[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wbrew woli, poczuł w piersi coś, co przypominało miłość... Długo stał, pożerając ją wzro-
kiem...
„Dość jednak... – pomyślał, wydając głębokie westchnienie. – Żegnaj, piękne zjawisko! Na
mnie już czas. Muszę iść na bal do jaśnie wielmożnego...”
Spojrzawszy raz jeszcze na uśpioną piękność chciał już płynąć z powrotem, gdy nagle
wpadł na pomysł.
„Trzeba pozostawić jej pamiątkę po sobie! – pomyślał. – Przyczepię coś do wędki. Będzie
to niespodzianka od nieznajomego.”
Smyczkow cichcem podpłynął do brzegu, narwał duży bukiet polnych i wodnych kwiatów,
i związawszy go łodyżką lebiody przyczepił do wędki.
Bukiet opadł na dno i pociągnął za sobą piękny spławik.
Rozsądek, prawa natury i stanowisko społeczne naszego bohatera wymagają, aby romans
zakończył się właśnie na tym, lecz – niestety! Los autora jest nieubłagany: z przyczyn od nie-
go niezależnych przygoda nie zakończyła się na bukiecie kwiatów. Wbrew zdrowemu sensowi
i przyrodzonemu biegowi rzeczy biednemu nieznanemu kontrabasiście przeznaczone było
odegrać w życiu świetnie urodzonej i bogatej piękności poważną rolę.
Smyczkow podpłynął do brzegu i osłupiał ze zdumienia: nie znalazł swojej odzieży. Ubra-
nie jego skradziono... Nieznani złoczyńcy, podczas gdy muzyk zachwycał się piękną damą,
zrabowali mu wszystko prócz kontrabasu i cylindra.
– Przekleństwo! – wykrzyknął Smyczkow. – O ludzie, o jaszczurcze plemię!16 Nie tyle
oburza mnie pozbawienie przyodziewku (bowiem ubranie jest rzeczą znikomą), ile myśl, że
16
Niedokładny cytat z tyrady Karola Moora, bohatera Zbójców Fryderyka Schillera (1759-1805).
47
będę zmuszony wędrować na golasa i czynem tym wykroczyć przeciwko obyczajności spo-
łecznej.
Usiadł na futerale kontrabasu i zaczął szukać wyjścia z okropnej sytuacji.
„Nie pójdę przecież nago do księcia Bibułowa! – pomyślał. – Tam będą damy! A poza tym
złoczyńcy wraz ze spodniami ukradli znajdującą się w nich kalafonię!”
Rozmyślał długo, męcząco, aż do bólu w skroniach.
„Ba! – przypomniał sobie wreszcie. – W pobliżu brzegu, w krzakach, jest mostek... zanim
zapadnie zmrok, mogę posiedzieć pod tym mostkiem, a wieczorem, po ciemku, przebiegnę do
pierwszej chałupy!...”
Smyczkow, utwierdziwszy się w tej myśli, włożył cylinder, załadował na plecy kontrabas i
powlókł się ku krzakom. Nagi, z instrumentem muzycznym na plecach, przypominał jakiegoś
starożytnego półboga.
A teraz, czytelniku, póki mój bohater siedzi pod mostkiem i oddaje się rozpaczy, opuśćmy
go na pewien czas i zwróćmy się ku pięknej pannie łowiącej ryby. Cóż się z nią stało? Obu-
dziwszy się i nie widząc na wodzie spławika, szybko pociągnęła za wędkę. Żyłka napięła się,
lecz haczyk i spławik nie wypłynęły z toni rzecznej. Widocznie bukiet Smyczkowa rozmókł w
wodzie, napęczniał i stał się ciężki.
„Albo złapała się duża ryba – pomyślała panna – albo wędka się zaczepiła.”
Po kilkakrotnym targnięciu wędziska panna zdecydowała, że haczyk się zaczepił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl