[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Katakumby ciÄ…¬gnÄ… siÄ™ pod samÄ… kanoniÄ…, z pewnoÅ›ciÄ… prowadzi do nich jakieÅ› przejÅ›cie.
Moglibyśmy zaczekać do nocy i kiedy wszyscy zasną, dostać się do księżego domu.
- To szaleÅ„stwo - Andrew potrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ…. - Ka¬nonia jest wielka, ma wiele pokoi nad
i pod ziemiÄ…,
128
129
nie wiemy, w którym trzymają więzniów. Co więCej pilnują ich zbrojni strażnicy. Chcesz
także spłonąć na' stosie? Bo ja nie!
- Warto spróbować - nalegałem. - Nie będą się Sp^ dziewać, że ktoś mógłby wtargnąć
do domu z podziw mi, gdzie krąży Mór. Zdołamy ich zaskoczyć. Może strażnicy też zasną.
- Nie - Andrew stanowczo pokręcił głową. - f0 obłęd, niewart życia jeszcze dwóch
ludzi.
- W takim razie daj mi klucz i pójdę sam.
- Beze mnie nigdy nie znajdziesz drogi. Katakum¬by tworzÄ… prawdziwy labirynt.
- A zatem znasz drogę? Byłeś tam już?
- Owszem, dotarÅ‚em aż do Srebrnej Bramy, dalej ni¬gdy nie odważyÅ‚bym siÄ™ zapuÅ›cić.
I minęło dwadzie¬Å›cia lat, odkÄ…d wybraÅ‚em siÄ™ tam z Johnem. Ten stwór o maÅ‚o go wówczas
nie zabił. Nas też mógłby zabić. Słyszałeś Johna: Mór zmienia się, nie jest już duchem.
Odmienia swe ksztaÅ‚ty, Bóg wie, czym siÄ™ staje, może¬my spotkać tam wszystko. Ludzie
wspominali o wÅ›cie¬kÅ‚ych, czarnych psach z potężnymi, wyszczerzonymi zÄ™biskami i o
jadowitych wężach. PamiÄ™taj, że Mór po¬trafi czytać w myÅ›lach, przybierajÄ…c postać z
najgor¬szych koszmarów. Nie, to zbyt niebezpieczne. Nie
 iem. J9^3 śmierc byłaby gorsza - stos Kwizytora czy " śmiertelna prasa Mora. Nie jest to
wybór, przed którym powinien stawać młodzian taki jak ty.
_ Tym się nie martw - odparłem. - Ty zajmij się zamkami, a ja zrobię resztę.
Skoro mój brat sobie nie poradził, jakie ty masz szanse? Wówczas był w kwiecie wieku, ty
jesteÅ› jesz¬cze chÅ‚opcem.
- Nie jestem tak gÅ‚upi, by spróbować zniszczyć Mo¬ra - odparÅ‚em. - ChcÄ™ tylko uwolnić
stracharza.
Andrew pokręcił głową.
- Od dawna jesteÅ› u niego?
- Prawie pół roku - odparłem.
- Cóż - odrzekł Andrew. - To mówi wszystko, prawda? Wiem, że chęci masz dobre, ale
możesz tyl¬ko pogorszyć sprawÄ™.
- Stracharz powiedziaÅ‚ mi, że spalenie to straszli¬wa Å›mierć. Najgorsza ze wszystkich.
Dlatego właśnie sam nie pali czarownic. Pozwolisz, by tak cierpiał? Proszę, musisz mi
pomóc. To jego jedyna szansa.
Tym razem Andrew nie odpowiedział. Długi czas siedział zatopiony w myślach. Gdy w
końcu wstał z krzesła, rzekł tylko, że nie powinienem nikomu się Pokazywać.
130
131
Uznałem to za dobry znak. Przynajmniej mnie nj odprawił.
***
Siedziałem na tyłach domu, machając nogami, ranek powoli zamieniał się w dzień. W ogóle
nie spa. łem tej nocy i byłem zmęczony, lecz po ostatnich wy. darzeniach zupełnie nie miałem
ochoty na sen.
Andrew pracował; przez większość czasu słyszałem go w warsztacie, lecz czasami dzwięczał
dzwonek i do sklepu wchodził jakiś klient.
Dochodziło południe, gdy znów zjawił się w kuchni. Jego twarz wyglądała jakoś inaczej.
Przyglądał mi się z namysłem. A tuż za nim do środka wszedł ktoś jeszcze!
Zerwałem się na równe nogi, gotów do ucieczki, lecz tylne drzwi były zamknięte, a dwaj
mężczyzni stali między mną i jedynym wyjściem. Potem jednak rozpoznałem przybysza i
odprężyłem się. To był brat Peter; w rękach niósł torbę stracharza, jego laskę i nasze płaszcze!
- W porzÄ…dku, chÅ‚opcze - Andrew zbliżyÅ‚ siÄ™ i do¬dajÄ…cym otuchy gestem poÅ‚ożyÅ‚ mi dÅ‚oÅ„ na
ramie¬niu. - PrzestaÅ„ wybaÅ‚uszać ze strachu oczy i usiÄ…dz
Peter to przyjaciel. Zobacz, przyniósł rzeczy grat
johna-
peter uśmiechnął się i wręczył mi torbę, kij i płasz-
Podziękowałem mu skinieniem głowy i nim usia-cze. ^
dłem odłożyłem rzeczy do kąta. Obaj mężczyzni przy-unęli sobie krzesła i usiedli
naprzeciwko mnie. Brat Peter wiÄ™kszość życia spÄ™dziÅ‚ na Å›wieżym po¬wietrzu. Skóra na jego
głowie zbrązowiała od wiatru i słońca. Wzrostem dorównywał Andrew, lecz nie trzymał się
równie prosto, plecy i ramiona miaÅ‚ przy¬garbione - być może sprawiÅ‚o to wiele lat machania
szpadlem i motyką. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegało się na jego twarzy, był nos,
zakrzywiony niczym dziób kruka. Rozstawione szeroko oczy bÅ‚yszczaÅ‚y przyjaz¬nie. Instynkt
podpowiadał mi, że to dobry człowiek.
- Cóż - rzekł - miałeś szczęście, że wczoraj to ja wybrałem się na obchód, a nie ktoś
inny, inaczej z po¬wrotem wylÄ…dowaÅ‚byÅ› w celi. Ojciec Cairns wezwaÅ‚ mnie dziÅ› tuż po
świcie i musiałem odpowiedzieć na kilka niewygodnych pytań. Nie był zadowolony i nie
wiem, czy na tym poprzestanie.
- Przepraszam - szepnąłem. Brat Peter uśmiechnął się.
- Nie martw się, chłopcze. Jestem tylko ogrodni-
132
133
kiem, znanym z kiepskiego słuchu; nie będzie długo zaprzątał sobie mną głowy. Nie teraz,
kiedy Kwizytor ma tylu więzniów czekających na stos.
- Dlaczego pozwoliłeś mi uciec? - spytałem. Brat Peter uniósł brwi.
- Nie wszyscy księża dali się opanować Morowi Wiem, że to twój kuzyn - dodał
zwracając się do An. drew - ale nie ufam ojcu Cairnsowi. Myślę, że Mór nim kieruje.
- Też tak uważam - odparÅ‚ Andrew. - Johna zdra¬dzono, jestem pewien, że kryÅ‚ siÄ™ za
tym Mór. Wie, że John może mu zagrozić, toteż zawÅ‚adnÄ…Å‚ naszym sÅ‚a¬bym kuzynem, by siÄ™
go pozbyć.
- Chyba masz racjÄ™. ZauważyÅ‚eÅ› jego rÄ™kÄ™? Twier¬dzi, że jÄ… zabandażowaÅ‚, bo oparzyÅ‚
się o świecę. Lecz ojciec Hendle miał ranę w tym samym miejscu, kiedy opanował go Mór. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • uchidachi.htw.pl