[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Albo policja, albo pracownicy Agencji Royce'a. Nie miało to dla niej znaczenia. Mogła-
by się założyć o dużą sumę, że nie uda się udowodnić, że Steve miał coś wspólnego z
rzuceniem cegły. Facet nie był głupi, z pewnością starannie wszystko zaplanował i zatarł
ślady.
Wreszcie w całym domu zrobiło się cicho. Sara czekała na powrót Royce'a do łóż-
ka, ale nie przyszedł. Zamierzała nawet wstać i pójść go poszukać, lecz zrezygnowała;
jeżeli był zajęty, to nie chciała mu przeszkadzać.
Około czwartej nad ranem zapadła w niespokojny sen. Zmęczona podświadomość
podsuwała jej serię koszmarnych obrazków: Royce uderzony cegłą w skroń. Szeroka
struga jaskrawoczerwonej krwi spływa mu po twarzy. Royce leży rozciągnięty bezwład-
nie na podłodze. Nie porusza się, nie daje oznak życia. Sarę przepełniał coraz większy
niepokój, zupełnie jak gdyby ktoś szklankami wlewał jej do gardła obawę i przestrach.
Tonęła w nich, za moment się udusi... Z jej ust wydarł się przeraźliwy krzyk. Ocknęła się
z nieprzyjemnym szarpnięciem i półprzytomna poderwała do pozycji siedzącej. Ręka au-
tomatycznie powędrowała do piersi, gdzie serce tłukło się jak szalone. Dysząc ciężko,
rozejrzała się dokoła.
Royce wpadł do pokoju z takim impetem, że omal nie wyrwał framugi. Włączył
górne światło, a raptownie oślepiona Sara zamrugała jak zając schwytany w promień re-
flektora. Przeszukiwał wzrokiem pokój. Ubrany tylko w dżinsy, mięśnie tułowia miał
napięte jak postronki.
- Co się stało? Brady znowu zaatakował?
Sara potrząsnęła głową.
- Dlaczego w takim razie krzyczałaś?
- Przyśnił mi się koszmar - wymamrotała, wzdychając.
Royce wyraźnie się rozluźnił.
Pokiwała głową, spodziewając się, że podejdzie do niej i zamknie ją w ramionach,
ale tego nie zrobił. Nie ruszył się z miejsca. Patrzyła na niego zdumiona, a przede
wszystkim urażona do głębi.
- Nie dziwi mnie to - powiedział. - Przeżyłaś dzisiaj spory szok.
- Ty również... - Sara wciąż nie mogła się pozbyć obrazów ze snu.
- Ja jestem przyzwyczajony, ale ty nie. - Zawahał się na ułamek sekundy. - No cóż,
jeśli to wszystko, to cię teraz zostawię.
- Nie położysz się ze mną? - zaryzykowała pytanie.
- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia - odparł.
- Rozumiem. - Prawdę mówiąc, niewiele albo raczej nic z tego nie rozumiała. Sły-
szała, co mówił, ale jego słowa nie układały się dla niej w sensowną całość.
Przypominały raczej zwykłą wymówkę. „Parę spraw do załatwienia" brzmiało
równie wykrętnie jak „boli mnie głowa". Być może była przewrażliwiona, a być może
nie. Nie mogła się pozbyć wrażenia, że coś się nieodwracalnie zepsuło.
Royce pragnął jedynie podbiec do Sary i chwycić ją w objęcia. Kiedy usłyszał jej
krzyk, zlodowaciał. Nie był zdolny do ruchu, co jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło.
Przywykł reagować automatycznie, bez sekundy namysłu. Nie tracił czasu na myślenie,
tylko działał. Robił to, co powinien zrobić.
Tym razem zawahał się, choć tylko na mgnienie oka. Ze strachu; nie o siebie, ale o
Sarę. Uzyskał tym samym niezbity dowód, że zanadto się do niej zbliżył. Kompletnie za-
tracił obiektywizm. Wobec tego zamiast pod wpływem impulsu pokonać biegiem pokój i
czule przytulić Sarę, nie ruszył się z miejsca.
- Czy na pewno wszystko w porządku? - upewnił się.
Skinęła głową, patrząc na niego pociemniałymi oczami. Była bardzo blada i nie
wyglądała dobrze, ale nie mógł sobie pozwolić na współczujące gesty.
- Zobaczymy się rano.
Ledwo dostrzegalne kiwnięcie. Z jej oczu wyzierały ból i zmieszanie.
Royce twardo się trzymał, chociaż zamknięcie za sobą drzwi było jedną z najtrud-
niejszych czynności, jakich w życiu dokonał.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, Sara obróciła się na bok i ukryła twarz w poduszce.
Łzy zapiekły ją pod powiekami, ale nie pozwoliła im popłynąć. Nie chciała teraz myśleć
o dziwacznym i niepojętym zachowaniu Royce'a. Było to zbyt bolesne, jakby ktoś dźgał
ją w serce rozpalonym żelastwem. Wolała się zastanowić nad zdarzeniami kilku ostat-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]