[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cygański chłopiec biegnie przez topolowe pasy, które
go przecinają, zarzuca podeszwy stóp na plecy. Kelnerka
biegnie za podeszwami stóp. Wędkarz z pestkami
słonecznika patrzy za latającymi podeszwami stóp. Jak
kamyki na wodzie, mówi.
W krzakach wieje wiatr, oczy chłopca stoją wśród liści.
Kelnerka stoi w trawie, dyszy, przyczajona rzęsami,
wszystkie liście wachlują, ona nie widzi chłopca.
Opuszcza głowę, zdejmuje sandały i powoli idzie z
powrotem
do kawiarni, małymi krokami przez pasy topoli, boso po
kamiennych płytach. Podjej ręką wisi cień sandałów. I na
cieniu widać, jak wysokie są obcasy, jak cienkie rzemyki,
jak pod pierścionkiem kelnerki, na kamieniu jeszcze raz
połyskują sprzączki. Biegaj za mną, będziesz z tego
więcej miała, mówi wędkarz ze słonecznikiem, bez
butów
masz grube nogi, bez obcasów jesteś chłopką.
Wędkarz, który boi się arbuzów drapie się po klapie
spodni, na wojnie, mówi, byłem w takiej małej wiosce.
Zapomniałem, jak się nazywała. Zajrzałem przez okno,
a tam siedziała kobieta przy maszynie do szycia. Szyła
białą koronkową firankę, zwisała aż na podłogę.
Zapukałem i powiedziałem WODY. Otworzyła, niosła
przed
sobą firankę do drzwi. W wiadrze z wodą wisiała
chochla. Piłem jedną chochlę za drugą, przy piciu
widziałem
jej łydki, grube i białe. Patrzyłem tylko do wiadra z
wodą,
widziałem ją całkiem nagą, stojącą w wodzie. Woda była
zimna, moje podniebienie gorące, krtań pulsowała mi
w uszach. Pociągnęła mnie na podłogę, pod sukienką
nie miała majtek. Koronki drapały, a jej brzuch był bez
dna. Nie powiedziała nic. Często o tym myślę, nie
słyszałem jej głosu. Ja też nic nie powiedziałem.
Dopiero, kiedy
znowu byłem na ulicy, powiedziałem do siebie WODY.
Wędkarz z pestkami słonecznika odgryza nitkę zwisającą
przy obrębie koszuli, to z powodu łydek, mówi. Moja
żona tak jęczy, kiedy na niej leżę, że sąsiedzi w środku
nocy stukają w ścianę i krzyczą, przestań ją bić. Za tymi
jękami nie ma nic, wiem to już od dawna, pod jej koszulą
nocną wszystko jest zimne, tylko usta krzyczą. Leżę na
niej i przyzwyczajam się do ciemności, widzę jej szeroko
otwarte oczy, jej czoło wysoko w górze, szarożółte jak
księżyc, ijej opadający podbródek. Widzę, jak wykrzywia
usta. Mógłbym nosem dzgnąć ją w otwarte oczy, ale tego
nie robię. Jęczy jak kobieta, która musi podnieść szafę,
a nie jak taka, której jest dobrze. Jej żebra są tak twarde,
że wysycha jej serce, jej nogi są codziennie chudsze.
Od kostek w górę na łydkach nie ma wcale mięsa. Mięso
z całego ciała rośnie jej w brzuchu, ten robi się okrągły
i napięty jak u tłustej owcy.
Wędkarz zdejmuje but, odwraca go, potrząsa, na ziemię
wypada pestka czereśni. Czasem księżyc stoi między
sufitem i ścianą w rogu pokoju, mówi. Ma zaprasowaną
fałdę, mogę widzieć wzory na kieliszkach do wina w
kredensie i frędzle dywanu. Oczami obrysowuję frędzle
dywanu i rozmyślam o dniu. Wędkarz w czapce gołej
głowy
wyrywa zdzbło trawy i wkłada do ust, żuje, zdzbło się
kołysze. Rozmyślanie o dniu, mówi wędkarz z pestkami
słonecznika, nie trwa długo, topole, rzeka. Dziś
wieczorem potrwa dłużej, dziś wieczorem mam kelnerkę.
Wędkarz ze zdzbłem trawy śmieje się, i Cygana, mówi.
Dziś wieczorem potrwa dłużej, mówi wędkarz z
pestkami słonecznika, a jeszcze dłużej zasypianie. Słyszę
cykady za oknem. Aóżko chwieje się, bo koszula nocna
się
kładzie. Cykady brzęczą, wiążą ciemny sznur, pożerają
mój spokój. Mogą być pod blokiem. Wstrzymuję oddech,
czuję, że cykady niosą blok na swoich plecach po trawie,
przez długą równinę aż do Dunaju. Kiedy zasypiam, śni
mi się, że wychodzę z bloku na ulicę. Nie ma ulicy. Stoję
w piżamie, na bosaka, nad wodą i marznę. Muszę
uciekać, muszę uciekać przez Dunaj do Jugosławii. Ale
nie
umiem pływać.
Po drugiej stronie rzeki dwóch mężczyzn siedzi na
ławce. Mają na sobie garnitury. Ich uszy są przezroczyste
od światła, stoją obok siebie jak liście. Jeden z mężczyzn
nosi krawat w czerwono-niebieskie kropki. Na
końcu ławki leży plama cienia, mogłaby być płaszczem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]