz całość w formacie PDF ]

com ich do rowu wysypał.
 No to masz rewanż  rzekł doktor spokojnie. Sylwester zamilkł i patrzył na niego
bez słowa. Czy miał opowiadać wszystko, jak było, od początku? To przecież wysypanie do
rowu było rewanżem, a oni znowu teraz zaczęli i będzie musiał się im zrewanżować, ale ich
było trzech, a on jeden i wciąż czuł pustkę w dłoni, kiedy wsadzał ją do kieszeni, dawnym,
ufnym ruchem, żeby poczuć się pewnym siebie. Nie miał partnerów w tej walce. Doktor
przecież nie będzie się z nimi bił ani żaden z tamtych dwóch. Odwrócił z niechęcią głowę
od otwartych okien baraku, z których biła na całą okolicę jakaś rzewna meksykańska
melodia. To Bobrowicz, sprowadziwszy wreszcie z domu magnetofon, popisywał się przed
przyjacielem swoimi nagraniami. %7ładen z nich  pomyślał.  Na pewno żaden z nich.
 Właściwie nie wiem, za co mieliby nas lubić  rzekł doktor. Dłubał coś w
skrzynkach z urobkiem i nie patrzył na Sylwestra.
 A czy przyjechaliśmy tu po to, żeby się z nimi pieścić?  nie wytrzymał chłopak.
 Robimy to, co należy do naszych obowiązków.
 I to jest właśnie za mało  doktor podniósł głowę.  To jest zawsze za mało.
Sylwester postał jeszcze przez chwilę, a potem odszedł ku stopniom baraku i przysiadł
na nich ciężko. Sukinsyńsko nie lubił, jak go ktoś usiłował wychowywać.
Supersukinsyńsko tego nie lubił. Mógł przyjąć wszystko, tylko nie to. No, więc dobrze, był
sam, ale walka musiała zostać rozegrana do końca. Nie było na to rady.
Szatan, drzemiący dotąd pod ścianą baraku, zbliżył się i położył przy nogach Sylwestra.
Może jeszcze nierozwagą byłoby wyciągnąć rękę i pogładzić go po płowym łbie, ale w
oczach psa był już spokój i nie trzeba było wymagać zbyt wiele. Sylwester cmoknął cicho,
a kiedy pies zastrzygł uszami, pochylił się nieco ku niemu.
 Oni nic nie wiedzą  szepnął.  Ani trochę nie wiedzą tego o życiu, co my dwaj.
XI
Niedziela na wsi jest brzęczeniem much. Brzęczą codziennie, ale w niedzielę się je
słyszy. Ludzie odpoczywają, w sadach, pod kopicami siana albo w izbach, w których
unoszą się zapachy świątecznego obiadu. One także są niedzielą, tak samo jak
wyczyszczone niby lustro lepsze buty, które zawsze są trochę niewygodne, ponieważ nosi
się je tylko raz w tygodniu. Odświętne ubrania także trochę krępują ciało, trzeba o nich
myśleć  żeby ich nie wygnieść lub nie poplamić, a kiedy się myśli o ubraniu, ono staje się
od człowieka ważniejsze. Ale czy można nie ubrać się w niedzielę i łazić do południa w
szlafroku tak, jak Celka? Już to samo było odszczepieństwem, zdradą wsi, rzuconą jej
obelgą.
 Włóż coś na siebie!  zawołała ciotka.
Celka lakierowała paznokieć małego palca u lewej ręki i ta czynność była dla niej w tej
chwili najważniejsza na świecie.
 Przecież jestem ubrana  odburknęła, ocierając delikatnie spodem palca brzeg
paznokcia.
 Wcale tego nie widzę  ciotka odwróciła się do kuchni i zrobiła w powietrzu, w
znacznej odległości od swojej głowy i piersi, znak krzyża świętego.  Obraza boska!
 Oj, ciociu!  zawołała młoda kobieta ze zniecierpliwieniem, zgarniając zbyt
obszerny dekolt swego szlafroka. Czyniła to ostrożnie, wciąż dmuchając na paznokcie
i trzepiąc palcami, aby lakier prędzej zasechł.
 Więc uważasz  rzekł powoli Ziemba  że będę taki szczęśliwy.  Siedział pod
oknem i patrzył na sad, gdzie pod jabłonką Lenka pełzająca na czworakach udawała
rączego rumaka, potrząsając na grzbiecie zaśmiewającą się Elżbietkę.  Taki szczęśliwy?
 powtórzył.
Celka nie odpowiedziała od razu. Zakręciła ostrożnie buteleczkę z lakierem, wciąż
dmuchając na paznokcie, wyciągnęła papierosa z otwartego pudełka i zapaliła go zaciągając
się głęboko. Ciotka znowu się przeżegnała omiatając ramieniem zamaszyste kręgi.
 Nie będziesz do końca mógł pracować  powiedziała wreszcie.
 Do jakiego końca?  zapytał Ziemba niespodziewanie cicho.
 No, więc zle się wyraziłam. Nie będziesz mógł pracować zawsze. Wie ojciec, że o
wynajęciu kogokolwiek do pracy nie ma mowy. A praca w gospodarstwie ciężka.
 Jeszcze się na nią nie skarżyłem.
 Tak, teraz. Ale nadejdzie czas...
 Co mi tu będziesz krakać?  Ziemba podniósł się z krzesła i stanął przed córką
ogromny i trochę niezdarny w swoim czarnym odświętnym ubraniu.  Nie chcę myśleć,
jaki nadejdzie czas. Może wcale nie nadejdzie, nie zawsze nadchodzi to, czego się
spodziewamy. Ważne jest to, co jest teraz. I o tym myśl, nie o tym, co będzie.
 Ojciec rozumuje jak dziecko  powiedziała Celka strząsając popiół z papierosa.
Nudziły ją już te rozmowy toczone co dnia bez żadnego rezultatu.  Nie wstrzyma ojciec
starości, więc po co się upierać przy czymś, co siłą rzeczy nie będzie mogło trwać zbyt
długo.
 Może już nawet przewidziałaś, kiedy umrę. Powiedział to jakimś nieswoim, dziwnie
cienkim głosem i Celce wreszcie zrobiło się go żal. Odłożyła papierosa, zerwała się ze
stołka i objęła ojca wpół. Lubił, gdy go tak chwytała, sprawiało mu to zawsze tę samą,
nieco jakby zaprawioną zdumieniem satysfakcję  że jest tak śliczna i elegancka, i
wykształcona, a jednak nie przestała być jego córką i tak samo garnie się do niego, jak
wtedy, kiedy ledwo odrosła od ziemi, świata nie widziała poza ojcem.
Celka objęła go teraz mocno i zakołysała jak dziecko.
 Będziesz żył sto lat!  zawołała.  Sto lat właśnie dlatego, że przestaniesz
harować jak koń. yle ci u mnie będzie? Rano sobie zjesz śniadanko, posłuchasz radia,
pójdziesz na spacer. Wrócisz i już będzie czas na obiad. Potem się zdrzemniesz. Jeśli
będziesz miał ochotę na kino, wybierzesz się do kina, a jak nie  zostaniesz w domu przy
telewizorze. Na dworze deszcz i słota, a ciebie to nic nie będzie obchodzić. Ani przymrozki,
ani susza. Będziesz sobie gwizdał na to wszystko.
Ciotka znowu przeżegnała się szerokim znakiem krzyża.
 Jeszcze żaden chłop nie prowadził takiego życia. Ludziom w oczy nie można by
spojrzeć. Grzech i obraza boska!
Celka puściła ojca i złapała teraz wpół kościstą ciotkę.
 Wciąż mnie tylko ciocia straszy tą obrazą boską. Cioci też by się już odpoczynek
zdał na stare lata.
Staruszka odsunęła ją od siebie i poprawiła białą chustkę na łysiejącej głowie.
 A właśnie chciałam zapytać, chciałam was zapytać, co będzie ze mną?
 A czy ciotkę ktoś wypędza?  Ziemba wzruszył ramionami i wrócił na swoje
krzesło pod oknem.
Celka zaczęła znów z uwagą przyglądać się paznokciom. Staruszka nie uważała jednak
sprawy za wyjaśnioną.
 Czy mnie także zabierzecie do miasta? Przecież mam tu aliment. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl