[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wypowiedzi na temat ludu Bożego, który z jednej strony ma udział w posłannictwie
Chrystusa, z drugiej strony zaś ma dostąpić tego posłannictwa dopiero przez działalność
pasterzy.
Najbardziej jednak zwraca uwagę ta papieska teologia, oferująca ludowi bez żadnych
konsekwencji dla dawniejszych struktur władzy świętą służbę, o której prawnych szczegółach
nigdzie się nie mówi. Także i w szczególności w jego nowej książce, która w żadnym miejscu
nie wychodzi poza czysto werbalne wyznania i deklaracje.
"Na tym polega posługa Następcy Piotra, który mimo upływu dwudziestu stuleci jest
nadal jednym z tych, co «byli Å›wiadkami zmartwychwstania» i wiedzÄ…, że «ten Jezus zostaÅ‚
wziÄ™ty do nieba» (por. Dz. l, 22). I którzy sÄ… gotowi zaÅ›wiadczyć nam o tym wÅ‚asnym
życiem, słowem, ale nade wszystko czynem" (PPN 20). Czynem? Nade wszystko czynem?
Czy tylko aż do przesytu znajomymi zapewnieniami, że Papież potwierdza "blask prawdy"
(PPN 31), cokolwiek by to miało znaczyć? Trochę tego blasku mogłoby w ciągu minionych
piętnastu lat opromienić w dostrzegalny sposób również czyny Wojtyły, jako że prawda jest
zawsze konkretna i nie wystarczą jej gołosłowne oświadczenia.
Bardzo to podejrzane. W nowożytnym społeczeństwie takie milczenie jest
zaskakujące. Nikt nie przeczy, że w skomplikowanych układach społecznych istnieć musi
również substytucja, zwierzchność i podporządkowanie. Ale któż zaprzeczy, że właśnie w
Kościele było i jest mnóstwo ludzi możnych albo ich spadkobierców, pojedynczo i w
grupach, którzy starają się za wszelką cenę bronić swego posiadania i władzy, nie oddając ani
szeląga z tego, co posiedli w przeszłości? W dodatku potęga Kościoła, skoro już o niej mowa,
nie istnieje sama w sobie. Nie tylko użycza się jej dla zaspokojenia prywatnych roszczeń, ale i
wiąże się ją z rozmaitymi warunkami, narzucanymi przez tego, kto wedle oficjalnej doktryny
powinien był jej użyczać.
Władza w Kościele możliwa jest tylko wówczas, gdy wiąże się albo daje się związać,
zarówno ze swoim pochodzeniem, jak i ze swym jedynym celem. Bez takich powiązań
władza wymyka się spod kontroli i staje się celem sama dla siebie, choćby maskowała się
jako pasterstwo i służba.
Nieraz stanowiło to punkt zaczepienia dla krytyki. Bo tradycja możnych Kościoła
owładnęła tym, co było pierwotnie służbą, i przeobraziła ją w pomnażanie władzy, oparte na
wzorcach jak najbardziej świeckich. Nie znajdziemy zatem w Kościele żadnego podziału
władzy, który nowoczesnej demokracji nadaje godność ludzką i dlatego nie istnieje w
żadnych systemach totalitarnych, dyktatorskich.
Znają za to pasterze Kościoła presję, która zmusza działaczy tej instytucji do
utrzymywania postawy opartej na zasadzie: przyjaciel albo wróg, legitymując tym ich
decyzje. Nie przypadkiem najbardziej wypróbowana z recept brzmi Roma locuta, causa finita:
"Rzym powiedział, sprawa zakończona" i koniec z marzeniami. Jesienią 1994 roku papież
Wojtyła próbował potwierdzić jeszcze raz ważność tej zasady w związku ze święceniami dla
kobiet; a niedługo po tym rozstrzygnąć na jej mocy problem ponownych ślubów dla
rozwiedzionych.
Na tak kamienistym gruncie nie zakiełkuje chyba żadna nadzieja. Musi sobie poszukać
żyznego gruntu. Jestem przekonany, że go znajdzie.
Ci możni, których znajdziemy w górnych warstwach hierarchii pasterskiej, gdzie laicy
nic nie mają do powiedzenia, hołdują też istnej manii kodyfikowania. Regulują i normują.
Mówią owieczkom, co robić, a czego nie robić. Ta praktyka wiele nadziei nie przyniesie.
Sami pasterze też wywodzą się ze swoistej kodyfikacji: na urząd nie powołały ich
nieobliczalne wybory przeprowadzone w gremium świeckim, lecz jak najbardziej obliczalne i
wyliczone mianowanie przez Kurię rzymską, prawomocne w ramach systemu. Są więc
zobowiązani wobec tej zasady wprowadzenia na urząd, tej bezosobowej, wręcz technicznej
solidarności. Nie mogą się zrzec tej służby, tylko dzwigać ją dalej.
%7łycie wszystkich chrześcijan, według przemówień Papieża, otoczone jest delikatną
siatką norm kościelnych. Znawcy tego systemu, z Wojtyła na czele, wychodzą z założenia, że
dla jednostki jak zawsze, tak i teraz najkorzystniejsze jest, aby we wszelkich
ewentualnościach życia troszczył się o nią Kościół. Wolność, tak samo jak prawda, istnieje
tylko w ściśle określonych granicach, które wytyczają Kościół i Papież. Nie ma mowy o tym,
aby je przekroczyć ku jakiejś alternatywnej nadziei.
Dla Wojtyły nie ulega wątpliwości, że nauczanie prawd dogmatycznych i
obyczajowych, jak również wszelkie kompetencje prawodawcze i sądownicze, muszą
spoczywać w ręku jedynej władzy nauczycielskiej i pasterskiej, czyli biskupów, i że nie
wyświęceni laicy z jakichkolwiek "świętych władz służebnych" są z tego wykluczeni. Tak
przemawia siła: trwożnie chroniona siła. Akceptować ją mogą tylko dziecięco naiwni i
pobożni dziennikarze lub czytelnicy albo ci, którzy sami zyskali udział we władzy drogą
pośrednią, na przykład przez Opus Dei. Obydwie te grupy są bliskie sercu Wojtyły.
Dawno już utrwalone na piśmie prawo wyłączności nie może być naruszone;
szczególnie zaś przez papieża. Jak ongiś, tak i teraz określa on praktykę interesów swej
instytucji; i w tym względzie za Jana Pawła II nic się nie zmieni.
Papież ten w 1979 roku powtórzył wobec amerykańskiej konferencji biskupów
pradawną, konserwatywną zasadę, a co więcej, rozciągnął ją po kres wszech czasów: "Sobór
Watykański podkreśla rolę biskupa w głoszeniu całej prawdy Ewangelii i w przekazywaniu
«nie skróconej tajemnicy Chrystusa»... Jestem pewien, że moi i wasi nastÄ™pcy nie odstÄ…piÄ… od
tego wymagania, aż Chrystus powróci we wspaniałości Swojej." [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl