[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A skąd on to wie? Przecież mnie nie zna.
- Tak ci się tylko wydaje. Nawet nie wiesz, ile staruszek ma informacji. Mówię ci o
tym, bo pomyślałem, że powinnaś wiedzieć, co knuje ten spryciarz.
Popatrzyła na niego niepewnie. Widać było, że chciałaby coś powiedzieć, ale nie
bardzo wie co. Dlatego przez jakiś czas siedziała w milczeniu, stukając paznokciami o blat
stołu. W końcu ciekawość okazała się silniejsza.
- A ty zawsze robisz, co dziadek ci każe? - spytała.
- Nigdy, więc możesz spać spokojnie, złotko - natychmiast wyczuł jej intencje. - I nie
myśl sobie, że próbuję ci się oświadczać. Po prostu cała sprawa wydała się parę dni temu,
kiedy dziadek zadzwonił do mnie, żeby sprawdzić, jak się sprawy mają.
- I co mu powiedziałeś?
- To, co chciał usłyszeć. Powiedziałem mu, że właśnie się zaręczyłaś.
- Z kim, do diabła?
- Z pianistą, który nazywa się Fujarkiewicz.
- Co takiego? Dlaczego wymyśliłeś takie idiotyczne nazwisko?
- %7łeby wkurzyć starego. Bardzo się na tobie zawiódł - powiedział ze złośliwym
uśmiechem. - Ale nie jestem pewien, czy mi uwierzył. Ten stary diabeł jest cholernie sprytny
i nie łatwo daje zbić się z tropu.
- Widocznie musiałeś się w niego wrodzić - zauważyła z przekąsem.
- Możliwe. W każdym razie dopiero co zdołał ożenić mojego kuzyna. Ale widocznie
ciągle mu mało.
- Jak to, ożenić? Co to za zwyczaje? Jak ze średniowiecznej Szkocji?
- W rzeczy samej. Tak się w każdym razie zachowuje. Zresztą to już nie pierwszy raz,
kiedy udało mu się skojarzyć małżeństwo. Muszę przyznać, że ma do tego talent. To on
doprowadził do ślubu moich rodziców i jak dotąd są ze sobą szczęśliwi.
- Mówisz poważnie? Twój dziadek wyswatał twoich rodziców? - Nie mogła uwierzyć,
że w tych czasach ktoś jeszcze bawi się w takie rzeczy.
- Niezupełnie. Po prostu doprowadził do tego, że się spotkali. Reszta należała do nich.
Teraz dziadek pracuje nad następnym pokoleniem. I ma już niezłe wyniki.
Cat nie próbowała nawet zrozumieć dziwnych zwyczajów rodziny MacGregorów.
Matka często powtarzała jej, że bogacze mogą pozwolić sobie na różne ekscentryczności, i
widocznie miała rację. Dużo bardziej obchodziło ją, co o tym wszystkim myśli Duncan.
- Rozumiem, że ty chcesz mu ten wynik popsuć, tak? - spytała domyślnie.
- Nie chcę mu niczego psuć. Po prostu zamierzam żyć po swojemu, a to znaczy, że
nikt nie będzie wybierał mi żony. - Wzruszył ramionami, spoglądając na opustoszałą ulicę,
nieomylny znak, że Orlean przygotowuje się już do poobiedniej sjesty. Po chwili jednak
spojrzał w oczy Cat i położył dłoń na jej dłoni. - Co oczywiście nie znaczy, że nie doceniam
jego wyboru. Muszę przyznać, że dziadek ma dobry gust.
Przez moment poddawała się miłej pieszczocie jego palców, ale zaraz cofnęła dłoń,
choćby dlatego by przytrzymać talerzyk, z którego chciała zgarnąć okruszki placka.
- Dziwna na twoja rodzina - stwierdziła.
- Kochana, gdybyś wiedziała choć połowę tego, co wiem ja! - roześmiał się znowu,
kręcąc głową.
Popołudniowa duchota nie zniechęciła ich do spaceru. Włócząc się uliczkami,
zaglądali do różnych sklepów, których największą atrakcją była klimatyzacja. Weszli w
końcu do małej cukierni, kuszącej oczy i podniebienie ogromnym wyborem najróżniejszych
łakoci. Cat poczuła się tu jak w raju i z zachwytem wpatrywała się w śliczne, pastelowe pu-
dełeczka pełne pralinek. Widząc jej łakome spojrzenia, Duncan pomyślał zdumiony, że
znowu jest głodna.
- Chyba nie powiesz mi, że chce ci się jeść? - zapytał ostrożnie.
- Jeszcze nie, ale niedługo pewnie się zachce - roześmiała się, ubawiona jego
zaskoczona miną. - Może warto zrobić jakieś zapasy? - zasugerowała, zerkając wymownie na
przeszklony kontuar.
Nie musiała tego dwa razy powtarzać. Duncan bez słowa kupił jej wielką paczkę
pralinek, które mogłyby zaspokoić głód wycieczki szkolnej. Kiedy potem Cat sięgała po
słodycze i czuła w ustach ich zniewalający smak, nie mogła oprzeć się mimowolnej refleksji,
że lubi Duncana. Bardzo, a może nawet coraz bardziej. Byłoby głupotą zaprzeczać, że nie
pociąga jej fizycznie i że pod wpływem jego pieszczot nie budzi się w niej spragniona
wrażeń, zmysłowa kobieta. Kiedy ją całował, zaczynała zachowywać się jak kotka w marcu,
która pręży się i mruczy. Szelmowski urok Duncana w połączeniu z szarmanckim
zachowaniem stanowił bardzo niebezpieczną mieszankę.
Dlatego miej się na baczności, mądralo, upomniała się w duchu. Jednak już po chwili
zapomniała o tych ostrzeżeniach, bo Duncan znów wciągnął ją do jakiegoś sklepiku. Tym
razem była to pracownia jubilera, pełna świecących ozdóbek, talizmanów i kolorowych
kamieni. Ich nieprzebrane bogactwo zgromadzono w przeszklonych gablotach, stojących na
podłodze lub zawieszonych na ścianach. W rogach pomieszczenia, oddzielone kotarą,
znajdowały się maleńkie pokoiki. Siedziały tam wróżki i przepowiadały chętnym przyszłość.
Spędzili w tym dziwnym miejscu trochę czasu. Cat buszowała wśród najróżniejszych
błyskotek i bibelotów, podczas gdy Duncan systematycznie przeglądał zawartość gablot.
Musiał w końcu znalezć to, czego szukał, bo zawołał ekspedientkę i wdał się z nią w dłuższą
dyskusję. Niestety, Cat nie mogła usłyszeć, o czym rozmawiali, bo porozumiewali się prawie
szeptem. Kątem oka dostrzegła, że płaci za coś, więc kolejny raz pomyślała, że facet
wyjątkowo łatwo rozstaje się z pieniędzmi. Od razu widać, że nigdy nie musiał się o nie
martwić, przyszło jej do głowy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]